10 paź 2020

Od Raydena cd. Serafiny

 Dochodziła piąta po południu. Przez okna wpadało do wnętrza mnóstwo światła, zapowiadających powolny koniec tego trudnego dnia. Główne korytarze komendy zdawały się być opustoszałe, zaś gabinety policjantów zamknięte i pozostawione w mroku. Sekretarki już nie biegały jak wściekłe z dokumentami, bądź kubkami świeżo zaparzonej kawy.

Tylko jeden wydział pracował nadprogramowo, rozwiązując sprawy pozostawione na przedzie do rozwiązania. Jednak nie wszyscy mieli tak wesoło, jak mogłoby się wydawać. Szedł pomiędzy nimi wolno, mijając kolejnych kolegów po fachu. Większość z nich śpieszyła do samochodów, aby udać się do ciepłego domu, nacieszyć się życiem zwykłego cywila. Tylko garstce odpowiadał skinieniem głowy, gdy życzyli mu miłego wieczoru. Przeważnie wysyłał swój firmowy uśmiech, jednak dzisiejszy dzień okazał się dnem. Jego ciężkie buty przy każdym zetknięciu z posadzką wydawały głuchy dźwięk, który echem roznosił się po korytarzu. Wyglądał jak nadciągająca chmura gradowa, zapowiadający prawdziwy huragan. Brakowało tylko ogniska zapalnego, iskry. Bądź drobnej rzeczy, taka siedziała w gabinecie, wystarczyło skręcić w prawo, dwadzieścia kroków i był na miejscu. Już szykował nakaz wypisania zgonu dla osoby, która przyczyniła się do takiego stanu rzeczy. Gdyby nie kwit znajdujący się w dłoni, spędzałby wieczór z kolegami w dobrym klubie. Rayden Coltrane nie zatrzymywał się , nie spoglądał na nikogo. Nie miał tutaj zbyt wielu przyjaciół na tym piętrze, nigdy zresztą o to nie zabiegał. Mógł się jednak poszczycić wielką ilością wrogów, zapisem na gangsterskich listach śmierci, ludzi do odstrzelenia. Miał na karku kosę śmierci od samego szefa, pieniądze sprytnie skradzione i schowane na kilku kątach i nienaganną manierę przy strzelaniu. I tutaj był pies pogrzebany, pociągał za spust zbyt często. Nawet, jeśli w akcji było to nade zbyteczne. 

“Zapisać: przeprowadzić akcję dywersyjną przeciwko komisarzowi tego syfu. Kupić dobre whiskey i wkupić się w łaski speców IT, aby pomogli - przeszło mu przez myśl, gdy mruknął pod nosem jak dzika bestia. - Dlaczego jakiś gruby facet w okularach ma decydować o moim losie, hm? Było zostać z tą całą mafią… “ 

Zatrzymał się przed drzwiami, oklejonymi emblematem jakiegoś wydziału, zaś nazwisko profesora zostało napisane na tandetnym kawałku plastiku. Przeczesał swoje bujne włosy, dopił kawę z papierowego kubka, kończąc jego żywot w koszu. Zrezygnował z grzecznego zapukania do drzwi, wchodząc do owianego złą sławą pokoju 165. Zatrzasnął za sobą drzwi. Podszedł do biurka i oparł zaciśnięte w pięści dłonie na dębowym blacie.

  - Nie chcę tutaj być - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Doskonale wiem, że też nie chcesz tutaj być. Dlatego załatwmy to szybciutko, hm? Butelka dobrego alkoholu, albo namiary na sklep z wielkimi ubraniami?
  - Panie…
 - Bez zbędnych powitań, proszę bardzo. Doskonale wiemy jaka jest sytuacja, chcemy oboje jednak dobrze, racja? - kolejny raz mu przeszkodził, przyszywając do wzrokiem. Śmiertelna powaga.

 Starszy mężczyzna jednak powoli ściągnął swoje czarne, grube okulary z głowy. Nie spoglądając na gościa, wytarł chusteczką pokaźne szkła. Powoli, wręcz pedantycznie. Jakby czas nie robił dla niego wrażenia, zabierał się mozolnie za drugie szkło. Było to jasne przesłanie dla policjanta, on tutaj rozgrywał karty. Młodszy kilka razy wybił palcami sobie znany rytm na uspokojenie, siadając nareszcie na niewygodne krzesło. Jak ja nienawidzę psychologów, warknął, szarmancko zarzucając nogę na nogę. W ten jego służbowa kartoteka wylądowała na blacie, palce zawiesiły się w powietrzu.

 - Powiadają, że niektóre cechy można wyssać z mlekiem matki. Pan widocznie odziedziczył szlachetne cechy działania ojca, jak mniemam. - odezwał się pierwszy raz od kilku minut, przekładając kolejne to kartki. - Wiele zasług, działanie nienaganne, iloraz inteligencji wysoki… Jednak służba zrobiła trwałe bruzdy na psychice, jak u pańskiego ojca lata temu.
 - Nikt nie pozwolił oceniać mnie, tym bardziej porównywać do mojego ojca. Jak śmiesz…
 - Rayden Ellar Coltrane, podkomisarz o numerze identyfikacyjnym w służbie… Wszystkie badania, pozwolenie na broń skompletowane, jednak gorzej z oceną sytuacji z jej użyciem - zaczął notować kolejną notatkę w protokole, co podniosło ciśnienie mężczyzny. Jednak postanowił wyjść na myślącego racjonalnie, zaciskając jedynie pięść pod stołem. Psycholog spojrzał na niego, skanując wzrokiem jak RTG. - Ja tutaj rozdaje karty, tym bardziej decyduje o pańskim losie. Proszę odpowiadać, gdy jest to wskazane. Dziękuję… 

Oboje milczeli przez dłuższą chwilę. Zastanawiał się, jakim cudem nie został wyrzucony jeszcze z opinią “ niezdolny do wykonywania służby”. Skinął w odpowiedzi tylko głową, myśląc już na zaś, jak odreagowuje to wieczorem.

 ~ * ~
Takiego obrotu spraw nikt by się nie spodziewał, jednak u takiego faceta naprawdę ciężko wywołać inne emocje, niż drwiący uśmiech. Już sam widok sponiewieranej dziewczyny na tej drodze był dziwny, jednak jej reakcja była niepokojąca. Plany libacji w domu nad jeziorem zakończyły się klapą, dobre serduszko zaś odezwało się wewnątrz tak zimnej opoki, jak on sam. Dziewczynę oświetlały nieznaczne promienie reflektora, nie trzeba było być ślepym, coś musiało złego się stać. Jej reakcje obronne mówiły same za siebie, broniła się ostro. Ostre rozcięcie na policzku i oberwał w głowę było najlepszym tego przykładem, cholera. Mógłby spowodować utratę przytomności, ale kodeks moralny toczył się po swojemu “jaka by kobieta zepsuta nie była, nigdy nie podniosę na żadną ręki”.
 - Jestem po… Ej, w cholerną gazelę się bawisz, czy jak?! Aj, nie bij mnie! - spróbował złapać jej dłoń, jednak trafnie oberwał kopniakiem w żebra. Zanim zdążył zareagować w jakikolwiek sposób, wypadła z auta. Cichy jęk przeciął ciszę, zaś kierowca oparł głowę na kierownicy.
 - P-pomocy! - doszło do niego wołanie o pomoc, gdzieś z otchłani ciemności lasu. Jednak nie przejmował się tym zbytnio, na razie musiał pozbierać resztki nadszarpniętej godności.
 - Pomocy, huh? Właśnie taką Ci chciałem zagwarantować, ale nie… Ugh, dobrze, że ominęłaś niższe sfery… - westchnął dobitnie, walcząc z klamką swoich drzwi. Przed wyjściem z auta, wyciągnął latarkę, jaką nosił przy kaburze z bronią. Trzymając się za bolące miejsce, nasłuchiwał otoczenia. Niczym drapieżnik, który tylko czekał na błąd ofiary. - Jeśli chciałeś się bawić w kotka i myszkę, było mówić. Pogoń za dziewczyną okazała się dłuższym przeżyciem, niż tego chciał on sam. A obecna noc okazała się dość zimna, tym bardziej musiało źle odbić się na jej zdrowiu. I najpewniej rozchwianej psychice. Dopadł ją dopiero, gdy sama przewróciła się o korzeń, uderzając dość mocno głową. Bezradnie wziął ją do samochodu, a w drodze do swojego domu wezwał znajomego lekarza. Poinformował o takowej sytuacji swoich kolegów, którzy pełnili dyżur nocny na komendzie. Też właśnie tak miał pod swoim dachem nieznajomą, która leżała w JEGO łóżku. Podłączona do kroplówki, z dodatkową porcją leków na uspokojenie i zszytym łukiem brwiowym. Zapowiadało się długie czuwanie, westchnął, siadając na ulubionym narożniku, zapisując wstępne zdarzenia do zeznań na następny dzień.

 Serafina? 

1037 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz