31 paź 2019

Od Kaia cd. Izzy

Patrzę przez sekundę na już delikatnie chwiejącą się obok dziewczynę jak na wariatkę. W takim stanie zachciało się jej nagle słuchać muzyki? Może jakiś Mozart czy Bach dla otrzeźwienia umysłu to nie najgorszy pomysł, ale z drugiej strony moja zmęczona psychika może tego nie wytrzymać. Izzy w tym czasie zdążyła już wstać i ponownie opaść na sofę. Sam wyczuwam, że nie jest to jej najlepszy pomysł, żeby teraz wstawać, a puszczenie muzyki tylko pogorszy ten huk w jej głowie. Jednak pomimo małym początkowych problemów z równowagą dziewczyna nie wydaje się wcale przejmować zaistniałą sytuacją. Już ponownie z pomogą łapania się za wszystko co jest w miarę stabilne wstaje, a ja kładę dłoń na jej biodrze, zabezpieczając ją przed znalezieniem się na stoliku przed nami.
- Proszę mnie nie dotykać! Ja potrafię sama stać - mówi wyniosłym tonem, który wywołuje u mnie uśmiech. Głupiutka istotka. Zabieram dłoń, a ona wężykiem wędruje w stronę mojego łóżka. - To musi być gdzieś tutaj!

- Poczekaj na mnie - wzdycham i podnoszę się z sofy. Powoli idę za nią, a zrównanie się z nią wcale nie jest takie trudne biorąc pod uwagę jak muszą się skupić, żeby dojść w okolice miejsce, do którego zaplanowała dotrzeć. Łapię ją za ramiona i prowadzę w stronę półek za łóżkiem. Na jednej z nich stoi wieża, obok za to na niewielkim stoliku gramofon do płyt winylowych. Czuję się dumny z mojego przewidywania sytuacji, ponieważ gdybym nie trzymał jej w pionie, prawdopodobnie zbierałbym resztki z mojego ukochanego gramofonu.
- Możemy użyć tego? Prooooszę – wydłuża „o” jak małe dziecko, które prosi rodzica o najpiękniejszego lizaka w sklepie. Klepię ją po czubku głowy.
- Jutro słońce, jak troszkę wytrzeźwiejesz – zapewniam ją, a za odpowiedź dostaję ni to smutną ni to naburmuszoną minę w wykonaniu brunetki.
- Obiecujesz? – upewnia się, nie mogąc rozpoznać, czy mówię prawdę, czy mówię to dla świętego spokoju.
- Obiecuję słońce, usiądź sobie na łóżku – tutaj ją delikatnie popycham w jego stronę. – Czego chcesz posłuchać?
- Tego co jest – mówi rzucając się na łóżko. Wzdycham, a po chwili z głośników zaczyna płynąc szybki rock&roll, co w połączeniu z alkoholem w krwi Izzy daje mieszankę wybuchową. Podziwiam to, że w jednej chwili może ona przysypiać na łóżku, a w drugiej skacze po nim wykrzykując najgłośniej jak potrafi tekst lecącej w tle piosenki. Siadam na podłodze i opieram się plecami o półki, wyprostowuję przed sobą nogi i popijam piwo. Uśmiecham się delikatnie oglądając to niecodzienne przedstawienie w jej wykonaniu. Łapię się na myśli, że takie koncerty mógłbym bez problemu dostawać codziennie i zawsze byłoby to równie wciągające. Jedna piosenka zmienia się w kolejną. W pewnym momencie Izzy przypomina sobie o mnie i z tego co zauważam wpada na genialny pomysł w swoim stylu. Zatrzymuje się nagle i pokazuje w moją stronę, żebym do niej dołączył. Kręcę głową już wiedząc, że to nie jest najlepsza myśl. Kiedy jednak schodzi z łóżka i łapie mnie za rękę w nadgarstku i pociąga do góry, ulegam. Nie żeby jakoś szczególnie mi to przeszkadzało, czy wstydzę się. Nie należę do ludzi, który czegoś nie robią, bo boją się tego, co inni o nich pomyślą. Moim problemem są raczej wspomnienia, które nawet gdy jestem najbardziej pijany, wracają do mojej pamięci z impetem, jakby ktoś sprzedał mi haka w brzuch, albo zdzielił z pasa w policzek. Chwilę radości zaczynają się wtedy odkształcać i z najpiękniejszych wspomnień młodości powoli wyciągasz szczegóły, których wtedy nie zauważyłeś, a to one przeważają na tym, w którą stronę wszystko się wtedy potoczyło. Różnica w tym momencie poza ostatnimi imprezami, na których byłem, polega na tym, że tym razem nie chcę o tym myśleć, mam niejako dosyć wewnętrznego użalania się nad tym. Chcę się z tym pogodzić. Tańczymy z Izzy po łóżku, później przechodzimy na podłogę, dalej pijemy piwo, z biegiem czasu znajduje się gdzieś wino, a zmiana procentów powoduje tylko tyle, że Izzy ma jeszcze mniejszą zdolność rozpoznawania w prawidłowy sposób rzeczywistości. Bardzo szybko traci również umiejętność utrzymania minimalnego poziomu równowagi. Kiedy upada na łóżko i zaczyna się z tego śmiać jak zwariowana, stwierdzam, że to koniec dla niej. Zmieniam muzykę, na o wiele spokojniejszą, ballady klasycznego rocka, coś na uspokojenie jej, zmęczenie.
- Kai, ale ja chcę się bawić – śmieje się, a ja tylko kręcę na nią głową.
- Jesteś okropnie pijana, zaraz zrobisz sobie krzywdę – mówię, a ona energicznie kręci głową.
- Wcale, że nie! Nie lubię romantycznych, wolnych piosenek! – krzyczy. Siadam na krańcu łóżka, opieram się na łokciu, półleżąc teraz. Nie wcinam się w jej słowa, które brzmią nadzwyczajnie trzeźwo w samej wymowie. Zazwyczaj ludzie zaczynają mówić strasznie niewyraźnie i bezsensownie w kwestii składni, ale u niej wygląda to tylko na bardzo trzeźwe myśli, których poza tą sytuacją, nigdy by nie wypowiedziała. – Kojarzą mi się z nimi wszystkimi!
- Z mężczyznami? – unoszę brew, a ona kiwa głową. – Wszyscy romantycy to kłamliwe żmije! Wolę ciebie, ty do cna nie jesteś romantyczny i przynajmniej nie mydlisz mi oczu! Dajesz mi piwo, pozwalasz mi tańczyć na twoim łóżku, chociaż mnie nie znasz. Nie masz wstydu, ale ja go nie potrzebuję, bo wiem, czego się spodziewać.
- Nie zawsze taki byłem, słońce. Nie wszyscy mężczyźni, uwielbieniem romantyczności w sobie są źli – odpowiadam jej. Przychodzi następna piosenka i zerkam w stronę wieży. Wzdycham i wypijam kilka bardzo głębokich łyków piwa.
- A ty dlaczego ich słuchasz, skoro nie lubisz? – pyta i dokładnie mi się przygląda, jak na swój pijany stan.
- Bo mi przypominają, dlaczego taki jestem.
- Dlaczego taki jesteś? Ktoś cię zranił? To na pewno jakaś kobieta, też romantyczka? One są głupie… - tutaj zaczyna wywód, jakie to kobiety są głupie i naiwne. Później monolog przechodzi w tematy w stylu „jak to ja bardzo nie chcę być kobietą, bo mężczyźni mają prościej”, a ja ze śmiechem wszystkiego dokładnie słucham. – Masz przyjemny śmiech.
- Dziękuję – odpowiadam cicho i odwracam wzrok.
- Widzisz to twój problem! Odwracasz się, a ja nie rozumiem dlaczego! – krzyczy.
- To przez błędy, które popełniłem lub umówiono mi, że popełniłem – mówię do niej, a ona marszczy brwi, próbując zrozumieć, co powiedziałem.
- Nie mogły one być tak złe, żeby odcinać się od całego świata – uśmiecham się.
- Nie.
- To dlaczego?
- Kiedyś się dowiesz.
- Dlaczego ja?
- Bo dlaczego nie? Wierzę, że jesteś osobą, która ze mną wytrzyma – śmieję się. – Nie jestem prostą osobą i nigdy nią nie byłem. Praktycznie się nie zmieniłem od moich wczesnych, nastoletnich lat. Teraz tylko nie lubię o tamtych latach mówić.
- Dlaczego? – przeciera dłonią twarz.
- Bo te błędy, które wtedy popełniłem, mogłyby bardzo wpłynąć na moje aktualne życie, a mi jest dobrze. Może nie mam kontaktu z rodziną, może nigdy nie wrócę do miejsca, gdzie się urodziłem i będę się bać o własną przyszłość, ale jest mi dobrze, bo mam Nate’a i spokój. Nic mnie nie goni.
- Co miałoby cię gonić?
- Odpowiedzialność za tamte błędy.
- Dlaczego mi to teraz mówisz? – pyta nagle, a ja wzruszam ramieniem.
- Bo jutro tego i tak nie będziesz pamiętać i tego jestem pewien. Może to i lepiej.
- Dlaczego? Nie lubię jak jesteś smutny.
- Wiesz… dzisiaj po raz pierwszy od dłuższego czasu, nie chciałem być smutny, miałem tego dosyć – przyznaję się jej.
- To moja zasługa? – kiwam głową, pochylam się do niej i całuję ją w policzek.
- Dziękuję.
- Pocałowałeś mój policzek. Dlatego, że jutro też nie będę tego pamiętać? – kiwam głową i wzdycham. Przygładzam jej zmierzwione od tańca włosy.
- Idź spać – mówię cicho. Przymyka posłusznie oczy. Przygryzam dolną wargę, czując jak moje oczy robią się szklane.
- A ty? – pyta zaspana.
- Posprzątam tutaj trochę – wstaję i odchodzę od niej, ale dobiega mnie jej cichy, niemal śpiący głos.
- Mam nadzieję, że kiedyś mi to powiesz, kiedy będę pamiętać.
- Jak już to wszystko będzie mniej pięknie obrzydliwe… - wzdycham i idę do kuchni, gdzie dopiero mówię do siebie – Kiedy będziesz miał wreszcie jaja, żeby coś z tym zrobić i tam wrócić – kręcę głową. – Przestań się użalać nad sobą, to nie film akcji, ani dramat. Spoglądam w lustrzane odbicie blatu. – Wygodniś z ciebie Kai. Obrzydliwie piękny wygodniś.
Biorę się za małe porządki, a w tle nadal leci cicha, wolna muzyka. Idealna do tańca we dwoje. Przyznaję Izzy rację, osoby z duszą romantyka należy unikać jak ognia, bo jeszcze się zafascynujesz i same problemy się z tego zrobią. Chociaż jeśli skutkiem na być moje ASP na najlepszej artystycznej w tym kraju, to może i było warto. Kiedy butelki znikają z podłogi i kubki zostają umyte, podchodzę do stolika, gdzie nadal leży mój szkicownik. Jedyna miejsce, które ma dokładnie, za szczegółami udokumentowane moje życie.
- Kiedyś cię spalę, razem z tym szkicownikiem – szepczę. Kręcę głową. Chyba na mniej też wpłynął ten alkohol, skoro zaczynam mówić takie rzeczy. Szukam po parapecie papierosów, a kiedy je znajduję wychodzę na schody pożarowe gdzie siadam i zapalam jednego. Dym powoli wypełnia moje płuca. Chłodne nocne powietrze przynosi ulgę rozgrzanemu ciału i wirującemu umysłowi. Opieram głowę o zimną cegłę budynku i wydycham dym. Wszyscy nieszczęśliwi ludzie szukaliby tutaj pewnie jakiejś metafory, jakiegoś sensu i usprawiedliwienia. Ja po prostu jestem od nich uzależniony i lubię palić. Lubię uczucie łaskotania moich nozdrzy i ust przez dym. Lubię bawić się jeszcze nie wypalonym papierosem i przewracać go między palcami dopóki się nie oparzę. Po prostu lubię, a w takie długie noce, kiedy siadam na tych słowach i zdaję sobie sprawę z tego, że dzisiaj szybko, jeśli w ogóle, usnę, są dobrym i wciągającym zajęciem tak powoli płynącego czasu. Jeden papieros zmienia się w dwa, później w połowę paczki. Już kilka razy zdążył mnie przejść dreszcz zimna, zapowiadający szybkie trzeźwienie.  Kiedy kostnieją mi palce, stwierdzam, że pora wrócić do mieszkania. Zamykam za sobą drzwi. Na stoliku leży mój telefon, którego paląca się na zielono dioda, mówi mi, że przyszła do mnie wiadomość. Odczytuję ją.
N: Jak tam jest dzisiaj?
Wzdycham wpatrując się w ekran telefonu. Blokuję ekran i w przytłumionym świetle płynącym z kuchni, rozglądam się po mieszkaniu. Panuje tutaj cisza, a wszystkie dźwięki dochodzą do mnie z zewnętrz. Opieram się plecami o oparcie sofy i przyglądam się moim dłoniom. Rysuję palcem po jednym z moich tatuaży. Długo myślę. Próbuję znaleźć w swoim ciele odpowiedź na to pytanie, co nie jest proste przy tak rozchwianej psychice jak moja. W końcu z powrotem biorę do ręki telefon i po jeszcze krótkim namyślę odpisuję:
Lepiej niż zwykle.
Uśmiecham się do siebie. Miałem dzisiaj tak zaabsorbowany umysł, całą postacią Isabell i wszystkim co dzisiaj się zdarzyło, że z krótkimi wyjątkami wcale nie myślałem o tym, jak i dlaczego tutaj jestem. Nawet teraz miałem w sobie wewnętrzny spokój, a nie jak od długich lat gniew. Odwracam wzrok od swoich dłoni i spoglądam na śpiącą na moim łóżku dziewczynę. Światło z kuchni praktycznie już tam nie dochodzi, więc po jej twarzy i ciele, okrytym kocem, majaczy tylko mdłe światło płynące od ulicznych latarni. Pomarańczowe światło, w które lubię nocami się wpatrywać. Czyni ją piękną. Wydaje się, jakby miała rude lub krwiste włosy. Opieram brodę o pięść ręki, którą opieram o kolano. Ta kobieta nie posiada wstydu chyba. Przynajmniej nie kiedy jest pijana. W dziwnym sensie do siebie pasujemy, oboje nie uważamy, że jakiekolwiek ceregiele mają sens… a przynajmniej tak mi się wydaje. To chyba dobrze, że spotkałem ją teraz. Mój wzrok przenosi się na półki za łóżkiem. Na jednej z nich, gdzieś na górze, między książkami majaczy małe białe pudełeczko, które cierpliwie czeka, aż po nie sięgnę. Bardzo dobrze, że to dzisiaj ją spotkałem. Wracam wzrokiem do mojej ręki, na której widnieje bandaż. Zakrywa on w tym momencie już pewnie nieco zasklepioną ranę. Kręcę głową. Gdyby tylko Nate wiedział wszystko, gdyby tylko ktokolwiek wiedział wszystko. Wystarczyła by jedna wiadomość do niego, a byłby tutaj i koczowałby na mojej sofie jak dawniej, ale… to głupie ale. Wzdycham. Ale nadal nie potrafię prosić o pomoc, wtedy sam jakoś zauważył, tym razem się wycwaniłem. Sam w swojej hipokryzji tego nienawidzę, a nadal nie potrafię się zmienić.
Przychodzi wiadomość. Leniwie podnoszę telefon i sprawdzam jej treść.
N: To dobrze :)
Odchylam głowę do tyłu i wlepiam nieco pewnie martwy wzrok w sufit. Dobrze. A może nie tak bardzo dobrze. Czasami nie mam pojęcia jak sam się czuję. Przed chwilą dobre myśli, wdzięczność, teraz pustka, zaciskam szczęki. Tak, właśnie tego gniewu mi cały dzień brakowało. Jak ostatniego elementu mojej układanki.
Na suficie coś majaczy, jakby cień postaci…
Obrzydlistwo.
Pora spać.

Izzy?

2007 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz