19 wrz 2019

Od Candice C.D Cain

Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że wyląduję w takiej pracy z trzema idiotami, którzy swoim błyskotliwym zachowaniem przewyższali samych siebie, wyśmiałabym go. Żałuję wszystkiego: swojej umiejętności świetnego rozumowania, zmysłu słuchu, który sprawia, że do moich uszu niepostrzeżenie wpadają słowa, których słyszeć nigdy nie chciałam (cześć, Jasper). Zabicie to zdecydowanie za łagodny werdykt. Pod ciężarem tłumionego gniewu moje włosy dawno musiały ewoluować z rudego odcienia na kolor buchającego ognia, bo tylko wtedy bez większego wysiłku mogłabym wyrazić, jak bardzo brakuje mi cierpliwości i słodkiego smaku dawnego życia przepełnionego dobrobytem. Mniej więcej za każdym razem, kiedy odzywał się Cain, choć ruszył brwią, prychnął, parsknął czy cokolwiek, przez moją głowę przemykała myśl, że może powinnam ułatwić sobie całą egzystencję i po prostu przyznać rodzicom, że moje pieniądze się skończyły. Oni z łatwością przekazaliby mi swoją pomoc, koszmar by się skończył, a każdy byłby przeszczęśliwy tym biegiem wydarzeń.

Ale satysfakcji to ja mu nie dam. Cain może pomarzyć. Właśnie z głośnym stukotem obcasów podążam za nim, jednak wykonuje on kroki na tyle szybko, bym w końcu straciła go z pola widzenia. Znika niepostrzeżenie za dwoma ogromnymi ochroniarzami. Wiem, że pościg za umysłowym nastolatkiem jest bez sensu, więc zwalniam, wzdychając zbyt ciężko i głośno, jak na kobietę bez problemów z emocjami. Do mojego boku dołącza zaraz Harvey. Jest jedyną osobą w specyficznym gronie, która wykazuje w miarę normalne chęci do nawiązania ludzkiej komunikacji.
— Myślisz, że zniszczy mi pierwszy dzień w pracy? — mówię, nie panując zbytnio nad słowami. Na mojej twarzy nie gości żaden cień zadowolenia ani smutku, ot tak machinalnie wypowiedziane słowa.
— Może próbować — ostrzega mnie Harvey, spoglądając to na jednego ochroniarza, to na drugiego. Mija ich z uprzejmym skinieniem głowy. Robię to samo, nie chcąc pozostawać w tyle. — Ale na razie ma przed sobą koncert, więc nie będzie robił problemów. Potem możesz zacząć chodzić mu po piętach.
— Chodzenie ludziom po piętach mam we krwi od urodzenia — mamroczę. W odzewie mężczyzna śmieje się cicho.
Korytarz robi się coraz węższy i prowadzi nas do okrągłego pomieszczenia, które rozgałęzia się na różne strefy. Wyróżniam dwie — strefa koncertowa i autografów. Żadna mnie nie interesuje.
— Hej, Candice. — Harvey przyciąga moją uwagę, zanim całkowicie zatracam się w rozkładzie budynku. — Widzisz te białe, nieoznaczone drzwi po lewo? Tam słychać koncerty najmniej. Zazwyczaj odpoczywamy tam po intensywnym graniu, gdy mamy jeszcze coś potem do załatwienia — tłumaczy mi, a ja kiwam głową na każdą zdobytą informację.
— W porządku. Przesiedzę tam pewnie dobre parę godzin. Nie wiem, czy wiesz, ale uwielbiam spokój i ciszę — odpowiadam mu ze znaczącym uśmieszkiem. O dziwo Harvey reaguje tak samo, zbliżając się o krok.
— W takim razie wybranie pracy jako niańka to nie był wybór zgodny z twoją naturą. Chaos to cały Cain.
— Powiedzmy, że to była czysta desperacja. — Wzruszam ramieniem, równomiernie przekrzywiając głowę, gdy dochodzę do wniosku, że mężczyzna coraz bardziej przestaje się kręcić po pomieszczeniu i niszczy odległość między nami. 
— Na pewno nie chcesz posłuchać jak gramy? To nie jest zwykła, uliczna muzyczka — zachęca mnie z szerokim uśmiechem. — Nieźle też gram na basie.
Moje oczy pozostają bez wyrazu, ale twarz stara się uzewnętrznić podziw. Normalnie nie byłoby mnie na to stać, przecież zaimponowanie mi należy do niezwykłych trudności. Choć Cain zyskał już moje uznanie, tyle że w najmniej pochlebnej kategorii.
— Jaka szkoda, że nie chcę tego słuchać — droczę się, nie hamując małego uśmiechu. Te subtelne podniesienie kącików ust mogło wodzić go na wiele sposobów. W pierwszym, machinalnym odruchu zaczynam kręcić lokiem wokół palca. 
— Nie wiesz, co tracisz.
Jasper przemyka obok nas i ucieka prosto do przedsionka, jakim jest szatnia. To jak sygnał dla Harvey'a.
— Dobra, Candice, wiesz, gdzie iść. — Rzuca mi uśmiech. — Ja lecę złożyć parę podpisów i grać rocka z chłopakami. 
Rock. 
Szlag. Uwielbiam rock.
Zbywam to bez komentarza i zgodnie ze słowami Harvey'a udaję się do cichego pokoju. Zamykam za sobą drzwi. Pierwszym, co widzę, jest fotel, a zaraz obok niego kolejny. Oba oddzielone elegancką, szklaną ławą z małą rośliną doniczkową. Dominuje biel, czystość i minimalizm — wszystko, bym mogła poczuć się maksymalnie odcięta i wyciszona. 
Siadam na jednym fotelu, wyciągam telefon z nietłumionym, pełnym refleksji westchnieniem. Jestem sama ze sobą, nie mam więc powodu, żeby udawać, że utrzymuję kontrolę nad swoją psychiką. Odnoszę wrażenie, że łamię się jeszcze bardziej. Gdy nikt nie patrzy, tracę element osobowości, staję się cicha, zamknięta, sfrustrowana tym, co w życiu mi nieustannie ucieka. Za cholerę nie umiem wyjaśnić dlaczego to się dzieje, ale każda myśl o tym zatruwa moją głowę niczym jad. 
Wchodzę w dział wysłanych wiadomości. Nie wiem, po co ani na co, ale zaczynam czytać wszystkie od nowa. 
„Taki jesteś zajęty, że nie możesz odpisać?” miesiąc temu. 
„To przestaje być zabawne. Odpisz, żebym wiedziała, że żyjesz. To za dużo?” trzy tygodnie i trzy dni temu. 
„Neal. Przysięgam, że się obrażę i więcej nie napiszę.” trzy tygodnie i dwa dni temu.
„Sam tego chciałeś. To ostatni SMS.” trzy tygodnie i jeden dzień temu.
„Halo, jesteś? Dlaczego mnie zostawiasz?” dwa tygodnie temu.
„Co się z tobą dzieje...” tydzień temu.
„Proszę, daj mi choć jeden, głupi znak, że żyjesz i masz się dobrze...” cztery dni temu.
Pisząc każdą wiadomość nieświadomie przechodziłam przez prawdopodobnie wszystkie stany emocjonalnie. Nie raz i nie dwa posądziłam się o to, że przesadzam. Był gniew i złość. Potem niezrozumienie. Smutek, zmartwienie. Nie ma żadnego „myślałam, że jesteś inny”. Nie łączyła nas miłość. Jednak poczucie przywiązania i dziwna, niewyjaśniona świadomość, że chłopak od dawien dawna jest częścią mojego życia, uzależniło mnie od niego do tego stopnia, że jego nagły brak burzy cały mój spokój. Czuję w głębi serca, że coś się stało. 
Ale co?
Wracam do rzeczywistości, kiedy czuję, że jestem bliska płaczu. Oddech więźnie mi w gardle. Wszystko dookoła staje się ponure, nie ma nawet mentalnej poręczy, której mogę się złapać. W drugiej chwili już grzebię niestrudzenie w torebce, żeby znaleźć prostokątną, papierową paczkę z lekami uspokajającymi. Biorę dwie tabletki i popijam łykiem wody, po czym rzucam prawie puste pudełko na szklaną ławę. Gdybym mogła, dzień w dzień siedziałabym na tym miękkim, białym fotelu, odizolowana od ludzkości, problemów i wszelkich uczuć, które sprawiają, że życie staje się stokroć trudniejsze. 
Nie wiem nawet, ile czasu trwają moje przemyślenia. Ledwo zwracam uwagę na to, że rozbrzmiewające dookoła wibracje głośnej muzyki znacznie się uciszają. Do pokoju w końcu wchodzi zespół z Cainem na czele i mój spokój oficjalnie się kończy. Rzucam jedno, zmęczone spojrzenie na całą trójkę, już widząc błyszczące na skroniach kropelki potu. 
Cain dalej trzeźwy. To nic, że miałam podążać za nim krok w krok — nie widziałam w tym wielkiego sensu, zważywszy, że szedł prosto na scenę i z tego, co mi wiadomo, fani nie obdarowują swoich idoli wysokoprocentowymi trunkami. Czy czymkolwiek innym.
— Leki uspokajające? — Na te słowa prawie podrywam się z fotela. Wcześniej nawet nie interesowało mnie to, że zostawiłam paczkę na widoku. — Dawałem ci tydzień na stracenie cierpliwości, a ty robisz to zaledwie drugiego dnia? Cóż, dziękuję, ułatwiasz mi sprawę — dodaje cynicznie. 
— Spokojnie, to nie z twojego powodu. Gdybym chciała mieć od ciebie spokój, użyłabym czegoś dziesięć razy silniejszego, żeby twoja straszna twarz w końcu zeszła mi sprzed oczu — kwituję. 
— Naprawdę? — mruczy. — To chyba od razu grozi przedawkowaniem.
— Wyczuwam frustrację seksualną — rzuca Jasper, za co natychmiast powinien dostać ode mnie w twarz. Usadawia się na drugim fotelu tak, jakby przed chwilą wcale nie powiedział niczego skrajnie niedozwolonego.
— A ja wyczuwam moją pięść w twoim pierdolonym pysku. — Cain uśmiecha się uroczo. To jego jedyne słowa, z którymi się zgadzam. 
— Słucham? — obrusza się Jasper.
— Dobrze słyszałeś. — Cain chwyci za butelkę, która w sporych ilościach mrozi się w przenośnej lodówce postawionej w samym kącie pokoju. Harvey robi to samo, ale zanim ją odkręca, spogląda na mnie spod przymrużonych gęstych rzęs.
— Wyglądasz blado. Chcesz się napić? — Wyciąga do mnie rękę z butelką. 
— Zachowaj tę troskę dla kogoś mojego pokroju — wtrąca się Cain z lekkim poirytowaniem. Rzucam mu natychmiastowy, niezbyt przychylny wzrok. — I nie łaś się do moich zabawek, które, powtarzam, są moje — zaznacza, odkładając swoją gitarę na bok.
Chyba te słowa przestają robić na mnie jakiekolwiek wrażenie. 
Niech sobie pogada chłopak.
— Ostatnie, co chce, to się z tobą kłócić, Cain. — Harvey wypowiada te słowa na głos niezwykle łagodnie, choć wydaje się, że to ten specjalny moment, gdzie powinien zachować to dla siebie.
Mężczyzna reaguje na to parsknięciem pełnym sarkazmu.
— Zabawne. Na razie idziesz w zajebiście dobrą stronę, by się ze mną kłócić. Powinieneś być ostrożniejszy, wiesz? 
Nie mogę ich słuchać.
— Jestem ostrożny — odpowiada tylko. 
— Nowa — mówi Cain z naciskiem, nie spuszczając twardego wzroku ze swojego kumpla. — Tak się składa, że masz towarzyszyć mnie, więc dlaczego nadal siedzisz w miejscu? Za siedzenie ci jeszcze nie płacę, chyba, że na czymś innym. Ale to też ma należeć do mnie. — Chowa ręce w kieszeni. 
Zagryzam dolną wargę z nagłego napływu agresji i tłumię ją w zaciśniętych mocno dłoniach.
— Wybacz, że naprostuję, ale płaci to mi twoja agentka. — Wstaję z miejsca, chowając w torebce puste opakowanie po tabletkach uspokajających. Choć użyłam słowa wybacz, nie miało ono nic wspólnego z pragnieniem wybaczenia. — W dodatku płaci za niańczenie dwudziestotrzylatka. Możesz albo mi i sobie utrudniać, albo być milszy. 
— Chyba jeszcze czegoś nie zrozumiałaś — mówi, znów podchodząc na tyle blisko, by moje piersi stykały się z jego klatką. — Jeśli jest tu kwestia, która nie przypada ci do gustu, to furtka jest otwarta. Nie będę miły. Nie będę mówił ci po imieniu, bo wkurwia mnie ono tak samo, jak twój głos, zwłaszcza kiedy nadużywasz go tak, jak teraz. Masz trzymać się mnie i być na moje zawołanie, a wtedy wypłata, jakiej tak bardzo chcesz, trafi w twoje małe rączki. 
— Prosto i na temat — podsumowuję z groźnym wyrazem w oczach, bo zdenerwowanie nie ma już nawet miejsca w moim ciele, by się skryć. Odpuszczam sobie dyskusję z Hawthornem i wydaje mi się, że to jedna z lepszych decyzji w życiu. 
— 1:0 dla Hawthorne'a. — Słyszę głos Jaspera zaraz po tym, jak drzwi zamykają się za Cainem.
Czy on musi odzywać się w najmniej oczekiwanych momentach?
Wywracam tylko oczami i ruszam wprost za Hawthornem. Nie chcę, żeby zszedł mi z oczu i zrobił coś, czego i ja mogę szybko żałować. Na szczęście jego oddalające się ode mnie plecy widuję już w tłumie. Przyspieszam więc kroku oraz uderzam go w ramię, lecz nawet nie odwraca głowy, by zainteresować się tym, kto tak zabiega o jego uwagę. 
— A ty dokąd? — mierzę go spojrzeniem. 
— A kto pyta?
— Nowa — odpowiadam coraz głośniej, bo zacieśniający się tłum w klubie, w którym grali, zabiera cały komfort rozmowy. 
— Ach. No to w takim razie donikąd — mówi wymijająco. Dalej rusza naprzód, a ja, nie chcąc go zgubić, łapię go za skrawek bluzy i nawet nie ukrywam, że właśnie wcielił się w rolę mojego psa przewodnika.
— Żadnych używek, jasne? — zaznaczam klarownie. — Ja naprawdę nie robię ci na złość — dodaję.
Ale zanim słyszę jakąkolwiek odpowiedź, mężczyzna nagle staje w bezruchu, przez co niemal trafiam w jego plecy. Wyglądam mu przez ramię, by sprawdzić, na kim skupił swoją uwagę. Widzę jedynie zarysowane sylwetki dwóch osób — mężczyzny oraz kobiety, którzy również nie kryją się z tym, że patrzą w jego stronę.

Cain?

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz