20 lis 2020

od Jake'a do Veronici

 Usiadłem na krześle przed wjazdem do warsztatu i położyłem kij od bejsbola na kolanach. Coraz bardziej zaczęło się ściemniać, czyli coraz bliżej do najbardziej znienawidzonej przeze mnie wizyty. Na samą myśl miałem dosyć, ci durnie nie potrafią dobrze liczyć, a jeszcze powiedzą, że wisisz im jedną czwartą albo i połowe.

 Znów powracają demony przeszłości.... Dawno zamknąłem ten rozdział, wyrzuciłem za siebie, udało mi się go wyciszyć na tyle, że mnie nie dręczył przez kilka lat, a tu wszystko się zawaliło jak za dawnych lat. Oparłem głowę o metalową ścianę za sobą, poczułem lekki chłód idący od blachy, przyjemne uczucie. 

- Sully, wiesz, że bede musiał cię zamknąć na jakiś czas, prawda? - spytałem spokojnie owczarka siedzącego obok - nie chce żeby ci coś zrobili, a raczej użyją broni... 

Pies położył mi głowę na nodze, zupełnie jakby zrozumiał o czym mówie i pogodził z zamknięciem w budynku. Nie mogłem pozwolić na to, aby cokolwiek mu się stało, nigdy bym sobie nie wybaczył. Widok umierającego przyjaciela sprawiłby , że sam chwyciłbym pistolet i przyłożył sobie do głowy. Po co żyć, skoro skazało się kogoś bliskiego na śmierć? 

Nadszedł wieczór, miasto w oddali cichło od jeżdżacych samochodów, czasami je słychać nawet tutaj. Była godzina dokładnie 19.30, szef miał zwyczaj zjawiać się koło 20.00 więc pewnie za parę minut pokażą się jego głupi koledzy. Zawsze ich posyła na pierwszy ogień żeby "posprzatli bałagan", a potem ze spokojniem gnoi tego, kto zadarł z ich gangiem. Już dawno odkryłem, że bez swoich chłopców jest nikim i niczym, bo nie ma kto mu ochronić tyłka. Jego dom, a raczej rezydencja składa się z trzech pięter i na każdym są jego ludzie-ochroniarze, do tego dużo kamer i wielkie ogrodzenie. Byłem tam... idiota, który trzy dni chronił mu dupe za dużą kase i narkotyki. Bardziej mi wtedy zależało na tym drugim, bo nie mogłem uspokoić myśli po wypadku. Znów odruchowo pogładziłem blizne na szyi. 

- Już pora piesku - powiedziałem, zauważyłem jakieś drobne światła w odali

Sully niechętnie dał się wprowadzić do wnętrza warsztatu, wyczuł, że coś jest nie tak i zaczął cicho skomleć. 

- Wypuszczę cię jak tylko sobie pójdą - obiecałem - poczytam ci twoją opowieść przed snem, dobrze? - pogłaskałem go po głowie

Powoli zamknąłem drzwi, sprawdziłem czy nie da rady się ich otworzyć, naprawdę nie chciałem, żeby coś mu zrobili. Drzwi były zamknięte na amen i uspokoił mnie fakt, że pies nie da rady ich otworzyć. 

Chwyciłem kij do ręki i tak jak przeczuwałem, nadjechało pierwsze auto, a w nim trzech facetów. Byli ubrani jak typowe dresy, czuć było od nich alkoholem i papierosami, normalka dla takich jak oni. 

- masz kasę? - spytał jeden wbijając we mnie  wzrok

Ścisnąłem moją broń w ręce. 

- nie - odparłem - wszystko mam uregulowane z szefem

- nie sądze, coś nam brakuje - powiedział drugi - jak sie bierze to potem płaci, nie wiesz tego? 

Kątem oka zauważyłem u pierwszego jak wyciągnął nóż z kieszeni i złożył ręce na klatce piersiowej. 

- nie mam żadnego długu, wiem za co płaciłem i jesteśmy kwita.

- szef twierdzi co innego, daj kasę to nie poleje się żadna krew - zagroził trzeci

Parsknąłem cicho pod nosem. 

- poleje się, to pewniak...

Widziałem ich irytację i tylko czekałem, aż którykolwiek zrobi pierwszy ruch. Nagle facet z mojej lewej strony zamachnął się żeby uderzył mnie w brzuch, ale mój kij był szybszy - zatrzymał się na jego kości policzkowej i totalnie ją roztrzaskał, aż było słychać wyraźne pękanie. Moja twarz nie wyrażała nawet minimalnej zmiany, zupełnie jakbym to nie raz robił, czułem nawet troche satyfakcji. Pozostali dwaj stali moment zdezorientowani i zachowywali się jakby pierwszy raz widzieli krew. Jakieś świeżaki w gangu? Najprawdopodobniej... Łatwo ich będzie w takim razie pokonać gdyby się zbytnio rzucali. Odwróciłem się w ich stronę, równocześnie się cofnęli, taki straszny jestem?, pomyślałem. 

- Nie musiało do tego dojść - mruknąłem 

Byli ode mnie z 10 lat młodsi, widać, że nie doświadczeni i kompletnie nie mieli pojęcia co zrobić w tej sytuacji. Ten, który trzymał nóż w ręce niemal go schował, ale jednak trochę odwagi mu zostało i wciąż ściskał go w dłoni. 

- Chcemy tylko pieniądze - wydusił jeden z nich, nie zwróciłem uwagi który z nich to mówił, bo wpatrywałem się w ich sparaliżowanego kolegę - tylko tyle, powiemy szefowi, że mamy to co chciał i damy ci spokój

- Doprawdy? - spytałem podejrzliwie 

Usłyszałem w oddali nadjeżdżające samochody, domyśliłem się, że jadą posiłki dla tych tępaków, w tym sam ich szef. Ciekaw byłem, czy specjalnie przysłał młodych aby mnie sprawdził czy coś w tym stylu. Może mieli przy sobie podsłuch? Mogłem tylko zgadywać. Auta wyłaniały się z ciemności jak najgorsze demony, które były żądne ludzkiej duszy. Po kolei wjeżdżali na mój teren jakby należał do nich, trzy czarne auta, trzy koszmary, a w nich same pasożyty. Pokazało się ich koło 10, u kilku dojrzałem broń, a u reszty nic. Na samym końcu pokazał się elegancko ubrany szef, on serio myślał, że go nie zdołam choćby dotknąć przebijając się przez bandę jego towarzyszy?  Jeśli będzie trzeba to pokaże swoją drugą stronę.. 

- Trzeba było dać kasę - mruknął cicho świeżak i odszedł do swojej grupy.

Zmrużyłem oczy, odprowadziłem go wzrokiem. Po chwili podeszło do mnie troje uzbrojonych mężczyzn, jeden z nich zadał mi cios w brzuch, ale nie dałem się. Kopniakiem pozbawiłem go strzelby, pozostałych dwóch powaliłem na ziemie ciosami po twarzach, o tak wrócił dawny Jake, zupełnie jak za dawnych lat. Odsunąłem się od nich parę kroków. Przypomniało mi się, że był jeszcze jeden, ten któremu wykopałem broń z rąk. Rozległ się strzał, poczułem najpierw coś zimnego, a później coś zaczęło mi cieknąć po plecach. Spojrzałem na faceta przed mną z małym pistoletem w wyprostowanej ręce. Krew mi spływała coraz obficiej, to było dokładnie po prawej stronie pod żebrami, niezbyt skupiałem się na bólu, nie teraz. Szef zmierzał w moim kierunku i zatrzymał się kilka metrów przede mną. Nagle jeden z powalonych facetów podniósł się i uderzył mnie w głowę czymś ciężkim. Pamiętałem jedynie, że padłem na suchą ziemię, 

Ocknąłem się, czułem, że siedziałem na czymś twardym i nie miałem możliwości ruszyć rękoma. Miałem jeszcze przez parę sekund rozmazany obraz, ale powoli powracała mi ostrość. Znajdowałem się w moim domu, przywiązany do krzesła, wszystko wokół było porozrzucane i panował ogólny bałagan. Od razu dostrzegłem rozpruty plecak, gdzie trzymałem ostatnie 3 dawki narkotyków w strzykawkach, miałem się ich dawno pozbyć, ale coś mi blokowało wykonanie tego czynu. Zgiąłem się w pół, rana na plecach zaczęła się dopominać, miałem też jakieś przecięcia na ramieniu, nie wiem skąd się wzięły.

- Twardziel się obudził - zaskrzeczał jakiś gościu zza mnie

Wypuściłem powietrze, miałem trudności z oddychaniem, spojrzałem w dół i tak jak myślałem - nabój przeszedł na wylot, koszulka nabierała czerwonego koloru. 

- Mam dwa pytania - odezwał się szef swoim niskim i donośnym głosem - czemu jeden z moich chłopców leży nieżywy z roztrzaskaną czaszką? 

- Rzucał się to dostał za swoje - powiedziałem obojętnie

- Drugie - przeszedł powoli na drugą stronę - pewnie się domyślasz, prawda? 

- Nie mam żadnych pieniedzy, skończyłem z wami lata temu, wszystko spłaciłem... Nie wiem co tu robicie - usiadłem się na prosto, choć potem pożałowałem, bo ból rozprowadził mi się po całym ciele

- Nie masz pieniędzy - powtórzył udając wzruszonego - twoje ostatnie zamówienie, to były te o to dawki - pokazał wszystkie trzy w dłoni - jako jedyny na liście nie masz ich do końca spłaconych, a ja nie lubie takich oszustów 

- Zgaduje, że mnie zabijesz? - spytałem, żadne jego słowo nie wywołało u mnie zdumienia czy strachu, po prostu siedziałem i rozmyślałem nad tym kiedy sie w końcu wyniosą

- To by było zbyt proste - machnął ręką - byłeś dobry w walkach, doceniałem twoje umiejętności, a teraz spójrz na siebie, jesteś nikim 

- Mało mnie to interesuje - wzruszyłem ramionami 

Natychmiast dostałem z pięści w twarz, pewnie za obrażanie tego idioty. Wziąłem wdech i wydech, znowu mi się obraz zamazał i wrócił. 

- nie pozwalaj sobie na zbyt dużo - zapalił papierosa - dam wam chwile, chłopcy się tobą zajmą

Zaciągnął się dymem odoru śmierci. 

- Ma żyć jak wróce - mruknął i wyszedł

Ze mną w pomieszczeniu znajdowało się 7 muskularnych facetów, jak wszyscy się na mnie rzucą to marne szanse dla mnie. Ku zaskoczeniu odsunęli się do tyłu, co to miało znaczyć? Ten najdalej wyjął swoją broń i skierował na mnie. 

- Zabawmy się w żywą tarczę - wyjaśnił, był bardzo spokojny i zadowolony z tego co robi

Wycelował w przedramie, krew się znowu polała, zacisnąłem zęby, a pozostali mieli ubaw po pachy. Spuściłem głowę próbując stłumić przeszywający ból. Wyjąłem z tylnej kieszeni spodni nóż od tego świeżaka i zacząłem przecinać powoli sznurek. Na szczęście związali mi tylko ręce a nie nogi. Kolejny szykował się do oddania strzału, kątem oka widziałem jak celuje w głowę, czyli tak się bawisz, pomyślałem. Odwróciłem się w ostatniej chwili tak, że nabój jedynie otarł mi się o skórę nad uchem. 

- nie mieliśmy go zabijać - oburzył się jeden z nich 

Teraz miałem szanse, rozciąć sznurki, skopać im tyłki i dorwać szefa. Nagle drzwi się otworzyły i zauważyłem Veronice z kimś jeszcze, wyglądali serio na przerażonych. Zacząłem ciąć szybciej, nie mogłem pozwolić, żeby coś im się stało. Czworo mężczyzn poszło za nimi na zewnątrz, zteraz albo nigdy. Rozerwałem na wpół rozcięty sznurek i zacząłem bójkę. Trwało to kilka minut zanim udało mi się ich powalić, ale się udało. Chwyciłem się krawędzi ściany, krew wciąż leciała i czułem się słabo. Podeszłem do ściany i wyrwałem jedną deskę, wyjąłem z wnętrza ściany mój pistolet "na wszelki wypadek". Wyszedłem na zewnątrz i od razu usłyszałem głosy bijatyki gdzieś na tyłach. Udałem się tam natychmiast, dlaczego oni tutaj przyszli? 

- Zostaw ją! - krzyknął chłopak 

Dwoje mężczyzn wyjęło bronie i zamierzali strzelić. Wycelowałem w jednego, padł bezwładnie na ziemie, drugi zdezorientowany zwrócił się w moją stronę, ale również zarobił kulkę w głowę. Przybyło jeszcze trzech, jednak na widok swoich martwych towarzyszy wycofali się do samochodów. Podeszłem do wejścia mojego domu i z zadowoleniem patrzyłem jak znikają z mojego podjazdu. Napotkaliśmy się w szefem wzrokiem, był napięty i złowrogi. Gdy odjechali - nastała cisza. Usiadłem na progu i oparłem głowę o futryne, nareszcie mogłem nacieszyć się spokojem.



(Veronica?) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz