2 sie 2020

Od Jasona cd. Elizabeth

         Wszystko przebiegało spokojnie. Elizabeth zaczęła się zaprzyjaźniać z chłopakami, a ja sam miałem podejrzenie, że ktoś wpadł jej w oko – zaczęła wyglądać zupełnie inaczej niż zwykle. Nie chciałem drążyć tematu, a i chłopakom poradziłem to samo. Poza tym, polubili ją. Często żartowali, że powinienem brać się za panią fotograf, jednak za każdym razem zbywałem ich śmiechem. Poza tym, nie chciałem im mówić, że moją uwagę skradła zupełnie inna dziewczyna.

            Jakiś czas później, umówiłem się z ową dziewczyną do restauracji, obiecując, że zapewnię nam prywatność. Nie musiałem długo jej namawiać, zgodziła się od razu. Umówiłem się, że przyjadę sam, ona do mnie dojedzie bo i tak nie będzie jej w domu. Tak więc, nakarmiłem mojego kota, ubrałem się, tak właściwie jak zazwyczaj – biała koszula z podwiniętymi rękawami, czarne spodnie i tego samego koloru buty.
            Pojawiłem się w restauracji, po czym ruszyłem do zarezerwowanego wcześniej już stolika. Ku mojemu zdziwieniu, dostrzegłem panią fotograf. Uśmiechnąłem się i podszedłem bliżej kręcąc głową.
            - Nadal nie wierzę w zbieg okoliczności. –Założyłem ręce na piersi, patrząc na dziewczynę z delikatnie uniesioną brwią.
            - Ja też nie panie Hamilton. Usiądziesz?
            - Wiesz, chętnie ale czekam na kogoś. – Potarłem kark, patrząc przepraszająco na Beth, po czym niemal w ułamku sekundy, na mojej szyi uwiesiła się Mia. – Hej Mia, zobacz kogo spotkałem.
            - Hej Beth, jejku, gdybym wiedziała że masz wolny wieczór, kazałabym Jay’owi do ciebie zadzwonić… - Mia spojrzała na nią przepraszająco. Beth odwróciła wzrok.
            - Tak właściwie, czekam na kogoś – Uśmiechnęła się, dalej nie patrząc w naszą stronę. – Przepraszam, muszę do toalety.
            Nie patrząc w naszą stronę, zniknęła w tłumie zasiadających do stołów ludzi. To samo zrobiłem ja i Mia. Spędziliśmy ze sobą naprawdę przyjemny wieczór, a po dwóch butelkach wina, oraz naprawdę smacznej kolacji, postanowiliśmy pójść jeszcze na spacer. Wylądowaliśmy w parku, śmiejąc się i opowiadając sobie historie z pracy.
            - A co z sam wiesz kim? – Mia nagle spoważniała, ja zaś westchnąłem.
            - Nie mam pojęcia, nie mam z nim kontaktu. Uszanował moją decyzję, ale kiedy słyszę o walkach gangów, robi mi się słabo na myśl, że mógłby zginąć. Mimo braku odzewu, mam tylko jego Mia. Nie popieram tego co robi, ale…
            - Ale? – Dziewczyna położyła mi rękę na ramieniu.
            - Ale jest moim bratem. Jeśli stracę Valerio… nie będę miał już nikogo. A moja bratanica straci ojca. Mam tylko nadzieję, że V wie co robi, pakując się  w coraz większe gówno.
***
            Przez kilka kolejnych tygodni spotykałem się z chłopakami i Beth w studiu. Wszyscy naprawdę się ze sobą zaprzyjaźniliśmy, nawet Erick, który był przeciwny dołączenia do naszej ekipy Elizabeth, teraz siedział i pokazywał jej chwyty gitarowe podczas kiedy ja, w rytm muzyki wygrywanej przez chłopaków, śpiewałem cicho jedną z starszych piosenek. Dogadywałem się z Elizabeth, w pewnym sensie była dla mnie równie ważna do Mia, która od pewnego czasu dawała mi jasne znaki, że jest mną zainteresowana.
            Ja nie chciałem jednak angażować się w związek. Mimo wszystko, bałem się. Ludzie prześladujący V dalej nie dali mi spokoju, mimo,  że zniknęli na pewien czas. Cały czas jednak czułem ich wzrok na swoich plecach. Bałem się. Podczas swojej ostatniej wizyty, zostawili mi pod drzwiami odcięty palec. To była groźba. I właśnie to spowodowało, że byłem gotowy odezwać się do mojego brata. Właśnie dlatego, zaraz po próbie pojechałem do mojego rodzinnego domu, uprzednio informując o swoim przyjeździe.
            - Jason… - Głos Valerio podziałał na mnie jak płachta na byka. Rzuciłem się w jego kierunku, wymierzając celny cios w twarz. Ten zatoczył się do tyłu. – Miło witasz się z bratem.
            - Przez ciebie, jestem dręczony przez jebanych gangsterów. – Patrzyłem na niego z nienawiścią. Właśnie to czułem. Złość, nienawiść, bezradność. Po chwili jednak V uśmiechnął się, ocierając stróżkę krwi.
            - Pogadajmy, może uda mi się pomóc. Proszę, aby nikt nie wchodził do mojego gabinetu. – Valerio wszedł do pomieszczenia zaraz za mną, po czym nalał mi do szklanki whisky. – Dobra, więc co dokładniej robią?
            Opowiedziałem mu o wszystkim, a Valerio tylko schował twarz w dłoniach. Chciałem się na niego wściekać, krzyczeć, że zniszczył mi życie. Że go nienawidzę. Ale nie mogłem. Nie umiałem na niego wrzeszczeć, kiedy widziałem nasze rodzinne zdjęcie na biurku, kiedy zdałem sobie sprawę, że robi to, aby utrzymać pewien poziom życia dla swojej córki. Większość ludzi widziała w nim tylko  górę mięśni, tatuaże oraz broń, którą miał za paskiem. Ja widziałem mojego brata. Mężczyznę, który musiał szybko dorosnąć i pozwolił mi odejść. Kogoś, kogo znałem jak własną kieszeń i vice versa.
            - Więc? V, nie chcę kłopotów. Wiesz o tym.
            - Dobra, daj mi tydzień. Coś wymyślę, obiecuję. – Skinąłem głową i wyciągnąłem w jego kierunku rękę. V uścisnął ją, nie patrząc na mnie. – Cieszę się, że się odezwałeś Jay.
            - Ta, nie przyzwyczajaj się V.
            Po tym, wyrwałem się z jego uścisku i ruszyłem w kierunku motoru, aby odebrać telefon od Beth. Nie byłem w nastroju, starałem  się jednak, żeby dziewczyna nic po mnie nie poznała.
            - Beth? Coś się stało?
            - Moje auto nawaliło, a nikt nie może przyjechać. Jesteś moją ostatnią nadzieją.
            - Zaraz będę, wyślij mi gdzie jesteś.
            Dosłownie sekundę po tym jak się rozłączyłem, dostałem wiadomość. Wsiadłem na motor i z piskiem opon wyjechałem na ulicę. Cały czas, miałem nadzieję, że Valerio coś pomoże. Nie chciałem mieć więcej nieprzyjemności. Korzystając z tego, że droga była prawie pusta, przyśpieszyłem, wymijając samochody jeden za drugim. Niedługo pojawiłem się obok Beth.
            - Wiesz co z autem? – Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Dobra, otworzę maskę i zobaczę co się dzieje. Zostawiłem wszystko na motorze po czym podszedłem do samochodu i otworzyłem maskę.
            Chwilę pogrzebałem, po czym zdałem sobie sprawę, że nic nie zdziałam stojąc na mieście. Zadzwoniłem po lawetę i wyjaśniłem co się stało. Chwilę potem, kierowca lawety zabrał auto, dogadując się, ze mną, że zawiezie je do najbliższego mechanika. Mimo, że poinformowałem go, że to Beth jest właścicielką wozu, ten z nieznanych mi powodów rozmawiał ze mną.
            - Dobra, wyślę ci adres jak tylko dostanę. – Dziewczyna pokiwała głową – A teraz chodź, musisz się jakoś dostać do domu.
            Podałem jej kask, a kiedy spojrzała na mnie zupełnie jakby nie rozumiejąc, uśmiechnąłem się.
            - Podrzucę cię.
Pani Fotograf?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz