11 paź 2020

Od Caina cd. Candice

Byłem zbyt sparaliżowany wizją zakupów, do których zostałem właśnie zmuszony, żeby słuchać dalszej paplaniny swojej agentki. Pewnie mówiła to, co zwykle, czyli, że daje nam jeszcze jedną szansę i takie tam.
Potraktowałem to jako dosyć śmieszny żart, ale na Boga - ona mówiła to poważnie. Obie mówiły to poważnie. A teraz oczekuje, że pójdę z nią na zakupy. I co jeszcze? Mam nosić torebkę, przechodząc niecałe 10 m z jednego sklepu do drugiego? Co najgorsze, Eric patrzy na mnie tak, jakby to był mój cholerny obowiązek. A ja szukałem w nim poparcia. Co za skurwiel. Czy on kiedykolwiek był z Savannah - albo inną kobietą - w galerii?
- Nie zgadzam się - wcinam się jej w połowie zdania. Savannah tego nie znosi, dlatego zaciska usta, wymuszając u siebie uśmiech - Nie idę na żadne zakupy. Mało jest tu ludzi? Takich, którzy zostaliby jej tragarzami? Nawet Jasper jest lepszy w wybieraniu sukienki.
- Trudno mi się z tobą nie zgodzić, zaiste, że jestem lepszy, ale nie idę na żadne zakupy. Zostałeś wybrańcem, nie będę ci zabierał tak zaszczytnego stanowiska.
- Nie jesteś obecnie w odpowiednio wygodnej sytuacji, aby się ze mną kłócić, Hawthorne. I nie masz dziesięciu lat, przynajmniej fizycznie. Pójdziesz z Candice na zakupy, bo JA tak sobie życzę. Zmęczysz się, przestaniesz marudzić i wyjdziesz do ludzi. Widzę same pozytywy, a nie jestem w humorze, aby z tobą dyskutować.
- W dupie masz mój humor, nie żądaj ode mnie tego, że ja zacznę przejmować się twoim.
Nie rozumiem tego wszystkiego. Najpierw trzymają mnie w zamknięciu, aby tylko nic nie wyszło na światło dzienne, chociażby w postaci zdjęć z ukrycia, a teraz mam tak po prostu pozwolenie na wyjście do miejsca pełnego innych ludzi? To totalnie nie w ich stylu, w dodatku używając tak wymuszonego i idiotycznego argumentu, jak "przynajmniej się przewietrzysz".
- Chętnie bym się z tobą pokłóciła, ale muszę oczyścić internet i prasę z waszych durnych wygłupów - kobieta splątuje palce i opiera się na łokciach - Myślę, że wasza dwójka świetnie się będzie razem bawić.
Już to widzę. Candice jest na pewno niezaprzeczalnie uradowana spędzaniem ze mną jeszcze więcej czasu. Tak samo, jak ja. Mój poziom endorfin wyjebało w kosmos.
- Czy to jest kara? - uderzam plecami o fotel i zsuwam się z niego z niezadowoloną miną.
- Nie każ mi tego tak nazywać - Savannah unosi kąciki ust, a potem prostuje się na swoim biurowym krześle i mierzy nas spojrzeniem po ekranie - Jesteście wolni, chcę jeszcze przez chwilę porozmawiać z Finneganem.
Podnosimy się wszyscy miarowo i rozchodzimy w korytarzu.
Po jaką cholerę ja ją broniłem? Mam za swoje. Wywiezienie na nixańskie, śnieżne pustkowie byłoby mniej bolesne. Nie mniej niż moja egzystencja, ale zawsze lepsze.
Nienawidzę zakupów. Nienawidzę konsumpcjonizmu. Nienawidzę kobiet na zakupach. Nienawidzę być z kobietą na zakupach. I choć w życiu byłem tylko z jedną w galerii, to wystarczy mi aż do samego grobu. Tak, należę do tego gatunku mężczyzn, którzy jeśli muszą coś kupić, to robią to internetowo. Zero chodzenia. Zero stresu. Zero kontaktów społecznych. Zero sztucznych uśmiechów, wymienianych ukradkowo z ekspedientką, której praca narzuca bezwzględną uprzejmość. Zero jakichkolwiek problemów. Chyba że akurat jesteś w trasie tak, jak ja, a paczka idzie miesiąc z innego kontynentu. Nie masz domu, nie masz własnego miejsca na ziemi. To nie zmienia jednak faktu, że odpowiedź na to, co się będzie działo z Candice w nixańskim centrum handlowym, mam gotową w głowie. Wyobrażenie jest tak wyraźne, że mógłbym wyświetlać sobie film na ścianie. Każda kobieta robi to samo. I w dupie mam, że właśnie uogólniam, zapewne obrażając tym co najmniej połowę kobiet na świecie.
- Masz jeszcze parę godzin - Candice rzuca do mnie z taką euforią w głosie, jakby to, że nie jestem zadowolony z naszego wspólnego wypadu, było dla niej niemożliwie satysfakcjonujące.
- Myślałem, że mnie nie lubisz i spędzanie ze mną czasu to dla ciebie katorga.
- Bo nie lubię - wzrusza ramionami z delikatnym uśmiechem triumfu - I tak, to dla mnie katorga, ale nie zabieram cię na zakupy jako przyjaciółkę. Dostałam taką możliwość, właściwie nie miałam wyboru. Skoro Savannah "delikatnie" to zasugerowała, co w jej języku pewnie oznaczało, że musisz iść... cóż, skorzystam z tego. Nawet za cenę twoich irytujących humorów i kąśliwych uwag - rzuca na odchodne i znika w pokoju.
Dam sobie rękę uciąć, że Sav zrobiła to specjalnie. Doskonale wie, że tego nie znoszę. Musiała wymyślić jakąś karę. Tylko dlaczego wyłącznie ja pokutuję? Teraz jestem niemal pewien, że diabeł się jej kurwa boi. Spierdala w popłochu.
Zabieram ze sobą dziennik i gitarę. Skoro mam czekać na nieuniknione, to chociaż spożytkuję ten czas, wykorzystując to, że Candice jest zbyt zajęta myśleniem o zbliżającym się zakupowym wieczorze. Rozsiadam się wygodnie na podłodze pod ścianą, niedaleko rozciągającego się widoku miasta skąpanego w mętnych promieniach słońca krainy zimy.

Parę godzin później
Patrzę na zegarek i zastanawiam się, jakim cudem można przesiedzieć przed lustrem okrągłą godzinę.
- Niech mnie coś kurwa strzeli, bo nie wyrobię.
Przed chwilą latała jak kot z pęcherzem po całym pokoju, co chwila, trzaskając tymi biednymi drzwiami od łazienki, jakby jej coś zrobiły w życiu, bo bała się, że zobaczę, choć skrawek jej ciała. No ja pierdolę... czy to jakieś przygotowania do jej aplikowania do zakonu sióstr? Czy serio żaden facet nie widział jej nago? Pomijając to, że i tak śpimy razem. W tym innym znaczeniu. Zaczynam podejrzewać, że jest dziewicą, ku jej niejasnym zaprzeczeniom. Rzecz jasna to nic złego, ale przypierdalam się tylko, ponieważ jestem rozdrażniony. I lubię się jej czepiać. Sprawia mi to nieoczywistą przyjemność.
- Kurka, gdzie ja położyłam te buty? - mówi do siebie, jednocześnie związując włosy ze wsuwką w ustach.
Kręcę się na krześle, wpatrując się w sufit i zastanawiając się nad tym, co ja robię ze swoim życiem. Ha! To dopiero przemyślenia godne mnie samego. Szkoda, że nie potrafię sobie samemu odpowiedzieć na to pytanie.
- Widziałeś może w tym stanie swojego zawieszenia, gdzie położyłam buty? - na początku nie zwracam na nią kompletnie uwagi, zbyt zajęty zawodami z moimi płucami, przez ile jestem w stanie utrzymać dym papierosowy. Gdy jednak tak nade mną stoi, co mnie osobiście drażni, muszę w końcu zwrócić uwagę i domyślić się, że nie ma tu nikogo innego, i jej słowa są kierowane do mnie.
Przekręcam bezwiednie głowę i przecinam nasz kontakt wzrokowy białym dymem. Snow tego nie lubi. Im dłużej z nią przebywam, tym więcej podobieństw, jak i przeciwieństw zauważam. Chcąc lub nie chcąc, świadomie czy nie, uczę się jej coraz więcej.
- Interesuje mnie tylko czubek własnego nosa, jak śmiesz twierdzić i ewentualnie to, jak zmusić cię do tego, abyś samoświadomie rozłożyła przede mną nogi - uśmiecham się sztucznie i wracam do wpatrywania się w sufit.
- A już się bałam, że do nas nie wrócisz - Candice prycha pod nosem, ale nie odchodzi z miną obrażonej księżniczki. Jeśli zrobiła się odporna na te teksty, to muszę zjechać Jaspera. To jego wina - Kobieto, czy ty możesz przestać? - nerwowo podnoszę się na krześle i ściągam brwi.
- Nie mów do mnie kobieto.
- Dobrze, ruda wywłoko - zakładam nogę na nogę - A jak mam panienkę nazywać?
Dziewczyna przewraca oczami i nie odpowiada. Idzie dalej szukać swoich butów i obiecuję, że jeśli to jej zajmie kolejne piętnaście minut, to się nawet zmuszę do tego, aby jej pomóc. W końcu chyba je znajduje, bo przestaje chodzić po całym pokoju, a wychodząc do salonu, ubrana jest już w ciepły płaszcz, stukając swoimi botkami niczym Savannah chcąca zwrócić uwagę wszystkich wokół.
- Jesteś już gotowy?
Co za głupie pytanie. Mógłbym zrobić w tym czasie wiele pożytecznych rzeczy, na przykład iść spać, pograć, poczytać książkę, etc.
- Od półtorej godziny nic tylko czekam, aż łaskawie się ogarniesz - podnoszę się z zamiarem wyminięcia jej i wyjścia z mieszkania.
- Nie pójdziesz tak - zatrzymuje mnie. Podsumowuję jej słowa niezrozumiałym skrzywieniem, a potem uniesieniem brwi.
A co niby jej się nie podoba? Nie idę na rewię mody, nawet na sesję zdjęciową. Idę do pieprzonego centrum handlowego.
- Bo?
- Bo tak nie pójdziesz - krzyżuje ręce na piersi. Wygląda w ten sposób jak prawdziwa niania, mówiąca do dziecka. No proszę, jak się wczuła w rolę.
- Jestem artystą, a jak doskonale wiesz, artystom pozwala się na więcej niż zwykłym, szarym ludziom, takim jak na przykład ty. A to oznacza, mój aniołeczku, że idę tak, jak mi się podoba.
- Robisz to złośliwie. Nic nie mam do twojego stylu, bo nawet mi się podoba, ale zdążyłam zauważyć, jak ubierasz się normalnie, wychodząc z hotelu - mierzy mnie spojrzeniem.
- Mam się do ciebie dostosować? - chichocze rozbawiona, ale widzę, że jest to robione z dozą sarkazmu.
- Oh, nie śmiałabym ci tego proponować, bo pewnie otrzymałabym odpowiedź w stylu "Pan Cain jest najlepszy, a ja jestem tylko robakiem do zgniecenia".
- Skąd wiedziałaś? Olśniło cię podczas godzinnego medytowania przed lustrem z tuszem w ręce?
- Uwielbiam nasze wymiany sarkazmu, ale lepiej, abyś teraz poszedł do pokoju i ubrał się w coś godnego Caina Hawthorne'a.
Ładnie. Wejście na moje męskie ego. Nie miała na tyle silnego argumentu, żeby mnie przekonać, więc chwyciła za najprostszy sposób.
Przez chwilę mierzymy się bojowymi spojrzeniami, gdzie żadne z nas nie zamierza ustąpić. Owszem, zrobiłem to złośliwie, ale nie miałem pojęcia, że ona będzie przywiązywać do tego uwagę. Myślałem, że nie interesuje się mną nawet w stopniu tego, co mam na sobie.
Niech jej będzie.
Ustępuję i idę do pokoju, oczywiście rzucając wszystko na łóżko po jej stronie. Nie zamierzam tego sprzątać, niech się pofatyguje, skoro jej tak bardzo przeszkadzam. Trzaskam drzwiami, wychodząc z pokoju, na co Candy ogląda się i uśmiecha złośliwie.
- Czy teraz pasuje? - rozkładam ręce.
- Brawo. Zacznę być z ciebie dumna.
- Przestań udawać Savannah. Jedna mi wystarczy. A jeśli taką ogromną przyjemność sprawia ci to, że bez mojego entuzjazmu i zgody muszę jechać na te zakupy, to cieszę się i ty też powinnaś, bo długo to nie potrwa - wychodzę z mieszkania.
Mijam pokoje i wciskam przycisk windy, nie czekając aż Snow do mnie dojdzie, ale słyszę stukot jej butów o posadzkę.
- Nie bierzesz kluczyków od Erica? - pyta z dali.
- A czy ja ci wyglądam na studenta albo pracownika korporacji, co wypożycza samochód od firmy? Stać mnie na własne auto, a jak już, to wypożyczam coś "godnego Caina Hawthorne'a" - naśladuję ją, powtarzając te słowa z ironią w głosie - Nie stój tak, bo mnie denerwujesz. Im szybciej będziemy na miejscu, tym szybciej wrócę.

Candice?


+20 PD

1674 słowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz