12 wrz 2019

Od Candice C.D Izzy

Nie mogę się skupić na żadnej innej myśli, która nie dotyczy mojej przyjaciółki — ciągle wracam właśnie do niej, czując nękające mój umysł wyrzuty sumienia. Mogłam nie szperać w jej życiu. Ani prywatnych sprawach. Przecież jeśli chciałaby mi to powiedzieć, zrobiłaby to. Teraz nie wiem nawet gdzie jest, a co dopiero szukać odpowiedzi na to, dlaczego przychodzi do lekarza. Niebezpieczny gorąc wypełnia mnie od stóp do głów, trudno mi złapać powietrze i chodzę od kąta do kąta. Jest godzina dwudziesta druga. Za oknem niebo chłonie wszędobylska ciemność. Księżyc wisi nade mną wysoko i rozświetla pobliski park.
Nie ma jej. 
Ciągle jej nie ma. 

Dzwonię po raz enty, nie wiem nawet, czy na jej telefonie nie pojawi się zaraz ze trzydzieści nieodebranych połączeń. Nie chciałam doprowadzić do tego, by nie wróciła. Naprawdę nie chciałam. To mógł być mój ostatni w świecie niechciany zamiar, jakim mogłabym zniszczyć relację między nami. Widok przyjaciółki odebrałby teraz cały ból. Ale im więcej czasu mija, tym bardziej pogrążam się w niebezpiecznych i pesymistycznych myślach, natomiast każdy nieodczytany przez nią SMS doprowadza mnie do skrajnej białej gorączki.
W głowie krążą mi jej słowa, że miała wyjść dosłownie na moment. Wychodzi z tego cholernie długi, bolesny moment, przyprawiający mnie o jeszcze gorsze wyrzuty sumienia, bo wyszła z mieszkania ze świadomością, że to ona źle zrobiła. Autentycznie było jej przykro, że nie może mi tego czegoś zdradzić. Prawdopodobnie nie była gotowa. Ale to wyłącznie moja wina, bo mój instynkt powinien wyczuć, że gdyby Isabelle czuła się przygotowana na ściśle prywatną rozmowę, to by do niej doszło. Moja ciekawość i zmartwienie jednak w pędzie ruszyły naprzód i nie było już sił, by je pociągnąć i pohamować. Do teraz jest mi z tym paskudnie źle, nie mogę nawet wyobrazić, jaka ogarnęłaby mnie ulga, gdybym zobaczyła jej twarz.
Gdybanie... od paru dobrych godzin ściąga mnie do stanu wielkiego zniecierpliwienia.
Robię kolejną rundkę po okolicy. Powietrze przeszywa mróz, wiatr zawiewa mi włosy. Każde moje zmartwione spojrzenie błądzi za Izzy, dokładnie tak, jakby miała pojawić się tuż za rogiem, lecz  wtedy gwałtownie uderza mnie szara rzeczywistość. Zwiedzam niemal każde nasze ulubione miejsce, od różnych dwudziestoczterogodzinnych barów, aż po samotne, skaliste obrzeża pobliskiej plaży, gdzie hałaśliwe fale jako jedyny dźwięk w okolicy wzburzały się i uderzały o twardą powierzchnię.
Nie mija godzina i wracam bez entuzjazmu, starania spełzły na niczym. Julia, która nie może dzisiaj być w mieszkaniu, nic nie wie o miejscu pobytu naszej przyjaciółki. Do Nathaniela wolę nie dzwonić, bo dobrze wiem, jak wpłynie na niego wiadomość o rzekomym zaginięciu siostry, mimo że o zaginięciu można by dopiero mówić po dobie. Węszyłby i prosił się o fakty, których Izzy pewnie nie chciałaby, żebym mu podawała. 
Już wystarczająco dużo narobiłyśmy problemu. 
Nie potrafię zmusić się do snu. Wystarczy, że zamykam z trudem oczy, a w głowie hałasują mi tysiące myśli. Złych myśli. Wspominając tą krótką przeszłość, błędy, na jakie sobie pozwoliłam, mam ochotę zalać się falą słonych łez. 
Izzy, wracaj, proszę. 
Bezradność i wątpliwa cierpliwość są teraz wszystkim i jedynym, co mi zostaje.
I nagle dyskretny dźwięk otwieranego zamka wyrywa się ponad wszystko w mojej głowie. Wstaję gwałtownie z łóżka, nie przejmując się nawet faktem, że wyglądam jak rozmazane od smutku czupiradło, a moje włosy są jak po przejściu wichury. Omijam zegar wskazujący godzinę wpół do trzeciej i wbiegam do salonu. W ciemności miga mi jakaś sylwetka, a później światło płynące z góry rozświetla pewną postać. Na jej widok łzy podchodzą mi do oczu. Najpierw jest to jedna samotna łezka, ale za nią spływa kolejna, a potem nie umiem już wytrzymać i tłumię szloch w piersi, zalana płaczem niczym małe dziecko.
Isabelle.
Nie daję jej nawet dojść do słowa, tylko rzucam się na nią, zapominając o tym, jak bardzo jestem zła za to, że się tak wymyka bez zapowiedzi. A raczej ile znaczy dla niej wyjście na moment. 
— Mam ochotę cię zabić — szepczę jej nerwowo do ucha, ale wygląda na to, że sama siebie nie słyszę, bo co chwila opanowuję drżący z emocji głos. — Albo przytulić. Boże, Izzy, dlaczego wyszłaś na tak długo? Odchodziłam od zmysłów.
Przyjaciółka nie odpowiada przez jakiś czas. Wydaje się zmęczona, każdy gest przychodzi jej niemrawo, być może dlatego, że mamy prawie trzecią w nocy, a ona podziewała się Bóg wie gdzie, wystawiona na mroźne, nocne wichury, jakich ostatnio nie brakło.
— Jesteś cała? — zadaję kolejne pytanie, zanim Isabelle zdąża odpowiedzieć mi na pierwsze.
— Spokojnie. — To jej pierwsze słowa od wejścia. Mówi je z takim zmęczeniem, że poczułam silne ukłucie w sercu. — Po prostu chyba potrzebowałam trochę... ciszy dla siebie. Spokoju. Nie wiem, przepraszam, wiem, że powinnam powiedzieć ci, że będę później.
— Najważniejsze, że jesteś cała. I nie rób mi więcej takich głupot... no, ja też postaram się ich nie robić, dobrze? — Mój cienki, niemal dziecięcy głosik i niewinne spojrzenie sprawia, że dziewczyna unosi kącik ust w górę. Na krótki moment. Rezygnuję z pytania o to, gdzie wybyła na tak długo, bo równie dobrze może być to miejsce, o którym nie powinnam wiedzieć.
Popadam w paranoję? 
— No dobrze. — Zdaje się, że zapominamy o tym, co się wydarzyło. Lub też chwilowo chowamy to w kieszeń. Może nawet na wyjątkowo długi czas, aż Isabelle nie stwierdzi, że jest przygotowana, by się zwierzyć. Oby nie było nigdy za późno.
Puszczam ją bez chęci na to. Jest przemarznięta, od jej skóry bije chłód.
— Chodź do salonu. Najlepiej właź pod koc, bo jesteś zimna jak cholerny sopel lodu — mówię z powagą, nie spotykając się z protestem przyjaciółki. Swoje ciało owija w miękki koc, ja zaczynam gotować wodę na coś ciepłego i nie interesuje mnie w tym fakt, że jest wyjątkowo zbyt późno na wszystko.
— Dzięki, mamo — parska z rozbawieniem, kiedy podaję jej kubek. — Nie spałaś do tej pory?
— Nie mogłam. — Wzruszam ramieniem i siadam obok dziewczyny, jedną nogę kuląc pod sobą na kanapie, a drugą swobodnie wypuszczając. 
Coraz bardziej korci mnie, by Isabelle wiedziała, że to wszystko, do czego doszło, to nie jej wina. Cholera, to jedyne, co siedzi mi teraz w głowie i nie wiem, jak długo mogę jeszcze utrzymywać swoją kamienną, wykruszającą się już minę.
— Hej, Izz — zaczynam cichym głosem. Dziewczyna odrywa usta od krawędzi kubka i taksuje mnie pytającym spojrzeniem. Wzdycham głośno i łączę z nią swój wzrok. — Słońce, przepraszam. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że nie winię cię za nic. Owszem, może miałam ci za złe przez chwilę za akcję z lekarzem, ale wcześniej nie pomyślałam o tym, dlaczego to robisz. Jeśli to ważny powód, a wygląda na bardzo ważny, to uszanuję każdą twoją decyzję — kończę z lekkim zmęczeniem w głosie, ale nie brakuje w nim autentyczności. Tak wiele emocji wychodzi właśnie na wierzch, że ciężko mi pokazać je wszystkie jednocześnie. Najpierw łagodny uśmiech rozpromienił mi twarz. Potem skrzywiłam się i przygryzłam wargę, jakbym lada moment miała znów płakać. Policzki nadal mnie pieką i szczypią. Głęboki smutek łagodzi wreszcie uśmiech mojej przyjaciółki. Niewielki — zmęczony, lekko przygnębiony, ale uśmiech.
— Candice, nie musisz mnie za to przepraszać, równie dobrze ja mogłam postąpić sprytniej — przyznaje. — A w tym wszystkim nawet nie chodzi o to, czy to ja jestem na to gotowa. Chodzi raczej o bliskie mi osoby. 
Znów jej słowa budzą moje zainteresowanie. Jednak wiem, że nie powinnam teraz w żaden sposób poruszać tego tematu od nowa.
— Po prostu wiedz, że cokolwiek stwierdzisz na ten temat, jest świętością dla mnie — mówię pewnie, ignorując wszelkie szepcące głosy, które skłaniają mnie do tego, by w końcu poznać „należną” mi prawdę. 
Owszem, mówię to wbrew swojemu własnemu rozsądkowi, ale dobro i komfort przyjaciółki są dla mnie ważniejsze niż własny, może nawet niepewny głos w głowie. Sobie tym bardziej nie powinnam ufać.
— Nie wierzę, że usłyszałam te słowa od Candice. — Szturcha mnie żartobliwie ramieniem, ale ostrożnie, żeby nie wylać herbaty na siebie.
— Hej, dlaczego nikt nie potrafi uwierzyć w to, że jestem miła? — Marszczę brwi.
— Bo jesteś ruda — śmieje się.
— O nie — oburzam się. — Ta zniewaga krwi wymaga, mój kolor włosów jest ładny.
— Dlatego nikt nie wierzy, że jesteś miła — wyjaśnia z uśmiechem na ustach. — Wiesz co? Powinnyśmy się gdzieś wyrwać i to z koniecznością.
Unoszę jedną brew w zastanowieniu.
— Mam nadzieję, że nie o tej godzinie — zaznaczam, choć nie jestem pewna, czym ta dziewczyna może mnie jeszcze zaskoczyć. 
— Nie, jasne, że nie, chociaż... dla mnie to nie byłby problem — rozmyśla. — Ale nie, miałam na myśli jutro. Póki nie znalazłaś lepszej pracy i możesz się ze mną szlajać.
— Nie ma sprawy — mówię niemal od razu. — Ale wiesz, po mojej pierwszej wypłacie obowiązkowy będzie wypad na zakupy, bo zamierzam znaleźć naprawdę opłacalną robotę.
Isabelle wstaje z kanapy i mimo że kieruje się wprost do kuchni, ciągle nie odrywa ode mnie sceptycznego spojrzenia.
— Mówisz o wypłacie nawet nie wiedząc, jaką pracę znaleźć — stwierdza rozbawiona. — Ale trzymam cię za słowo. Postawisz mi wtedy obiad.
— Chciałabyś. — Parskam śmiechem i gdyby nie to, że idzie z kubkiem herbaty, poduszka  zamaszyście wylądowałaby na jej twarzy.
Rozmawiamy jeszcze do godziny czwartej. Oczy zaczynają nam się kleić ze zmęczenia i coraz ciężej jest to tuszować przy wymianie zdań — stajemy się ociężałe i znudzone życiem do tego stopnia, że prawie zasypiamy w zupełnie niewygodnych pozycjach na kanapie, nie bacząc na fakt, że jest zdecydowanie za mała, żeby w pełni pomieścić naszą dwójkę. Tematy ostatecznie znajdują swój koniec na tym, czy pingwiny miesiączkują, a potem po kolei bierzemy szybki, orzeźwiający prysznic, żeby w spokoju przejść do pięknego, cudownego stanu, jakim jest sen.
Trzy godziny mijają jak mrugnięcie powieką. Telefon z samego rana brzęczy mi przy uchu nieznośnie. Staram się go zignorować, ale kolejne powiadomienie wyprowadza mnie z równowagi i całkowicie przepędza sen z moich powiek. Ludzie kompletnie nie wiedzą, kiedy napisać... nie wiem, czy to kwestia niedojeban... cholera, to Nathaniel. Uciszam niezbyt miłe myśli i przewracam się na plecy, żeby było mi wygodniej.

Hej. Isabelle mi nie odpisuje. Powiedz, że powinna to zrobić, inaczej ją znajdę. 

I druga. 

Słyszałem od Julii, co się stało, proszę, odpisz mi i powiedz, że wszystko jest dobrze.

Więc Julia się wygadała. Biedny Nathaniel. Jakby mało było tego, że myśli, że gram na skrzypcach, to jeszcze zapewne całą noc rozmyślał o tym, co się dzieje z jego siostrą. Mrugam parę razy, żeby przyzwyczaić oczy do świata, ale nie odpisuję mu. 
Wstaję, żeby przejść mozolnym krokiem do zaledwie pokoju obok bez słowa zapowiedzi. Uśpiona twarz mojej przyjaciółki nie przeszkadza mi w tym, by ją obudzić. Siadam więc na łóżku i szturcham jej ramię mało delikatnie, przez co dziewczyna natychmiast porusza się niespokojnie na materacu. Jeszcze moment próbuje odzyskać kontakt z otoczeniem, aż jej zaspane, niebieskie ślepia spotykają się z moimi.
— Wstawaj, śpiąca królewno — mówię sarkastycznie z ponurym wyrazem twarzy, bo w końcu lepszego nie da się mieć o siódmej rano, bez względu na to, jak bardzo bym udawała, że jest dobrze. Rzucam przyjaciółce swój telefon na kołdrę, wyświetlacz wskazuje dwa SMS'y. Urządzenie prawie zakopuje się w miękkich falach, jednak ratuje je dłoń Izzy. — Patrz — dodaję.
— O co chodzi? 
— Nat napisał. Chyba zaraz mogę odliczać sekundy, aż wparuje nam do mieszkania cały spanikowany — wzdycham głośno.

Izzy?

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz