4 sie 2020

Od Betty

Dzisiejszy dzień rozpoczęłam od porannej kawy. Lucyfer chodził za mną krok w krok. Chyba martwił się o mnie coraz bardziej. To nie był najlepszy okres dla mnie. W pracy dopadały mnie, to coraz nowe kłopoty. Nie chciało się nawet wstawać z łózka z tego powodu. Czułam się samotna. Veronica również nie miała dla mnie czasu a Archi jakby zapomniał o moim istnieniu. Przytłaczała mnie samotność i brak, życia towarzyskiego. Wyszłam do ogródka chowając się pod daszkiem gdyż deszcz padał nieustannie od kilku dni. Wyjęłam z kieszeni paczkę fajek i zapaliłam jednego. Lucyfer został w mieszkaniu i zaczynał ujadać, więc otworzyłam drzwi aby pobiegał po ogrodzie. Pies jednak usiadł obok mnie i gapił się przed siebie. Pogłaskałam go po głowie, byłam wdzięczna, że mam chociaż jednego wiernego przyjaciela. Zgasiłam niedopałek papierosa i wrzuciłam do popielniczki, po czym wróciłam do środka. Skierowałam swoje kroki do łazienki i wzięłam gorącą kąpiel, umyłam włosy i zaczęłam je suszyć. Nagle w domu rozbrzmiał dźwięk  mojego telefonu. Wyłączyłam suszarkę i poszłam do kuchni odebrać połączenie. Sięgnęłam o urządzenie i spojrzałam na wyświetlacz. Dzwonili z pracy, nie zdziwiło mnie to, raczej nie spodziewałam się niczego innego. Przeciągnęłam palem po ekranie i włączyłam na głośnik aby w międzyczasie zrobić sobie owsiankę z owocami na śniadanie. Od lat wypracowałam w sobie zdrowe nawyki jeśli chodzi o posiłki.
- Cześć Betty. - 
- Cześć Antoni.
- Przepraszam,wiem, że masz dzisiaj na późniejszą godzinę, ale to nagła sytuacja. 
- Co tym razem ? 
- Mamy napad, terroryści zabunkrowali się w banku, mają zakładników i broń, potrzebujemy Cię natychmiast. 
- Jasne, zaraz tam będę. 
Rozłączyłam się, szybko pobiegłam do łazienki dosuszyłam i ogarnęłam włosy oraz zrobiłam lekki makijaż. Ubrałam wygodne ciuchy, kochałam w tej pracy to, że nie musiałam chodzić w mundurze. 
Jasne jeansy, białe adidasy, czarna koszula i do tego ciemnozielony płaszcz przeciw deszczowy. Złapałam za odznakę, przed wyjściem na szybko dojadłam owsiankę. 
- Lucyfer idziemy ! - zawołałam psa, założyłam mu policyjne szelki i wzięłam ze sobą smycz. Skierowaliśmy się do auta i ruszyliśmy na miejsce. Przed bankiem stały już namioty służące za centrum dowodzenia. 
- Dobra jaka jest sytuacja ? -To było moje pierwsze pytanie gdy tylko zjawiłam się w namiocie. 
- W banku mamy siedmiu terrorystów i czterdziestu zakładników. 
Już po chwili nasze siły zbrojne otoczyły cały bank zabezpieczając wejścia. 
- Kim są terroryści ? 
- Nie wiemy mają maski. 
- Dobrze, muszę wiedzieć wszytko o zakładnikach. 
Wszyscy informatycy pracowali w pocie czoła, aby mieć dostęp do sieci, aby każde połączenie przechodziło przez nasz system. nagle telefon na biurku rozbrzmiał.
- Betty to oni. - Antoni spojrzał na mnie. 
Podeszłam do biurka usiadłam i odebrałam. 
- Słucham. 
- Witam wypada się przedstawić jak się pani nazywa ? 
- Betty a pan. 
- Black Hood
Krew mi zamarzła w żyłach, to nie możliwe mój ojciec, nie żyje. Ten ktoś musiał wiedzieć, że to ja się tym zajmę.
- To nie możliwe Black Hood nie żyje. - powiedziałam stanowczo. 
- Oh, tak kondolencje dla pani ojca, jednak proszę mnie własnie tak nazywać panno Betty Blossom. 
Wzięłam głęboki wdech, tutaj chodziło o życie i bezpieczeństwo niewinnych ludzi. Zagryzłam wargi.
- Czego Black Hoodzie oczekujesz ? 
- Miłej rozmowy... proszę powiedzieć mi jak minął Pani poranek ?
- Zaczęłam go od porannej kawy, potem wzięłam prysznic, zapaliłam papierosa, był spokojny do póki nie dostałam telefonu o napadzie. 
- Lubi pni spacery ?
- Co to ma wspólnego z napadem ? 
- Musimy się lepiej poznać...jeśli mamy negocjować. 
- Tak, codziennie wychodzę z moim psem. 
- Rozumiem...w takim razie proszę o załatwienie łodzi Genrus jeśli się pani uda wypuszczę nieletnich zakładników.
- To nie możliwe ta łódź jest zawieszona załatwienie tego zajmie kilka dni. 
- Proszę się zastanowić ma pani godzinę. - w tym momencie Black Hood się rozłączył. 
Nerwowo wstałam i spojrzałam na resztę zespołu. 
- to jakiś szaleniec, podaje się za Black Hooda, mojego zmarłego ojca, chce łódź, w zamian za nieletnich zakładników. 
- Powinniśmy powiadomić zespół pani brata. 
- To on jeszcze nie wie ! - wydarłam się. 
- Nie... 
- Sprowadźcie jego zespół ja idę na przerwę.
Wzięłam Lucyfera i udałam się do pobliskiej kawiarni, gdzie usiadłam i zamówiłam kawę. Już we wszystkich wiadomościach mówili o napadzie. Byłam załamana Lucyfer leżał obok krzesełka. Nagle jakiś mężczyzna do mnie zagadał. 
- Przepraszam, może pan powtórzyć, zamyśliłam się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz