30 wrz 2019

Od Izzy cd. Kaia

Mam przeczucie, że cokolwiek powiem, on doda swoje trzy grosze. To nie oznacza nic dobrego, bo przed chwilą po raz kolejny miałam ochotę udowodnić bodaj w małym stopniu swoją słuszność.
Nie musi mnie dwa razy namawiać. Choć nie czuję wielkiego głodu i jestem w stanie wyżyć przez długi dzień na naprawdę małej ilości jedzenia, to nie odmawiam, wręcz czując zadowolenie, że taki pomysł się pojawił. I co ciekawsze, z ust chłopaka, który na zbyt towarzyską osobę nie wygląda, a tym bardziej nie zachowuje się, jakby do jedzenia potrzebował wsparcia, tym bardziej obcej dziewczyny.
Niemniej jednak uznaję tę obojętność za przejaw dobrej woli.
- Motywuje mnie już sama propozycja jedzenia, ale zapłata za nie przez ciebie faktycznie jest dobrym argumentem - zasady dobrego wychowania w podobnej sytuacji mogłabym teraz wrzucić do kominka i spalić na drobny popiół. Chłopak unosi brew, ale nie wygląda ani trochę na zaskoczonego. Ja za to wzruszam ramionami i wykrzywiam usta w uśmiechu - No co? Jestem przedsiębiorcza - przechylam delikatnie głowę i klepię go otwartą dłonią w ramię. Nie czekam na jego reakcję, czy choćby odpowiedź, kątem oka zauważam tylko, że popatrzył ze zmarszczonymi brwiami na miejsce, na którym przed chwilą znajdywała się moja dłoń.
Mijam go, ostatni raz spoglądając na pracę, która spowodowała, że dłużej zatrzymałam na niej wzrok i tuż przed drzwiami, żegnam się głośno.
- Do zobaczenia wszystkim! - jestem pewna, że jeszcze kiedyś tu wrócę, dlatego zwykłe pożegnanie wydaje mi się nie na miejscu - Kai Ashdown właśnie postawił mi obiad! - chichotam pod nosem i wychodzę z salonu tatuażu, kierując się prosto do swojej czekającej maszyny.
Chłopak zaraz potem dołącza do mnie. Nie oczekuję, że odniesie się do czegokolwiek, co zdążyłam dosłownie wykrzyczeć, nie przejmuję się też za bardzo, jak to skomentuje.
- Masz wyjście - odzywa się, jak tylko podejdzie dostatecznie blisko.
- Wejście będzie jeszcze lepsze - zapewniam - Możesz być pewny - unosi głowę, jakby chciał mnie sprawdzić, ale w tym samym momencie się odwracam i wsiadam na motocykl - No dalej księżniczko, pakuj się na konia - jestem niemal pewna, że Kai ciężko wzdycha.
Przez pół drogi stara się mnie kierować, bo mimo tego, że zapewniałam o znajomości drogi, to w jego ulubionej burgerowni nie byłam. A wolałam się nie zgubić i nie słuchać komentarzy na temat mojej orientacji, którą uważałam za doskonałą i lepszą od innych ludzi. Jestem zbyt doświadczona w gubieniu się w pierwszych dniach mojego pobytu w tym mieście, a trochę tu już mieszkam i swoje przeżyłam. Najważniejsze miejsca do życia znam, nie moja wina, że to akurat na niej się nie znajduje, ale może się to zmienić po postawionym przez chłopaka obiedzie. Może i dla niego znajdzie się miejsce na liście miejsc godnych polecenia.
Droga nie zajmuje nam długiego czasu, a i pogoda wydaje się robić coraz bardziej statyczna. Płacę za parking, bo w samym centrum miasta nie ma opcji, aby zaoszczędzić. Po wszystkich formalnościach wracam do Kaia, czekającego w uliczce prowadzącej bezpośrednio do parku. Z tego co mi mówił, trzeba przejść przez park, aby dotrzeć do burgerowni.
Nie docieramy jednak do centrum parku, bo Kai skręca w sobie tylko znaną drogę i zapewnia, że doskonale wie gdzie iść. Nie wątpię, bo aktualnie wiem tylko, że jestem w parku Cranna i nic więcej. W końcu zauważam całkiem przyjemny dla oka budynek i widniejący na nim napis z nazwą Burgerowni. Wchodzę do środka, gdzie od razu otacza mnie ciepło i zapach drażniący moje kubki smakowe oraz prawdopodobnie cały układ pokarmowy.
Mój towarzysz staje obok, kiedy zaczynam przyglądać się menu na tablicy wiszącej na ścianie z ciemnych desek.
- A mają tutaj wegetariańskie taco? - pytam w wierze, że Kai jest specjalistą tutaj.
- Chyba nie. Nazwa zobowiązuje - wyjaśnia krótko i treściwie, czyli tyle, ile uważa za słuszne i jest to całkowicie typowe dla niego - Jesteś wegetarianką? - po paru sekundach ciszy, pyta z nutą zainteresowania.
- Nie. Nie przepadam za takim jedzeniem po prostu... - odpowiadam, cały czas skupiona na tablicy i zauważam coś, co mnie zainteresowało - Ale mają wegetariańskiego burgera - mówię z wyraźnym entuzjazmem - I colę. Uwielbiam colę - dzielę się tą informacją z całkowitym rozluźnieniem i posyłam mu krótki uśmiech, od razu po tym idąc do stolika.
Zdejmuję kurtkę, ale zostaję w bluzie i zajmuję miejsce. Sięgam po ulotkę włożoną w specjalny stojak i przyglądam się jej, dopóki Kai nie przysiada się naprzeciwko po złożeniu zamówienia.
Od razu podnoszę wzrok z ulotki, którą odkładam na miejsce. Przenoszę wzrok na jego dłoń, którą oparł o blat.
- Będziesz musiał zmieniać opatrunki? - pytam po chwili obserwowania jego dłoni.
Podnosi leniwie wzrok na krótko, bo potem przenosi go na dłoń, którą ostrożnie otwiera i podkurcza kilkakrotnie palce. Przysięgam, że zauważyłam lekki grymas na jego twarzy, ale nie jestem do końca przekonana, więc nie wysnuwam żadnych pochopnych wniosków, czekając, aż sam Ashdown zadecyduje. Znając życie i tak dorzucę swoje słowa, bo jestem przekonana niemal całkowicie, że opatrunek powinien być zmieniany.
Kiedy chłopak lekko wzrusza ramieniem, robię niezbyt zadowoloną minę. Na chwilę zatrzymuje  na mnie wzrok.
- Co? - pyta, jakby doskonale wiedział, że reprymenda jest już specjalnie dla niego gotowa w mojej głowie i czeka na uwolnienie. Chyba ma doświadczenie w wysłuchiwaniu kazań. A ja nie wierzę, że tym razem to na mnie spadła odpowiedzialność tłumaczenia komuś czegokolwiek. Dotychczas tę funkcję sprawował mój wspaniały braciszek, który chyba urodził się z talentem do tego i wykonuje swoje wyryte w skale przeznaczenie - Nie powiedziałem, że nie będę zmieniał. Potrafię to zrobić, cokolwiek teraz myślisz.
- Chyba nie zdziwisz się, jeśli powiem, że średnio ci ufam? - krzyżuję nogi w kostkach i zakładam również skrzyżowane ręce na piersi - Nawet nie chodzi o to, że znam cię od... mniej więcej godziny?
- Spokojnie, mam jedną opiekunkę, całkiem dobrą, więc nie musisz mnie pilnować - nie zdradza nic więcej, więc pozostaję tylko z przypuszczeniami, domysłami i staram się nic nie ustawiać sobie w głowie, bo właściwie, to nic o nim nie wiem. Podobnie jak on o mnie. Dwoje obcych ludzi w burgerowni. Cóż za artystyczne wyobrażenie.
Mogłabym z łatwością postawić Kaia w gronie osób, które nie lubię się wywodzić na temat samego siebie, co sprawia, że poznanie takiej osoby staje się prawdziwym wyzwaniem. Mogłabym się kłócić ze swoją naturą, czy będzie w porządku zadawać mu pytania, ale w końcu na tym polega zaznajomienie się. Problem w tym, że nie każdy chce nawiązywać kontakty. Bardzo dobrze mogłabym stanąć przed bykiem i zacząć machać mu czerwoną płachtą przed nosem. Jednak nie kategoryzuję ludzi, nie wkładam ich do szufladek, choć ciężko to zrobić po pierwszym wrażeniu. Widmo burkliwego i aroganckiego chłopaka ze szpitala niesie się cieniem za plecami Kaia, ale to samo on mógłby powiedzieć to o mnie.
Jako że lubię ryzyko i jestem gotowa na odpowiedź w stylu "Nie muszę z tobą rozmawiać o mnie", stawiam jednak na próbę przeprowadzenia rozmowy.
- Więc... - zaczęłam ostrożnie, podpierając podbródek o pięść - Pracujesz w studiu tatuażu. I projektujesz je. Nie znam się na tym, więc tak jak powiedziałeś w salonie, zajmujesz się nimi. To tak na stałe, czy może jeszcze jakieś plany? - brzmię jak ciotka na przyjęciach, która pyta się ciebie, co chcesz robić w życiu. Brzmi to banalnie i niekomfortowo, ale liczę, że moje realne zainteresowanie trochę to przyćmi.
- Na razie to jest moim planem - odpowiada lakonicznie, ale zaraz dodaje - Studiuję malarstwo.
- Artysta - sumuję - To by wyjaśniało twoje wahania nastrojów - śmieję się, pomimo tego, że najwyraźniej tylko ja - Oj przecież żartuję - przewracam oczami z nadal szerokim uśmiechem - Masz talent. Tak przynajmniej wnioskuję. Chociaż nie... czy to nie obraźliwe oceniać po jednej widzianej pracy? - nie daję mu odpowiedzieć, bo od razu przechodzę do wniosku - Fakt, na razie nie będę oceniać. Mogę jakimś cudem się zgodzić i podwieźć cię do domu, żebyś pokazał mi więcej swoich prac - przypominam sobie jego słowa, gdy rozmawialiśmy, oglądając jego pracę wiszącą na ścianie w studiu tatuażu i używam ich jako dobre rozwiązanie.
- Rozumiem, że to już zgoda? - nieco się rozchmurza, a ja rozkładam teatralnie ręce, choć widać, że przystaję na propozycję. Właściwie nie mam więcej planów na dzisiejszy dzień, on nie ma czym wrócić do domu, a pogoda na wyjątkową dzisiaj nie wygląda.
- Jak spełnisz moje warunki, to owszem - kiwam głową.
- A wyglądasz na taką bezinteresowną - podsumowuje.
- Cieszę się, że nie czytasz ze mnie jak z księgi. To oznacza, że większość ludzi odbiera mnie za nieszkodliwą. Moja przyjaciółka zazwyczaj otwiera im oczy. Tak jakbym była diabłem wcielonym.
- Jakbym słyszał Nathaniela - gdy mam odpowiedzieć, na tablicy wyświetla się numer, więc Kai wstaje i odchodzi. Podnoszę się z miejsca, zostawiając swoją torbę i kurtkę, i idę za nim. W końcu przecież nadal jest poszkodowany, a ja jestem jak Matka Teresa z Kalkuty, pomocna i miłosierna. Nie wiem, jak chciał wziąć dwie tace sam z nie do końca sprawną ręką.
Zabieram swoje zamówienie, wracamy obydwoje do stolika, skupiając się każdy na swoim talerzu.
Okazuje się, że normalna rozmowa nam nawet wychodzi, pomijając parę momentów, kiedy miałam ochotę unieść widelec i rzucić go w niego, podejrzewam, że podobnie było też po drugiej stronie.
Jak to w życiu bywa, najedzony człowiek, to zadowolony człowiek, więc i nam chyba humory się poprawiły. Od dawna nie czułam się tak syta i najedzona, więc ostatkami sił wypijałam swoją colę, której nie miałam serca zostawiać do wyrzucenia.
- Gdzie konkretnie mieszkasz? - pytam, odstawiając dosyć głośno papierowy kubek na blat stolika.
- Niedaleko. Właściwie możemy się przejść.
- Uh, proponujesz mi iść po tym, co zjadłam? Wiesz, że to, co w siebie władowałam, to jest prawie jak cud, że to zniknęło z mojego talerza? Doskonały pomysł - nie użyłam tutaj żadnej ironii. Zgadzałam się na spacer, nawet nie wiedząc, co oznacza u niego "niedaleko". Cóż, u mnie to zazwyczaj oznaczały jęki ludzi, że mówiłam niedaleko, a oni już nie mogą dalej - Będziemy przechodzić przez centrum parku?
- Tak.
- Mieszkasz w jakiejś starszej części miasta?
- Jesteś ciekawska - nie zaprzeczam, bo właściwie ma rację.
- Jestem, ale nie oczekuję odpowiedzi na wszystko.
- Starszej... - powtarza z zastanowieniem, jakby skupiał swoje myśli - Architektura jest starsza na pewno.
- Uroczo - chwytam kurtkę w ręce i wstaję - To jak? Idziemy?
Chłopak skinieniem głowy oznajmia, że tak. Zanosimy tacę na miejsce, wyrzucając to, co do kosza należy i wychodzimy z burgerowni. Po raz kolejny daję się prowadzić, tyle że teraz już całkowicie. Nieco bawi mnie fakt, że gdyby Kai szedł swoim normalnym tempem, to musiałabym chyba dosłownie za nim biec. Nasza różnica wzrostowa jest, no cóż... dosyć duża, toteż dziękuję w myślach, że nie przeszkadza mi mówienie do nieba, z racji tego, że miałam do czynienia już z wysoką, męską częścią rodziny. Taki żywot. Co oczywiście nie zmienia faktu, że nie znoszę, gdy ktoś wypomina mi mój wzrost, który uważam, jak dla kobiety, jest całkiem w porządku.
W końcu dochodzimy do centrum parku, który okalany jest przez stare wierzby i wysokie topole. Na środku znajduje się zabytkowa fontanna w starym stylu, co jest w pewien sposób urzekające.
- Bez mojej pomocy prawdopodobnie dopiero dochodziłbyś do salonu, żeby oddać kluczyki, albo nadal ślęczałbyś pod szpitalem, czekając, aż twój przyjaciel skończy pracę - zmieniam temat.
- Słucham? - słyszę ciche prychnięcie chłopaka - Szczerze w to wątpię. Poradziłbym sobie, ale skoro zaproponowałaś mi pomoc, to głupio było odrzucić - zatrzymuję się tuż przy fontannie i robię zaciętą minę, czekając, aż się odwróci.
- Głupio? Twierdzisz, że byłam niepotrzebna?
- Nie powiedziałem tego - przystaje i unosi brwi - Sama podeszłaś, tak to dokładnie wyglądało.
- Dokładnie to wyglądało tak, że byłeś w kropce - dopowiadam, przewracając oczami - A ja nie jestem bezduszna, nawet dla kogoś, kto zdążył mnie obrazić zaraz po tym, jak mnie zobaczył - wypominam mu.
- Stwierdziłem fakt. Skrzat to nie jest obraza, to...

Kai?

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz