10 wrz 2019

Od Caina cd. Candice

Nigdy się nie przygotowywałem na żaden koncert, występ, zwyczajnie tego nie potrzebowałem. Znam swoją muzykę. Wiem, który klawisz nacisnąć, wiem co potrzeba, aby melodia zawładnęła człowiekiem dogłębnie. Moje powalone ciało i umysł miało w tym zdecydowanie przewagę nad innymi twórcami. Czy przejmuję się tym, że właśnie stwierdzam, iż jestem lepszy niż inni? Absolutnie nie. Mogą mieć mnie za zarozumiałego narcyza, ale prawda jest taka, że moja muzyka żyje. Tylko ja sam jestem w stanie agonalnym.
Nikt nie rusza się ze swoich miejsc, gdy słyszymy kroki po pustym korytarzu, tylko Harvey - no bo któż inny? - zrywa się z miejsca. Po cholerę mu szklanka z sokiem?
Gdy Nowa pojawia się w salonie, narasta we mnie irytacja. Nie dość, że jest przed czasem, to jeszcze zachowuje się, jakby chciała za wszelką cenę przypodobać się Savannah. Idealnie nadawałaby się na kolejnego garniaka, gdyby jednak potrafiła utrzymywać swoje emocje bardziej. Już wczoraj widziałem chęć mordu w jej oczach. Teraz gdy nie reaguję w żaden sposób na jej głos, znowu jest wkurzona. Skoro denerwuje ją moja ignorancja, to niech ją wszyscy święci mają w opiece.
- A ty jesteś gotowa na spędzenie miłego wieczoru ze mną? - poruszam brwiami - Będziemy się ze sobą świetnie bawić. Potrafię zadowolić kobiety - kątem oka obserwuję Harvey'a. Specjalnie chcę go wkurzyć.
Jednak gnojek ma już doświadczenie.
- Pamiętałem - Harvey od siedmiu boleści podaje jej szklankę soku, a ona uśmiecha się, odwzajemniając jego przyjazny ton.
Coś czuję, że będziemy musieli przeprowadzić poważną rozmowę na temat "Nie zaliczysz jej kurwa, bo prędzej cię zabiję".
- Idzie matka smoków - Eric przykuwa uwagę każdego, a wtedy w drzwiach pojawia się nie kto inny, jak Savannah.
- Widzę, że Snow już ma u mnie plusa - patrz na zegarek i uśmiecha się zadowolona. Potem zwraca uwagę na mnie.
Mam wrażenie, że w poprzednim życiu popełniłem jakiś niewybaczalny błąd, że teraz wszystko się na mnie mści.
- Nowa! - wkładam całe siły, które zbierałem na występ w fałszywy entuzjazm słyszalny w moim głosie, tak by Savannah pomyślała, że się staram, zanim docisnę tę dziewczynę. Nie będę nazywał ją po imieniu, bo - po pierwsze - jej imię jest głupie, a po drugie - nie traktuję ją jako osobę. Jeszcze pomyślałaby, że zajmuje jakieś ważne miejsce tutaj.
Rozkładam ramiona i podchodzę do niej sprężystym krokiem wraz z zadziornym uśmiechem.
- Cieszymy się wszyscy, że idziesz z nami!
Dziewczyna przez chwilę patrzyła na mnie z niemałym szokiem, jakby na karku wyrosła mi druga głowa, choć skrzętnie starała się to ukryć. Kiedy otaczam ją ramionami, słyszę, że powietrze ucieka z jej płuc ze świstem, podobnie jak wiara, że ta sytuacja może ulec zmianie i ucywilizowaniu. Moja agentka była skupiona na słowach Erica, więc pochylam się po raz drugi w moim życiu nad Nową i szepczę do ucha:
- Uciekaj, kochanie. To może być twoja ostatnia szansa - jej ciało sztywnieje, ale pozostaje nieugięta. Moja nienawiść do niej nieco maleje, bo jak na razie groziłem jej bardziej niż pozostałym, ale w przeciwieństwie do nich, ona się nie dawała. Przynajmniej ma jaja.
- Miło, że się dogadujecie - Savannah wbiła we mnie spojrzenie, ale każde jej słowo ociekało podejrzliwością. Wie, że coś kombinuję, ale podobnie jak reszta, nie zamierza otwierać puszki Pandory.
Odchylam się i otaczam Nową ramieniem, ściskając ją mocno.
- Powaga, zostaniemy najlepszymi psiapsiółami - oznajmiam najbardziej piskliwym, dziewczyńskim i zapewne wieśniackim głosem, na jaki jest mnie stać.
Jasper parska pod nosem z końca pokoju. Reszta milczy i nie wiem, czy po prostu puszcza do mimo uszu, czy wyjątkowo próbuje mnie nie drażnić.
- Masz się zachowywać - moja agentka potrafi ignorować wszystkie nasze wygłupy - Masz świecić, jak gwiazdka, którą chciałabym z nieba. I uprzedzam - kobieta uderza mnie otwartą dłonią w pierś. Założę się, że tego nie ma w regulaminie "dobrych agentów" - Nie próbuj niczego. Jeśli tylko usłyszę, że tknąłeś cokolwiek, co ci zaszkodzi, to pozbawię cię możliwości posiadania własnych dzieci. Aczkolwiek i tak byłbyś beznadziejnym ojcem, a ja nie powinnam grozić moim klientom, dopóki mój prawnik nie wygra sprawy z tym tępym idiotą - śmieję się na głos. To był szczery śmiech, który mówił - "Właśnie dlatego jesteś moją agentką".
Tępy idiota to było określenie używane przez Savannah na jej byłego narzeczonego, który okazał się faktycznie głupi. Kobieta nie należy do tych, które da się tak po prostu oszukać i wcisnąć pierwszy, lepszy tekst o tym, że pieprzenie innej laski na boku nie miało znaczenia.
Cała sytuacja przypadła do gustu Ericowi. Od dawna między nimi coś jest, ale czasem wydaje mi się, że pomimo swojego wieku, ludzie zachowuję się wobec siebie jak dzieci.
- Będziesz za mną tęsknić - puszczam oko do mojej agentki, która nawet nie chciała przewracać oczami. Savannah wcisnęła mi teczkę w pierś i uniosła brew wyzywająco.
- To instrukcja, Cain. Lista zadań, które należą do Candice. Przeczytaj je ze zrozumieniem i postaraj się nie kłócić - wygładziła swoją marynarkę - Pomóż jej się odnaleźć w tym luksusie oraz całym syfie, jak nazywasz swoją pracę. Nie każdy jest bogaty - Candy wydawała się nieco zawstydzona, bo jej policzki zrobiły się natychmiast rumiane.
Akurat to nie był żaden przytyk. Jestem dupkiem, ale nawet nie pomyślałbym, aby wyśmiewać się z kogoś, kto nie miał w życiu tyle "szczęścia" co ja. Jeszcze niedawno też musiałem walczyć o to, aby się utrzymać. Wciąż jednak zamierzam przekształcić jej życie w piekło. Nie bawię się w pozytywną dyskryminację.
- Coś jeszcze?
- Tak - muszę wykazywać się wyjątkową cierpliwością - Darren także jest w mieście. Trzymaj się od niego z daleka - to imię powodowało u mnie o niepohamowaną chęć rzucenia czymkolwiek gdziekolwiek, ale ograniczyłem się tylko do zaciśnięcia dłoni w pięść i jeszcze szerszego uśmiechu, tym bardziej z pełną świadomością, że jest on jadowity i przepełniony nienawiścią.
Zastanawiam się, czy Pieprzona Meredith - nazwana tak w podziękowaniu za kontynuowanie rujnowania mi życia bez świadomości za ludzi, którzy to czynili wcześniej - znajduje się z nim w tym mieście. Nie zamierzam widzieć się z Darrenem, najprawdopodobniej trafiłbym po tym spotkaniu za kratki, ale z Meredith? To inna sprawa. Z chęcią bym ją odszukał.
Savannah widząc moją minę, od razu wywnioskowała, o czym myślę.
- Skrócę twoje męki i powiem, że ona jest z nim. I teraz skup się, posłuchaj mnie uważnie. Ona jest z nim. Nie z tobą. To koniec, jakbyś potrzebował przypomnienia.
- Nie potrzeba mi...
- Ona jest suką, która o mało nie zniszczyła wszystkiego, co tak starannie wszyscy tworzyliśmy z tobą na podium. Nie zamierzam po raz kolejny patrzyć, jak umierasz z przedawkowania, ale jeśli chcesz wrócić do laski, która bez problemu wskoczyła do łóżka twojego byłego przyjaciela, to droga wolna, ale jeśli spieprzysz cokolwiek teraz, to znowu będę zmuszona zacząć ci grozić - nie odpowiadam, bo Savannah nawet nie oczekuje, że usłyszy jakąkolwiek wypowiedź. Zamiast tego, zwraca się do Nowej - A co do ciebie, to twój telefon służbowy - podaje jej pudełko z nowym sprzętem - Masz do mnie dzwonić, pisać. Są tu dwa numery. Mój i Erica, menadżera Caina. Nie ma tu internetu, ani aplikacji, bo to telefon tylko po to, aby składać mi raporty. Codziennie - kobieta uśmiecha się profesjonalnie i obdarza każdego uśmiechem. Tylko do Erica unosi wyżej brew i prycha niewyraźnie pod nosem.
- Życzę wam cudownie spędzonego czasu i bawcie się dobrze, ale nie za dobrze. Do zobaczenia chłopcy i do widzenia panno Snow - zwraca się oficjalnie do Nowej i wychodzi z mieszkania. Przez chwilę było słychać stukot jej szpilek o posadzki, a potem wsiadła do windy i jechała na lotnisko.
Nowa stoi przede mną. Na jej twarzy wypisana jest determinacja i bunt.
Wyciągam z paczki papierosa i odpalam go przy niej.
- Na co się gapisz?
- Na mój najgorszy koszmar - mierzę ją spojrzeniem i wypuszczam dym z uniesionymi kącikami ust.
Była do bólu szczera. To widać po jej twarzy.
Robię krok w jej stronę i zsypuje popiół z papierosa na jej ramię.
- Nie jestem twoim koszmarem, skarbie. Z koszmaru możesz się wybudzić. A mnie będziesz musiała znosić, dopóki się ciebie nie pozbędę. Jasne? - nie pozwalam jej się zastanowić nad ciętą ripostą, którą najpewniej zaraz by obmyśliła. Odwracam się, po czym wyrzucam teczkę z opisem jej pracy do kosza, po drodze do balkonu - miejsca, które jest chyba jednym z moich ulubionych w tym apartamencie.
- Niedaleko sceny jest zawsze pokój, w którym panuje cisza. Jeśli będziesz chciała, możesz poczekać na koniec w spokoju - muszę zapamiętać, żeby powiedzieć Harvey'owi, aby przestał się tak czołgać u nóg Nowej, bo działa mi to na nerwy. Nie chcę, aby kręcił się wokół dziewczyny, która została zatrudniona dla mnie. Jedynej dziewczyny w tym gronie.
Jego życie było wyjątkowo łatwe i proste, kiedy ja walczyłem o każdy oddech. To dzięki mnie, ta cała gromadka jest w tym miejscu. Gdy spadnę, spadną i oni. Jestem jak cholerny bóg, który trzyma w ręce marnego człowieczka.
A co więcej, nie zamierzam patrzyć, jak pieprzą się ze sobą w sąsiednim pokoju, kiedy ja przeżywam rozstanie, po którym pozostało posiniaczone ego. Tym bardziej że to w połowie wina tego kutafona.
Wyrzucam pozostałość papierosa i wchodzę z powrotem, do salonu, gdzie wszyscy się znajdują. Łącznie z naszymi gołąbeczkami.
- Ostrożnie, Harvey - zakładam kurtkę na swoją bluzę i wyciągam kaptur na wierzch - Moje zabawki należą do mnie, więc trzymaj łapy przy sobie - ostrzegam i w tym samym momencie wychodzę z apartamentu. Zaraz za mną idzie Eric, reszta wlecze się ostatnia. Zapewne Harvey przeprasza za mnie tymi swoimi szafirowymi oczkami i mówi, że ma nie zwracać na mnie uwagi. Tyle, że ta dziewczyna podczas każdego dnia będzie poświęcać mi tyle swojej atencji, ile będę tylko chciał. Nie jemu. Nie Jasperowi. Nie Ericowi. Nikomu innemu. Mnie.
Wsiadam do auta, z tyłu na swoje miejsce. Jasper usadawia się z przodu, więc nie ma innej opcji, żeby ta dziewczyna usiadła jak najdalej ode mnie. O ironio, gdy tylko pochyla się, aby wsiąść, widzę niepewność w jej oczach. Czyżby nie przewidziała tego?
Znowu nie okazuje tego, że to ją w jakiś sposób dotyka. Mimo wszystko nienawidziła mnie za to, jak się czuła. Wiem, że nie zamierza być popychadłem przez ten cały czas, kiedy ze mną pracuje. Postawi się i będzie ze mną walczyć. Zresztą ja nie zamierzam poświęcać jej ani odrobiny swojej uwagi. Czeka na mnie tłum ludzi, którzy będą błagać o chociaż jedno, krótkie spojrzenie.
Zanim jednak ją otrzymają, musimy znaleźć miejsce, gdzie bezpiecznie będę mógł wyjść. Więc przez chwilę jeździmy w kółko, a ja zamiast czuć się zrelaksowany, to wyobrażam sobie, jak to jest uderzyć swojego przyjaciela w twarz, który tak swobodnie rozmawia z Nową. A nie, przepraszam. Już wiem, jak to jest.
- To bywa czasem przytłaczające - nie da się nie słuchać rozmowy tej dwójki, bo jest niewinna do granic możliwości. Mam ochotę strzelić sobie w łeb. Przydałoby się piwo imbirowe i załadowany pistolet.
Kiedy widzę, jak Harvey porusza się na siedzeniu i łapie ją pocieszająco za rękę, krzywię się nieznacznie.
A mogłem usiąść z przodu.
Nie ma opcji, żeby jej się to nie spodobało.
- Tak, Nowa - odzywam się, zaskakując ich oboje. Także wyciągam rękę w jej stronę i opieram dłoń na jej udzie, które ściskam. Nie potrafię opisać jej miny, ale mogę się założyć, że jej pierś unosi się w nerwowym oddechu - W całej tej sytuacji chodzi właśnie o ciebie, więc powiedz nam, jak się czujesz, gdy setki ludzi czekają na kogoś, kim nie jesteś? - jej cierpliwość kończyła się i wiem o tym. Gdyby mogła, uderzyłaby mnie w twarz. Nawet jeśli potrzebowała tej pracy, przy mnie jej problemy finansowe zaczną być niczym.

- Czy mogę oddychać spokojnie, nie musząc wysłuchiwać twoich nieprzyjemnych komentarzy? - chwyta mnie za dłoń i odrzuca ze swojego uda.
A gdzie się podział per pan?
- Tylko jeśli będziesz oddychać cicho i nie w moją stronę - mówię podirytowany.
- Brawo, Hawthorne - odzywa się Eric - Właśnie wygrałeś konkurs na najbardziej nieuprzejmy komentarz roku i zdobyć nagrodę.
- Dzięki, przyjmę ją, ale chyba nie będę w stanie stawić się na ceremonii - odpowiadam mu sarkazmem.
- Możecie się zamknąć? Jeśli będziecie się bzykać, aby dać upust emocjom, to chętnie na to popatrzę - tym razem do dyskusji wtrąca się Jasper, który od dawna był wyjątkowo cicho. I wszedł z najlepszym kurwa tekstem, jaki mógł usłyszeć świat.
- Jasper! - krzyczy Harvey, patrząc na niego z potępieniem.
- Jeśli chcesz popatrzyć ze mną, to nie ma problemu - dodaje chłopak, ale przerywa im wszystkim menadżer.
- Dosyć! - głos Finnegana rozniósł się po aucie - Wysiadamy - otwieram pierwszy drzwi i zamykam je za sobą z hukiem. Słyszę tylko, jak Eric zwraca się do dziewczyny - Candice, nie prowokuj go. Nasz chłopak jest trochę drażliwy przez to, że Savannah załatwiła mu nianię, choć ma dwadzieścia trzy lata i pięknie rozwijającą się karierę.
- Ale jeśli jesteś dobra w przełykaniu, to może mogłabyś załagodzić sytuację - wtrąca Jasper, który stoi niedaleko mnie. Całe szczęście, bo odwracam się i uderzam go w ramię tak mocno, że wszyscy słyszą odgłos.
- Lepiej nie będę już nic mówić - stęka i pociera rękę.
Jeśli ktoś zamierza opisać czyste wkurwienie, to zostałbym jego zobrazowaniem. Banda idiotów. I jeden lepszy od drugiego. Zostawiam ich w tyle, mając totalnie gdzieś, że dziewczyna w zamiarze wypełniania swoich obowiązków będzie musiała mnie znaleźć. Nie interesuje mnie nic, bo muszę wypełnić swój własny obowiązek w postaci zadowalania swoich fanów i składania podpisów, gdzie tylko im się marzy i pragnie tuż, zanim zaspokoję ich duszę muzyką. Nie mam najmniejszej ochoty na bycie w tej chwili miłym, ale uśmiecham się i robię wszystko, co do mnie należy. Jacyś dwaj goście - zresztą postury Hulka, więc zapewne ochroniarze - stają niedaleko z tyłu, kiedy ja opieram się o barierkę i składam podpisy.
Moje życie to jedna wielka ironia. Śmieję się w twarz ludziom, którzy mówili mi, że przegram na początku, a błagają o uwagę obecnie. Jak się jednak okazało, dużo fałszywych ludzi wkradało się i tak, nawet bez mojej wiedzy.
Dzisiaj znowu muzyka wypełni pustkę, a ja nie będę mógł się nawet napić, żeby uciszyć demony.

Candice?

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz