15 wrz 2019

Od Scotta C.D Lucille

Odkąd Scott pożegnał się z klientami i wrócił do domu, to jedyne co to zrobił zakupy, które starczyły na co najmniej dwa dni, zrobił sobie obiad z rzeczy, które zostały i nawet po sobie posprzątał. Spędzanie czasu samemu w domu na tyle udzieliło się Scottowi, że zdążył przejrzeć dokumentację konia, u którego był rano i nawet spakować się na trening, musiał być w jego życiu, a najlepiej codziennie jakieś uderzenie adrenaliny sportowej, pomijając już jazdę na swoim crossie, to lacrosse był jego odskocznią od wszystkiego, co mogło go nawet lekko zdenerwować. Spakował cały swój sprzęt do sportowej torby oraz ubrał się w swój strój do jazdy i wyszedł ze swojego pokoju, trzymając w dłoni swój kask z goglami. Przy okazji zajrzał do pokoju siostry, która zapatrzona w książkę nawet nie zwróciła na niego większej uwagi. Rzucił tylko, że wychodzi na trening i szybko ewakuował się z domu, wsiadając na motor, słońce dopiero co zachodziło, a granie w nocy było najlepszym sposobem spędzania czasu. Jazda na boisko trwała jakieś pięć minut motorem, może i mniej, ale kto by tego pilnował. Pierwsze co było widać na parkingu przy boisku to jakieś trzy wielkie samochody, którymi zwykle jeździli kumple ze starego liceum, którzy też mieszkali w Avenley River i spotykali się na boisku bądź na imprezach zwykle organizowanych bardziej w klubach. Zszedł z motoru i od razu poleciał na boisku, gdzie paczka znajomych zmieniała koszulki ze starego liceum przy dziewczynach, które zwykle przychodziły popatrzeć. Dołączył do nich Scott, zdejmując z siebie bluzę oraz zbroję do jazdy. Chwilę później biegali po całym boisku, grając drużynowo, było ich w sumie sześciu, ale sami stwierdzili, że połowa tego boiska to jest nic. Przerwa w takim gronie po prostu nie istniała, potrafili grać dobre kilka godzin bez przerwy, ale ze względu na wierne fanki musieli zatrzymać się na chwilę.


- Co podoba Ci się bluza, że za każdym razem kradniesz moją, a nie swojego brata? - nad jedną z dziewczyn zatrzymał się Scott, pochylając się nad nią. Powiedzmy, że była to jedna z największych fanek od liceum, zawsze rodzeństwo trzymało się razem i za każdym razem pojawiała się sytuacja między bratem dziewczyny a McCallem w postaci przepychanek jak u dzieci, gdy nie podobało się zachowanie weterynarza.
- Twoja jest cieplejsza - mruknęła, gdy Scott pochylał się do swojej torby, wyciągając telefon przy okazji, ściągając z siebie kask do lacrosse. Podniósł delikatnie brew, widząc wiadomość od Lucille, u której był rano z wujem, zastanowił się, po co do niego napisała, ale jako iż należał do miłych osób, postanowił odpisać.
JA: Witam, nie przepuszczam, że będziesz pisać czy dzwonić w innej sprawie niż twój chory koń. Pojutrze pojawię się w stadninie, by sprawdzić jak radzi sobie koń. Dobrej nocy.
Dalej lekko zdziwiony odłożył telefon do torby, by po chwili przez wołanie kumpla dostać w odsłoniętą twarz piłką. Wzniosło go do tyłu, by z mocy uderzenia aż wylądować na murawie, po kilku minutach leżał ciągle w tym samym miejscu, z wodą na lewym oku śmiejąc się ze słabych żartów przyjaciół…
Po powrocie do domu i dostaniu opieprzu od siostry, że wraca o godzinie trzeciej w nocy i to z podbitym okiem pierwsze co zrobił, to zobaczył czy przypadkiem nie ma nowych wiadomości i przy okazji pomimo późnej godziny napisał szybkiego smsa do tej całej Lucille, że jednak wpadnie wcześniej, bo widząc notatki wuja, to trzeba założyć zamkniętą podkowę. Rzucił telefon na półkę i szybko zasnął, nawet nie zdejmując z siebie ciuchów oraz pod nimi zbroi.
Dwa dni później zapakowany w wielką torbę jechał swoim bordowym autkiem do wcześniejszego miejsca swojej roboty. Zaparkował w miejscu, gdzie nie będzie przeszkadzał swoim wyróżniającym się z lekka samochodem jak dla niego, bo jaki chłopak przed trzydziestką jeździ bordowym Beetle. Wysiadł z auta i zdjął z siebie białą bluzę, zostawiając w zwykłej szarej koszulce z hełmem gladiatora, miał oczywiście odsłonięte ramiona, na których były przeróżne tatuaże jak jego ulubione pasy na bicepsie, rakieta, czerwona wieża na przedramieniu czy nawet twarz diabła. Chwycił torbę i ruszył do stajni, akurat przy wejściu do boksu stała właścicielka
- Witam, tak jak pisałem, przybyłem na wizytację i założenie podkowy. - jego głos był lekko przymulony po ponownie prawie całej nocy grania w lacrosse i tym razem bez większych obrażeń niż śliwa pod okiem. Jako iż chciał zrobić wszystko jak najszybciej, od razu wszedł do boksu, wpierw witając się z koniem.
- Mógłbym dostać wody? Przyszedłem tu bez niczego oprócz sprzętu - zapytał, opierając się o drzwiczki boksu
- Jasne zaraz przyniosę - od razu się uśmiechnął, gdy dziewczyna zgodziła się i poszła, a on na spokojnie mógł zająć się koniem. Zastanawiał się, dlaczego w ogóle wuj posłał go na takie zadanie, zawsze zajmował się psami i zawsze miał z nimi dobry kontakt nieważne jak bardzo wielkie z niego bydle, ale koń? Jedno uderzenie kopyta i ten by już leżał jak długi ze złamaniami czy uszkodzeniami narządów wewnętrznych. Najpierw podał koniu zastrzyk przeciwbólowych, by dało mu się tę podkowę przybić, przynajmniej to pamiętał na kursach. Dziewczyna przyszła z wodą, a Scott, mając chore kopyto między nogami, z trudem sięgnął po nią, wypijając od razu połowę zawartości
- Dosłownie dziesięć minut roboty - mruknął do siebie dodając sobie otuchy - Wejdź i jak możesz, próbuj go uspokoić, by nie próbował wierzgać i nie robił krzywdy nam i sobie - poinstruował, otwierając swoją torbę weterynarza bez dna. Robota szła sprawnie
- Mogę o coś zapytać? - głos dziewczyny wyrwał go z roboty, gdy dopasowywał podkowę do kopyta, bo przecież musiała być idealnie przymocowana. Podniósł głowę, próbując wykręcić głowę w jej kierunku i kiwnął głową, że może zapytać, przynajmniej nie będzie tak cicho - Skąd masz tę śliwę? - zaśmiał się od razu, bo przecież nietrudno tego nie zauważyć
- Na treningu dostałem piłką w twarz za gadanie z siostrą kolegi - powiedział, ponownie wracając do roboty.
<Lucille?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz