14 paź 2019

Od Dearden do Juliena

Przez krótki moment, dla większości osób zapewne zbyt szybko, by uznać go za coś, co przekraczałoby zwykłe zaskoczenie właśnie złożoną mi propozycją, po prostu wpatruję się w niego z nieznacznie zmarszczonym czołem i lekko rozchylonymi ustami. I, chociaż przywołuję się do porządku równie prędko, co pozwoliłam zbić się z pantałyku, nie mogę pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, iż Julien dostrzegł w tym przelotnym zawahaniu nieco więcej niż byłabym skłonna nie tylko przed nim, ale i również przed samą sobą przyznać.  

Z tego też powodu zmuszam swoje usta do przyjęcia tego samego dokładnie wystudiowanego przez lata życia w otoczeniu ogarniających mnie reporterów uśmiechu, który już wielokrotnie posyłałam w stronę ciemnowłosego - lekkiego, nie tyle pogodnego, co uprzejmego, ładnego grymasu i, utrzymując go wdzięcznie na wargach, odpowiadam:
- Jeśli to nie byłby problem, będę wdzięczna za podwiezienie.
Najpierw uznaję, że krótkie skinięcie głową musi wystarczyć mi za potwierdzenie, jednak zanim zdążę się odwrócić, chłopak dodaje:
- Wyślę ci później smsem szczegóły.
 Nagle uświadamiam sobie, że przez praktycznie większość dystansu, który pokonaliśmy, wracając ze sklepów, luki, a właściwie całą rozmowę, prowadziła Auburn. A bez jej wkładu, nasza wymiana zdań przypomina swoją strukturą posklejaną wyjątkowo niesprawnie wrzuconą w biurową niszczarkę kartkę papieru.
- Dzięki.
- O, jeszcze jedno - odzywam się w momencie, gdy chłopak już pochyla się by wsiąść do środka pojazdu. Tym razem uśmiech przychodzi mi nieco łatwiej, chociaż nadal mam przeczucie, iż nie tylko moja postawa, ale również i ton głosu zdradza pewną niezręczność. W zakłopotanie wprawia mnie nie tyle sama postać Juliena, ile sytuacja w której oboje się właśnie znajdujemy. Sytuacja, która dla większości ludzi byłaby zwykłym, ot codziennym, kończącym dzień wypełniony wymianą zdań epilogiem, u nas powoduje nagły zanik czynności komunikacyjnych. Chociaż... być może nie powinnam tego tak ujmować. W końcu nie mam bladego pojęcia co dzieje się właśnie w głowie Calliere'a. Możliwe, że milczy on wyłącznie z braku chęci do ciągnięcia konwersacji, a nie, tak jak ja, nie potrafiąc wydobyć z siebie niczego konkretnego. - Dzięki za dzisiaj. Było miło.
- Było miło? - powtarza za mną niczym echo. Z tą różnicą, że kiedy dźwięk odbija się od ściany na jego twarzy nie pojawia się ten bardziej kpiący aniżeli rozbawiony, pełen samozadowolenia uśmieszek. I już na pewno nie posiada takiej imponującej wprawy w graniu mi na nerwach.
Przewracam oczami.
- Mam na myśli, że zachowywałeś się znośniej niż masz w zwyczaju - ripostując, nie potrafię utrzymywać poprzedniego, podszytego ciepłą uprzejmością tonu. Zamiast tego używam już klasycznego dla naszych słownych przepychanek nieco bardziej przemądrzałego, chłodniejszego zamiennika. Dystansuję się. Bo wtedy łatwiej mi rozmawiać z kimś, kto zdaje się z łatwością rozczytywać każdy mój gest oraz ruch.
- Chyba uznam to za komplement - odbija zgrabnie piłeczkę.
- Nawet powinieneś.
Z zaskoczeniem przyjmuję fakt, iż Julien decyduje się nie kontynuować dyskusji. Zamiast tego odwraca się z powrotem przodem do swojego samochodu i otwiera drzwi od strony kierowcy. Zanim jednak wsiada do środka auta, zatrzymuje się na moment, by rzucić lakoniczne:
- Dobranoc, Dearden.

Budynki Yates Technologies i Gray Incorporated dzieli jedynie szeroka, czteropasmowa ulica otoczona z obu stron całkiem sporym, gładkim chodnikiem. Mimo tego odwiedziłam biuro Brama jedynie jeden raz od czasu, kiedy tam objął stanowisko wice dyrektora i to tylko z powodu tego, iż mój ojciec straszliwie na to nalegał.
Grayson robił to samo. Zdawać by się mogło, że w przeszłości zawarliśmy jakiś dziwny pakt o nieodwiedzaniu się w pracy i oddzielaniu jej od sfery życia prywatnego. Przynajmniej pierwsza część się zgadzała, druga byłaby zbyt dużym luksusem zważywszy na fakt, że już jako dzieci byliśmy stopniowo wdrażani w świat biznesu.
Dlatego też, gdy po wyjątkowo irytującej liczbie prób dyskretnego znalezienia biura Brama, udaje mi się dostrzec na drzwiach plakietkę z jego imieniem i nazwiskiem, oddycham z ulgą. Zaraz potem, uprzednio pukając, wchodzę do środka.
- Beatrice - nie dziwię się jego zaskoczeniu, mógłby się jednak postarać je nieco złagodzić. - Myślałem, że mieliśmy się spotkać dopiero za kwadrans.
Wzruszam ramionami i siadam na śnieżnobiałej, podłużnej kanapie o kształcie, który bardziej przypomina rzeźbę aniżeli faktyczny mebel.
- Wyrobiłam się wcześniej i uznałam, że cię odwiedzę. Poza tym podobno w parku pojawiły się foodtrucki, więc stwierdziłam, że może skorzystamy i się trochę przejdziemy - odpowiadam z lekkim uśmiechem. Spacer ma nam umożliwyć spokojną rozmowę w cztery oczy, gdy będę usiłowała udobruchać Brama zaraz po tym, gdy powiem mu o weselu ojca Juliena, dlatego mam nadzieję, że zgodzi się na takie odstępstwo od naszych zwyczajowych planów.
- Daj mi pięć minut i możemy wychodzić.

Parki w Avenley River mogą  pochwalić się jedną wspólną cechą. Każdy z nich jest ogromny i ma tyle ścieżek, że gdyby nie wyraźnie odznaczające się na tle roślinnego krajobrazu oznaczenia, zapewne zgubiłabym się tam na znacznie dłużej niż w firmie ojca Brama. Nie pomaga też charakterystyczne dla wczesnowiosennych dni znajdujące się dosłownie wszędzie ciemne błoto z odznaczającymi się na jego tle zielonymi kępkami wystających roślin. Jednym słowem: cały park wygląda identycznie na całej swojej powierzchni.
Dlatego też, gdy z Bramem spacerujemy z powrotem w kierunku centrum miasta, za nim nie potrafię przypomnieć sobie drogi. Na szczęście chłopak zdaje się świetnie odnajdywać w tych stronach, więc zdaję się na jego intuicję i pozwalam mu się prowadzić. Moje myśli od razu wędrują w stronę głównego powodu, dla którego zaproponowałam spacer.
- Dobra, o co chodzi? - podnoszę wzrok z ziemi zaskoczona, gdy Grayson zadaje mi pytanie. Mogłam się domyślić, że po tylu latach zauważy, że coś jest nie tak.
- Hm? - brawo Dearden, granie głupiej nigdy nie było gorszym pomysłem.
- Proszę cię, Beatrice. Ewidentnie coś cię gryzie.
Biorę głęboki oddech i, jakby z wahaniem, zaczynam ostrożnie:
- Masz rację. Jest pewna sprawa, o której chciałam z tobą porozmawiać.
Czując na sobie uważne spojrzenie jasnych oczu Brama, opowiadam mu o nadchodzących ślubnych planach ojca Juliena, o tym, jak Calliere zaprosił mnie jako osobę towarzyszącą i również o tym, że przystałam na tę propozycję. Przez cały ten monolog chłopak nie spuszcza ze mnie wzroku, a wyraz jego twarzy pozostaje zaskakująco spokojny.
- W porządku - komentuje, gdy kończę.
Przyznam, że spodziewałam się czegoś odwrotnego.
- Naprawdę?
Przewraca oczami, ale jego usta układają się uśmiech. Lekki, nieco przygnębiony. Cholera jasna, poczucie winy za to, iż od razu założyłam, że się zdenerwuje i zachowa okropnie zaczyna mi ciążyć.
- Nie będę ukrywał, że mi się to podoba, bo tak nie jest, ale wydaje ci się zależeć na pójściu na to wesele, więc nie zamierzam robić problemów. Poza tym, już się przecież zgodziłaś, prawda?

Wyszykowanie się na ślub w mniej więcej pół godziny?
Wyzwanie przyjęte.
Na samym początku chcę zaznaczyć, iż planowałam pozostawić sobie aż godzinę na: prysznic, ubranie się, umalowanie i pozostałe czynności zawierane przez termin 'przygotowanie'. Jednak nagły telefon z biura skutecznie zniszczył mi uprzednio starannie ułożony plan dnia. Zaskakujące jest to, że nawet jeśli nie mam w firmie takiej ważnej posady jak ojciec czy Richard, i tak jeden dzień mojej nieobecności może narobić tak znacznego bałaganu. Odkąd rzuciłam studia i zrezygnowałam z teatru coraz wyraźniej to zauważam. Dodatkową szramą na planie jest fakt, iż w jednej z toreb po zakupach, na których byłam z Auburn i jej bratem znajduję sukienkę, której na pewno nie kupowałam. I która, szczerze mówiąc, dużo bardziej pasuje na wesele niż poprzednio wybrana przeze mnie kreacja.
Niech cię diabli, Julien,
Szybko przymierzam ją, z zaskoczeniem zauważając, że pasuje prawie jak szyta na miarę. Jasny, brudnoróżowy kolor jest spokojny oraz delikatny, a sukienka zarówno elegancka jak i skromna. Po metce jednak doskonale wiem, iż nie kosztowała mało. Wzdycham ciężko, ale wiedząc, że nie mam czasu na przerwę, zabieram się za przeszukiwanie stosu pudełek na buty, by odnaleźć odpowiednią parę szpilek. Połowa pracy za mną.
Właśnie kończę makijaż, gdy wyświetlacz mojej komórki rozjaśnia się i pojawia się na nim treść smsa od Juliena. Szybko odpisuję 'zaraz schodzę', dokonuję ostatnich poprawek i, uprzednio chwyciwszy wiszący na wieszaku płaszcz, opuszczam mieszkanie. Zaraz też wsiadam do samochodu chłopaka i rzucam:
- Sukienka jest bardzo ładna, ale wolałabym o niej wiedzieć trochę wcześniej.

Julien?

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz