10 sie 2020

Od Candice C.D Cain

Jest zbyt późno i zbyt ciemno — całkiem logiczne. Za to żadnego pojęcia o logice nie ma to, co dzieje się dookoła nas. Na moje powieki spada ciężkie jak ołów zmęczenie i coraz trudniej jest mi sklecać inteligentne czy twórcze myśli. To może właśnie przez ten przebłysk braku rozumu odwracam się i uparcie idę za Cainem, który dopiero co uraczył mnie stwierdzeniem, że wraca do hotelu. Sen nie pochłania mnie na tyle, bym miała kompletnie w poważaniu los Harvey'a i Jaspera, mimo że oboje potrafią sprawić, że nawet bez Hawthorne'a mam wyjątkowo częstą chęć ucieczki z tego domu wariatów. Teraz jestem jednak zgodna ze swoją podświadomością, chociaż skłamałabym, gdybym powiedziała, że w pełni ją popieram.

— Stój z łaski swojej — mamroczę, szczękając od zimna. — Nigdzie nie idziesz, a jak już, to w przeciwną stronę, bo wracamy po chłopaków.
Cain rzeczywiście zatrzymuje się w miejscu, co jednak sprawia, że tak normalną czynność umieszczam za grubą warstwą podejrzliwości, i to z jednego, prostego powodu. Nigdy nie zrobił tego, o co go poprosiłam, oprócz, chwilka, uratowania mnie przed zatrzaskującymi się drzwiami lotniskowego WC. Doprawdy bohaterski czyn, którym zasłużył sobie na mój dozgonny szacunek i wdzięczność.
Nie doczeka się.
Mężczyzna obraca głowę powoli, rzucając mi takie puste i dzięki temu lekko nikczemne spojrzenie, jakby właśnie wypalał we mnie dziurę.
— Jakaś ty spostrzegawcza. Już myślałem, że zdążę wrócić do tamtego klubu, zanim na to wpadniesz.
Marszczę brwi. Byłam pewna, że jego słowa „wracam do hotelu” oznaczają dokładnie „wracam do hotelu”, a nie „idę odbić chłopaków z łapsk nixiańczyków, zanim ruda jędza się zorientuje”. A to niby kobiety są trudne i nieodgadnione? Proszę was.
— Wybacz, że nie czytam w myślach — parskam, a moje wybacz nigdy nie było bardziej sarkastyczne.
— Dotąd sądziłem, że wszystkie wiedźmy to potrafią. Zamierzasz nadążyć, księżniczko? Bo jak wiesz, nie mamy tyle czasu, ile byśmy chcieli. Niedługo Eric wybudzi się z zimowego snu i zadzwoni do Matki Smoków, która wyjebie nas na bruk i tak naprawdę wyjdzie na to, że następny koncert zagramy tylko i wyłącznie na nerwach.
— Nie spodziewałam się po tobie tak błyskotliwego przewidywania zdarzeń. Dobra, zamknij się już, mamy inny problem — bąkam, dzielnie stąpając po mieszance błota i śniegu, która przedostaje mi się za kozaki, przez co zirytowana muszę zacisnąć usta i spojrzeć w niebo, zanim soczyście zaklnę na całą tą cholerną noc. — Skoro Harvey zdążył zadzwonić, to nie spodziewajmy się, że tamci kolesie okażą się seryjnymi zabójcami i gwałcicielami, bo jednak zabranie ofiarom telefonu to podstawa podstawy.
Cain ogląda się za swoje ramię, patrząc na mnie z podejrzeniem zatopionym w przymrużonych oczach.
— Podstawa podstawy? Brzmisz, jakbyś sama potajemnie przewodziła jakąś mafią — mamrocze, a za chwilę dodaje. — Chociaż nie, jesteś na to za głupia. — Wzrusza ramieniem. Otwieram usta w wyrazie fałszywego zdziwienia i nadganiam chłopaka, by uderzyć go piąstkami w ramię. Nie udaje mi się jednak zrobić mu wielkiej krzywdy, bo tylko parska w odpowiedzi.
— A ty jesteś na tyle bogaty, że ocalisz naszą dwójkę w opresji. Prawda? — pytam oczywistym tonem. — Zakładając, że już ich nie zabili za wiecznie kłapiącego dziobem Jaspera.
— Okup? Śnisz — odpiera. — Odpada.
— Co? — prycham w kpinie. — Nie masz wyjścia.
— Myślisz wolniej niż zwykle. Co pomyśli Savannah jako pierwsze, gdy zobaczy, że z mojego konta spierdoliły grube pieniądze? Pojechał do Disneylandu czy załatwił sobie dragi? Rusz ten kamień w głowie, którego nazywasz mózgiem — cedzi, przeciągając ręką po włosach. — Załatwimy to w inny sposób. Spróbujemy się dogadać, a jak nie, to cię sprzedam. Jeśli jesteś kiepska w łóżku, to oddadzą cię prędzej czy później. I wszyscy będą zadowoleni. Prawie.
Jeśli nie miałabym szacunku do śniegu, to w tej chwili wytarzałabym w nim twarz Caina, tak że zrobiłaby się czerwona jak wielki, migoczący szyld klubu, od którego dzieli nas ze sto metrów. Ostatkami sił się przed tym powstrzymuję.
— Dobra, reasumując twoje bezsensowne gadanie, idziemy bez planu działania. Żadnego.
— Lepiej wychodzi nam kłócenie się niż obmyślanie planu — odpowiada.
— W końcu się z tobą zgadzam, ale nie przyzwyczajaj się zbytnio.
— Marzę tylko o momencie, kiedy wrócimy do hotelu i się od ciebie odczepię, ale przecież nawet to organizacja musiała zjebać i śpimy w jednym łóżku, gdzie jesteś jak pieprzony, latający koło ucha komar, tylko że zamiast krwi wysysasz energię życiową — mówi, na co śmieję się w głos. Dyskusja z Cainem jest jedną z niewielu rzeczy, która mnie nakręca. Oczywiście nie tak, jakbym chciała, ale jednak.
— Proszę? — Jestem wielce urażona. — Gdybyś choć raz był w mojej skórze, wiedziałbyś, jak bardzo męcząca jest rozmowa z tobą. Nie, przepraszam, rozmowa to zbyt łagodne określenie. Nie wiem, może chodziło mi o rozróbę? Przepychankę słowną, która sprawia, że zacznę siwieć w młodym wieku i nabawię się chorób serca, traumy i depresji? Tak, chyba o to mi chodziło. Wiesz, co najgorszego zrobiłam dla pieniędzy? — pytam, starając się utrzymać tempo kroków.
— Hmm, niech zgadnę, zaczęłaś pracować ze mną? Schlebiasz mi jak cholera. — Parsknął, ani na moment nie odwracając głowy ku mnie. 
— Dokładnie — fukam. — Zawsze mógłbyś być taki domyślny, to przynajmniej nie musiałabym sobie strzępić języka na darmo.
— Właśnie to robisz, więc zrób mi przysługę i gęba na kłódkę. — Zatrzymuje się w półkroku, wyciągając telefon z kieszeni. 
Wyświetlacz od razu się włączył, stąd moje podejrzenie, że Cain dostał SMS'a. Oczywiście jestem nieomylna i wiadomość wysłał Harvey — sytuacja kazała mi myśleć, że to jednak nie naprawdę on. Sama treść przekazująca nam miejsce spotkania jest tego dowodem. 
Nie wiem, co sądzić o tym, że oprawcy Harvey'a i Jaspera właśnie każą nam przyjść do zupełnie obcego miejsca, niewiele jednak oddalonego od klubu, w którym graliśmy. Po co w ogóle weszli z nimi w dyskusję? Dlaczego, do cholery, Jasper znów zrobił okropne bagno, z którego teraz tak ciężko będzie nam wyjść? Pytania oczywiście retoryczne, jednak wybrzmiewają w mojej głowie dosyć regularnie, co sprawia, że staję się z wolna jakąś desperatką.
Dochodzimy z Cainem do przejścia w bloku mieszkalnym. Zanim wchodzimy uchylonymi drzwiami na dziedziniec, sprawdzam godzinę. Czwarta pięć. Mamy jakieś dwie godziny, zanim Eric odkryje, że nas nie ma, a nic nie zapowiada, że rozwiążemy tą feralną akcję w tym czasie. W ciemności rozlega się wyraziste pogwizdywanie należące do kolesia opartego o kolumnę. Spoglądam na Caina i zaczynam rozumieć, że myśli o tym samym co ja — to jeden z tych kolesi, ale bynajmniej nie ten posługujący się naszym językiem. Gestem ręki tylko wprasza nas za drzwi, za którymi migocze blade światło jarzeniówek rzucające na nas miękki blask. 
— Gdzie są chłopcy? — odzywam się, dokładając wszelkich starań, by wyzbyć się drżenia w głosie. Ostatnie, co chcę, to zdradzić swoje nerwy i strach. Do pewnej pory tak lekceważyliśmy nixiańską grupę mężczyzn, że w tej chwili nie jestem w stanie przewidzieć, co nas czeka.
— Nie zdziwiłbym się, gdyby to był jeden, wielki żart i gdyby te cioty grały teraz w najlepsze w pokera z domniemanymi porywaczami — rzuca Cain. W odróżnieniu ode mnie jego postawa jest aż nazbyt podobna do tej, którą przyjął w czasie rozmowy przez telefon.
I, cholera, nie podoba mi się to.
— Nie sądzę — mówię cicho. 
Nie otrzymuję odpowiedzi na swoje pytanie, co sprawia, że utwierdzam się w przekonaniu, iż facet naprawdę nie mówi po naszemu. Jednakże mężczyzna w głównym pomieszczeniu, wyglądającym niczym salon, mówi już bardzo dobrze. Tak dobrze, że łapię się na myśli, że wcale nie chcę znać znaczenia tych słów.
— Niepotrzebnie nas zlekceważyliście — mamrocze nieznajomy. Ktoś go nazwał wcześniej Lewis, dlatego za Lewisa zaczynam go uznawać. — Wyskakuj z forsy. I nie zamierzam mówić drugi raz. Dwadzieścia tysięcy całkowicie wystarczy. — Uśmiecha się półgębkiem. 
W pomieszczeniu zapanowuje martwa cisza. Obracam głowę bardzo powoli, by przekonać się, że w pomieszczeniu znajduje się cztery osoby, z czego żadna nie wydaje się pozytywnie nastawiona. 
Wtedy Cain parska śmiechem.
— Gdzie są chłopcy? — wtrącam się, jednak mój głos znika gdzieś pośród głosu mojego towarzysza niedoli.
— Może, gdybyś uroczo poprosił, to odpaliłbym jakąś sumkę, ale wiesz — rzuca Lewisowi złośliwe spojrzenie — nie jesteś zbyt przekonujący.
Trącam Caina nerwowo w stopę, by zaczął współpracować, inaczej wszyscy załatwimy sobie miejsce trzy metry pod ziemią, albo, jeszcze gorzej, w przydrożnym kontenerze.
— Chcieliśmy po dobroci, ale skoro nalegasz. — Lewis wzrusza ramieniem, po czym kiwa głową w kierunku chłopaków, którzy przechodzą do działania szybciej, niż mój umysł to pojmuje. — W takim razie opcja numer dwa. 
Cain jeszcze moment ogląda się po każdym z zebranych wokół niego mężczyzn. Kiedy siłą go obezwładniają, kopią, nie potrafię przypomnieć sobie momentu, w którym uświadamiam sobie, że cały czas krzyczę, by go puścili — bezskutecznie. 
— Zaraz zobaczysz swoich kumpli. — Ktoś czołga Caina po ziemi, nie zwracając uwagę na jego szarpaninę. 
Nie potrafię zrozumieć już, co mówią między sobą, co mówi Cain, bo mój oddech jest tak szybki i nieregularny, że tracę zdolność prawidłowego czerpania powietrza. 
Muszę się uspokoić.
Muszę zacząć spokojniej oddychać.
Candy, zostałaś sama, dasz sobie radę.
Kiedy Cain znika za ciężkimi drzwiami, gdzie zapewne są i chłopcy, pozbawia mnie ostatniej nuty poczucia bezpieczeństwa. Teraz, słysząc nixiańską gwarę, której nawet do końca nie rozumiem, czuję wzbierającą we mnie falę zupełnego ogłupienia i zakłopotania. Jeden z nich, ten biegle rozmawiający po shilieńsku, wreszcie odwraca się w moją stronę, jednak nie daje mi tego, na co bezsensownie liczyłam — nadziei, że szybko stąd wyjdę. 
Rozlega się krótki śmiech, nie wiem nawet, czym spowodowany. Moja mina jest twarda niczym głaz. Nie chcę dać po sobie poznać żadnej emocji, która uczyniłaby mnie w tej sytuacji słabszą. Zaczynam cofać się parę kroków do tyłu, ale krótko potem czuję gładką powierzchnię. Ściana przy moich plecach niemal zagrzała się już od mojego nacisku i wrzących nerwów. Przegrywając głupi turniej w kręgle nie miałam pojęcia, że skończy się to w ten sposób.
Mężczyzna wymienia się paroma słowami z całą resztą towarzystwa, aż nagle wyciąga z wewnętrznej kieszeni kurtki małą piersiówkę. Marszczę brwi, kiedy podsuwa mi ją pod nos, bo ostatnie, co zmierzam, to skorzystać z oferty.
— Co to? — pytam spokojnie, co kłóci się z tym, co czuję wewnątrz.
— Pij — mówi twardo.
Chyba śnisz.
— Jak powiesz, co to jest. Jeśli Merlot sprzed dziesięciu lat, to może nawet się zastanowię —odparowuje, co widocznie im się nie podoba, bo zaczynają szeptać między sobą. Jeden z nich wybucha śmiechem, choć do tej pory nie wiedziałam, że cokolwiek rozumieją z tego, co mówię. Frajdę mogło im sprawiać nawet to, że czuję się jak ostatnia sierota w złym miejscu i o złym czasie. 
— Pij, inaczej twoim kolegom stanie się krzywda. — Jeszcze raz podsuwa mi piersiówkę pod nos. Nie zaciągam się jej zapachem, tylko natychmiast odwracam głowę, chcąc jak najdalej uchylić się przed nieznajomym napojem. 
Pierwszy raz chcę, by moja intuicja okazała się złudna i by zawartość piersiówki była co najwyżej mocnym alkoholem. 
Nagle przypominam sobie o słowach mężczyzny i parskam mało uprzejmie.
— Nie zależy mi na nich. — Pewność w moim głosie aż mnie zamraża. Chciałam tylko stąd wyjść. 
Jedno skinienie głowy do drugiego sprawia, że czuję popełniony błąd. Natychmiast chowam swoją brawurę w kieszeń i postanawiam nie ignorować paru kolesi, którzy najwidoczniej w świecie zamierzali konsekwentnie wdrążyć groźby w życie.
— Nie krzywdź ich — rzucam szybko. Emocje w moich oczach muszą błyskać jak iskierki. — Wypiję to. 

Cain?

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz