8 sie 2020

Od Anastasi CD Dymitra


- Daleko ta kawiarnia? – usłyszałam obok siebie głos towarzyszącego mi mężczyzny.
- Nie, jakieś dziesięć minut – odparłam.
- Jedziemy czy spacerujemy?
- Możemy się przejść – zaproponowałam.
- Jasne, jestem jak najbardziej za tym – podniosłam lekko brew ze zdziwienia. Skoro odpowiada mu spacer to po co w takim razie zadaje tyle pytań? Może z grzeczności?

Ruszyliśmy spokojnym krokiem, mieliśmy sporo czasu. Znaczy, pewnie Dymitr miał, ja może niekoniecznie tak dużo jak on. Zamierzałam wrócić jakoś w porze obiadu, by przygotować posiłek dla rodzeństwa. Mój towarzysz wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i wyjął jednego.
- Chcesz? – zapytał.
- Nie, dziękuję, nie palę – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Zmrużyłam lekko oczy. – Chyba też nie powinieneś, skoro trenujesz?
- Moja praca mnie stresuje, to dlatego.
- Bycie właścicielem klubu to wielka odpowiedzialność, ale jest wiele bardziej stresujących prac – stwierdziłam.
- To się tylko tak wydaje, muszę pamiętać o zamówieniach, DJ, tancerkach, alkoholu, rachunkach, ochroniarzach. To wszystko wymaga ogromnego poświęcenia. Często zarywam nocki, obsługuje ludzi stojąc za barem, czasami gram na fortepianie, organizuje imprezy też, dla ważnych osób i to wszystko musi być... perfekcyjne – odpowiedział.
- No dobra, masz racje, to nie wydaje się takie banalne – przy dobrej organizacji na pewno dałoby się obejść wszędobylski stres, ale nie chciałam komentować. Po kilku minutach znaleźliśmy się na miejscu; mężczyzna złapał za klamkę i otworzył drzwi, jednocześnie przepuszczając mnie jako pierwszą. Miłe z jego strony. Zajęliśmy miejsce przy jednym ze stolików i sięgnęliśmy po karty. Miałam ogromną nadzieję, że Dymitr nie zamówi niczego co sprawi, że przez najbliższy miesiąc będę jadła kromki z chlebem.
Chwilę później kelnerka pojawiła się obok nas. Rozpoczęła rozmowę z mężczyzną, a ja w międzyczasie zamówiłam kawę z mlekiem. Przysłuchiwałam się konwersacji, a kiedy Dymitr poprosił ją o dodatkową babeczkę zrobiłam nieco zmartwioną minę.
- Czyli mogę liczyć na jakiś kurs gotowania? – zapytał, zmieniając temat.
- Myślę, że nie będzie z tym problemu – odparłam. Zastanawiałam się tylko, jak, gdzie i kiedy faktycznie miałabym przeprowadzić taki kurs. Człowiek taki jak on w moim domu? Wątpię. Chwilę później kelnerka przyniosła nasze zamówienie, a w telewizji pojawiły się wiadomości. Jakaś grupa przestępcza napadła na bank i przetrzymywała zakładników.
- Ktoś miał niezły pomysł i się wzbogaci jeśli ten napad wyjdzie, ja bym nie pogardziła takim przypływem gotówki – zażartowałam.
- Nikt by nie pogardził taką sumą – uśmiechnął się. Kiedy podeszła kelnerka wyciągnęłam portfel, jednak ona wyciągnęła terminal, a Dymitr zapłacił kartą.
- Ej, ale to ja cię zaprosiłam! – powiedziałam nieco zdenerwowana.
- Ale to ja płacę – odparł. – Cóż byłby ze mnie za facet, gdybym pozwolił kobiecie płacić za siebie.
- To nie fair – mruknęłam, chowając portfel.
- Takie, życie. Nie chciałabyś przyjść do mnie? Może jakiś obiad razem byśmy ugotowali? – nie byłam pewna, czy przyjście do domu nowopoznanego mężczyzny jest odpowiednim zagraniem.
- Może innym razem, czeka na mnie rodzeństwo – odpowiedziałam. – Niestety, muszę już wracać.
- Podwiozę cię – nie odpuszczał. Czemu tak bardzo zależało mu na moim towarzystwie?
- Mogę się przejść.
- Sama powiedziałaś, że ci się czas kończy więc: masz czas czy nie?
Spojrzałam na niego i podniosłam ręce do góry w geście bezbronności.
- Dobra, masz mnie. Chętnie skorzystam.
Wzięliśmy swoje rzeczy i skierowaliśmy się w stronę wyjścia. Dymitr ponownie otworzył drzwi bym bezproblemowo mogła przejść przez nie pierwsza. Ruszyliśmy w kierunku siłowni, w końcu tam stał samochód mojego towarzysza, który w międzyczasie zapalił kolejnego papierosa. Kiedy dotarliśmy na parking mężczyzna pilotem otworzył drzwi bardzo luksusowego samochodu. Wsiedliśmy do niego, a ja pokierowałam Dymitra prosto pod mój dom, a kiedy pod nim się zatrzymaliśmy on wyciągnął ze schowka kartkę oraz długopis i zapisał mi swój numer.
- Gdybyś chciała iść na trening albo się spotkać, dzwoń albo pisz – odezwał się, podając mi kartkę.
- Jasne – uśmiechnęłam się i wyszłam z auta, przy okazji zabierając swoje rzeczy. Nie odwracając się za siebie szybkim krokiem weszłam po schodach i zniknęłam za drzwiami. Przepocone rzeczy po treningu wrzuciłam do pralki, a sama zaszyłam się w kuchni by przygotować obiad dla rodzeństwa. Nastawiłam wodę na makaron i równocześnie zaczęłam obsmażać mięso. Jak to miałam w zwyczaju, dwoiłam się i troiłam, by posiłek był gotowy jak najszybciej. Starałam się przyzwyczaić wszystkich do jedzenia o regularnych godzinach, w końcu to dobrze wpływało na ich zdrowie.
Złośliwość rzeczy martwych sprawiła, że kolejny palnik w kuchence przestał działać. Na nic zdały się krzyki, próby ruszania czy też podpalenie zapalniczką. Zrezygnowana dokończyłam obiad, zjadłam go z rodzeństwem i zaszyłam się w swoim pokoju, gdzie zasiadłam do laptopa. Zajęłam się swoim blogiem.

* * *

Ostatnie dwa dni minęły mi bardzo spokojnie. Na zmianę gotowałam i zajmowałam się blogiem. Niewielkie chęci sprawiły, że przez te dni skupiłam się na ćwiczeniach w domu. Człowiek jednak jest stworzeniem muszącym przebywać z innymi ludźmi. Bez wahania złapałam za telefon i wybrałam numer.
- Będziesz dzisiaj na siłowni? – spytałam.
- Jeśli chcesz poćwiczyć razem, a potem znajdziesz czas aby wpaść do mnie i ugotować razem obiad to bardzo chętnie się tam zjawię – odpowiedział.
Zastanowiłam się przez chwilę. Dzieciaki najbliższe dwa tygodnie miały spędzić u dziadków na wsi, więc miałam naprawdę sporo czasu.
- Niech będzie. Będę za pół godziny.
Nie czekając na odpowiedź spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i wyszłam z domu. Spacerkiem ruszyłam w stronę siłowni, a kiedy już tam dotarłam wskoczyłam do szatni i przebrałam się w ubrania. Standardowo rozpoczęłam trening od rozgrzewki, czyli kilka minut rozciągania. Po kilku chwilach pojawił się Dymitr. Poćwiczyliśmy razem cały czas rozmawiając.
Po zakończonym treningu udałam się do szatni, wzięłam prysznic i przebrałam się. Chwyciłam torbę i wyszłam przed siłownię, gdzie po chwili dołączył do mnie mężczyzna.
- W takim razie, jedziemy do mnie – powiedział tajemniczo. Wsiadłam do jego samochodu i modląc się w duchu, by jednak nie skręcił gdzieś w las ruszyliśmy przed siebie.

Dymitr?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz