9 lis 2020

Od Elizabeth CD Feyi

W życiu trzeba umieć się dobrze bawić, prawda? Dla jednych dobrą zabawą jest impreza do białego rana, a komuś innemu wystarczyłoby całonocne oglądanie komedii romantycznych i picie wina. I tak, ja, czyli Elizabeth Sawir zaliczałam się do tej drugiej grupy. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć ludzi, którzy żyli chwilą i nie przejmowali się konsekwencjami. Każda impreza mogła skończyć się niechcianą ciążą albo i uszczerbkiem na zdrowiu, a kto wie, nawet na życiu! Dlatego też starałam się unikać takich miejsc. Z natury byłam bardzo spokojną i poukładaną osobą, więc chciałam, by moje życie też takie było. W końcu po co takiej niewinnej pani fotograf niesamowite przeżycia, które miałyby na nią wpłynąć do końca jej nieszczęsnego życia? Nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie. A jeśli ten ktoś siedzący na górze by je znał, to czemu do jasnej ciasnej sprowadzał ostatnio na mnie tyle takich nienormalnych przeżyć? Najpierw Jason; no dobra, akurat tutaj się niesamowicie cieszę, że jednak magicznie pojawił się na mojej ścieżce życiowej. Następnym dziwnym punktem była Maggie, Emily i cała ta porąbana akcja z robieniem zdjęć modeli. A może to wszystko dlatego, że ogłosiłam tą nieszczęsną promocję na sesje zdjęciowe? Zastanawiając się nad tym dłużej to nie miało najmniejszego sensu. Od pierwszego spotkania z miłością mego życia minęło dobre kilka miesięcy, więc to nie mogło być to. Czemu ten świat był taki pogmatwany? A może ja powinnam na jakiś czas przystopować całkowicie z sesjami?


Właśnie, sesje. Na śmierć zapomniałam, że powinnam przygotować zdjęcia i wysłać je tej całej Maggie. Miałam tylko jedną wielką nadzieję, że nie zamierzała więcej mnie do siebie zapraszać. Nie lubiłam stawiać warunków, jednak zależało mi na pracy w dość miłej atmosferze. A gdybym chciała w portfolio umieścić zdjęcia jakichkolwiek człowieków to na pewno bym ich znalazła wszędzie. W końcu kto by nie chciał darmowego zdjęcia? Ludzka mentalność była zadziwiająca, a motto "jak za darmo to biere" było dość zastanawiające. Większość wyznawców jak najtańszych zapłat sama chciałaby zarabiać krocia cen usługodawców, a sami nie chcą dać złamanego grosza za to. Idzie zwariować w tym świecie. Od dość dawna ludzie nie robili czegoś za darmo - chciałeś mieć krowę? Szedłeś do osoby, która miała tą krowę i proponowałeś mu różne rzeczy, żeby chciał dać ci tą nieszczęsną krowę za coś co ty miałeś i on potrzebował. A nie było "panie dej krowę bo mnie się należy!" Obstawiam, że gdyby faktycznie jakiś mężczyzna poszedł do drugiego po świnię na ubój, bo w końcu rodzinę przydałoby się jakoś nakarmić, ale no, poszedł by jeden do drugiego po tą świnkę i na pytanie "co dostanę w zamian?" powiedziałby "moją wdzięczność i miałby pan coś tam do portfolio" prawdopodobnie by się nie zgodził. Już nie jest ważne to, że w tamtych czasach nie istniało coś takiego jak portfolio, ale człowiek człowiekowi wilkiem, a kiwi kiwi kiwi.
Z zamyśleń wyrwał mnie dzwoniący już któryś raz telefon. Niesamowicie wkręciłam się w rozmyślanie, chyba nigdy nie zdarzyło mi się aż tak zignorować połączenia. W końcu gdyby to było coś ważnego... Z sercem w gardle wcisnęłam zieloną ikonę na ekranie.
- Studio fotograficzne Elizabeth Sawir, słucham - odezwałam się jako pierwsza.
- No w końcu! - ton głosu dzwoniącego mężczyzny był wyraźnie zirytowany. - Nie widziałem u pani na stronie oferty wykonania aktu.
- Moje studio nie wyko... - nieśmiało próbowałam wytłumaczyć potencjalnemu klientowi zakres wykonywanych przeze mnie usług, jednak ten niestrudzony dalej starał się mnie przekrzyczeć.
- Zapłacę pani dwa razy więcej niż za normalną sesję - powiedział niewzruszony moimi wyjaśnieniami. - Wyślę za chwilę adres i godzinę smsem. Do widzenia.
Połączenie przerwało się. Stałam z wielkim "watafak" na twarzy. Czemu nikt nie liczył się nigdy z moim zdaniem? Może ja powinnam wybrać się na jakiś kurs asertywności i nauczyć się kulturalnie odmawiać? I to tak kulturalnie dosadnie?
Tak czy tak słowo się rzekło, a ja nie miałam wyjścia. Zerkając na wiadomość od człowieka z niemałą ulgą stwierdziłam, że zostało jeszcze dobre kilka godzin do zlecenia, więc miałam czas by przygotować się na nie w jakikolwiek sposób. Nie przepadałam patrzeć na półnagich lub nagich ludzi, a w momencie kiedy przypomniałam sobie o moim pierwszym zleceniu Jasona niemalże spaliłam się ze wstydu. Jedyną szansą na niepopełnienie żadnej gafy była nadzieja, że mężczyzna był starszym gościem z piwnym brzuchem. Na taki widok nigdy bym się nie zaczerwieniła. Kto w ogóle się czerwieni w stronę takich osób?
I w tej samej chwili zrozumiałam, jak bardzo mało wiedziałam o świecie. Dlatego też starając się nie myśleć o nagich zaciążonych ciążą piwną czy też spożywczą zajęłam się przygotowaniem sprzętu. W międzyczasie wyszłam na krótki spacer z Chmurką, a kiedy nadeszła godzina "Z" (od jakiegoś czasu tak nazywałam większość swoich zleceń) wsiadłam do białego mustanga i kierując się nawigacją w telefonie dotarłam do wyznaczonego przez mężczyznę miejsca. Kilkanaście minut później zaparkowałam pojazd na polanie zaraz obok vana. Modląc się w duchu by nie stała mi się żadna krzywda wysiadłam z samochodu i trzymając torbę z aparatem zapukałam do środka.

Feya?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz