13 wrz 2019

Od Kena C.D Lucy

Zgadza się? Ona się zgadza?! O mój boże, tak! Na mojej twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech, głównie z ulgi. Nim się spostrzegłem, to mocno obejmowałem Lucy, niemal ją dusząc.
- Tak! Dzięki, ratujesz mi życie! - wyrzuciłem, jeszcze mocniej ją obejmując.
- K-ken… D-dusisz… - usłyszałem jej szept. Od razu się opanowałem, puszczając ją.



- Przepraszam. Po prostu nawet nie wiesz, jak się cieszę. Mam czas do dzisiaj, by podać nazwisko mojej „partnerki”. Nawet sobie wyobrażasz, jak rodzina Tybor jest wymagająca. Ktoś przyjdzie na przyjęcie bez osoby towarzyszącej, to już mają ją za odludka. A o podaniu nazwisko mówiąc, mogłabyś mi zdradzić pełne imię i nazwisko? Jak masz kilka imion, to też muszę je znać - od razu wyciągnąłem telefon z kieszeni spodni, żeby napisać ojcu o Lucy. Dziewczyna zamrugała kilka razy oczami, oddalając się ode mnie, aby odłożyć pakunek z sukienką na stolik nieco dalej.
- Muszę? - spytała.
- Takie są wymagania. Każde miejsce przy stole będzie podpisane – wyznałem. „Niestety” - dodałem w myślach. Szatynka westchnęła. Odblokowałem komórkę, wszedłem w chmurkę z wiadomościami i kliknąłem napis „Ojciec”.
- Lucy Ava Mia Chloe Patterson – odpowiedziała. „Mia”. Prawie jak „Miadella”. Wstukałem jej dane w wiadomość, dodając, że tak brzmi nazwisko mojej osoby towarzyszącej. Następnie wysłałem. Od razu spadł mi kamień z serca.
- Dobra. W takim razie brakuje ci butów i fryzury. Mógłbym zapisać się do fryzjera Feline, ale nie wiem, czy byłaby z tego powodu szczęśli…
- Mogę zadać ci jedno pytanie?
Schowałem szybko telefon z powrotem do spodni, kierując swój wzrok na dziewczynę, która mi przerwała. Opierała się o stolik dłońmi i bacznie mi się przyglądała.
- Jasne – odpowiedziałem. Między nami nastała cisza. Miałem wrażenie, jakby Lucy biła się ze sobą w myślach, zastanawiając się, czy na pewno powinna pytać.
- Czym zajmuje się twoja rodzina?
Oho, zorientowała się. A raczej – jak mogła się nie zorientować? Cicho się zaśmiałem. No tak, musiała wiedzieć. A zresztą, i tak się dowie. W końcu mamy iść na ślub jednej z „ważniejszych” rodzin.
- Moje nazwisko brzmi Loretto, a mój ojciec jest mafiozą – odpowiedziałem, jakby to miała być normalna i codzienna sprawa. Usłyszałem padające z ust Lucy słowo „Co”, na które się zaśmiałem.
- No wiesz… Nielegalne handle narkotykami czy ludźmi, ogólnie łamanie prawa, egzekucje osób, którzy za dużo wiedzą… Spokojnie, ciebie to nie dotyczy – od razu zapewniłem, pewien, że się przestraszy tego ostatniego. A mogłem to przemilczeć. - Mój ojciec z bratem zajmują się tego typu rzeczami – dodałem.
- Ty też?
- Nie zawsze. Głównie udzielam się w teatrze i gram w drużynie siatkarskiej. Nie kręcą mnie przestępstwa – wyznałem. Miałem tylko nadzieję, że dziewczyna nie będzie się mnie bać. Jeszcze tego by brakowało. Kątem oka zauważyłem, jak dyga, nawet nie wiedziałem z jakiego powodu. Już chciałem podejść i ją objąć, ale zrezygnowałem.
- Czy… ten ślub też jest jakiejś mafijskiej rodziny? - kolejne pytanie padło z jej ust. Westchnąłem, odpowiadając jej twierdząco.
- Z tego, czego się dzisiaj dowiedziałem, to córka obecnego Dona wychodzi za mąż za biznesmena, który ponoć ma uratować rodzinę przed całkowitym upadkiem. Narobili sobie trochę wrogów – odpowiedziałem. I szczerze powiem, że palnąłem straszne głupstwo. Po co jej to mówię? Przecież teraz może się rozgniewać, przestraszyć i powiedzieć, że jednak nie pójdzie. I będę w czarnej dupie, znowu. Lucy odwróciła wzrok ode mnie, patrząc gdzieś w bok. Wtem usłyszałem dźwięk mojego telefonu, który oznaczał przychodzące połączenie.
- Przepraszam, muszę odebrać – rzekłem do dziewczyny, wyciągając komórkę. Na wyświetlaczu ujrzałem obcy numer. Znowu…? Odebrałem i przyłożyłem przedmiot do ucha.
- No cześć Ken – po drugiej stronie usłyszałem głos siostry.
- Ty wiesz, że lada moment i ta dziewczyna z tobą nie pójdzie, bo się przestraszy? A szkoda, bo z tego, co widziałam, to bardzo dobrze wypadniecie na tym całym „koszmarze” zwane weselem – powiedziała. Znowu mnie podsłuchiwała? To, że śledziła, to wiedziałem nawet wcześniej. W końcu wcześniej też do mnie dzwoniła. "Wcześniej" miałem na myśli wyjście ze sklepu Kierana.
- Nie jesteś za stara, żeby śledzić własnego brata? - odpowiedziałem jej.
- Ostre słowa, młody. Nieźle sobie ze mną pogrywasz. A teraz bądź grzecznym bratem i włącz głośnik, bo chcę porozmawiać z twoją dziewczyną.
- To nie jest moja dziewczyna! - krzyknąłem.
- Mniej gadania więcej działania. Hop, hop – Przekląłem pod nosem na Mie, na co pewnie nie zwróciła uwagi, no i wykonałem jej polecenie, podchodząc bliżej do Lucy i włączając głośnik w telefonie.
- Już? - odezwała się.
- Już – odpowiedziałem, odwracając wzrok.
- Dobra. Lucy, jesteś tam? - zaczęła. Szatynka zdziwiona na mnie spojrzała, na co tylko westchnąłem i spojrzałem wymownie na telefon, mając nadzieję, że podłapie, o co mi chodzi.
- Jestem.
Podłapała.
- Wiem, że mnie nie znasz, ja ciebie też i niech tak pozostanie. Przynajmniej na razie, póki się coś nie zmieni. Jestem Jo, tyle musisz wiedzieć na chwilę obecną - „Jo” pewnie było kolejnym fałszywym imieniem mojej siostry. Ta to nigdy nie ryzykuje. - Nie słuchaj paplaniny tego wysokiego idioty, bo nic dobrego z tego nie wyjdzie. Dlatego to, co mówił, miej głęboko gdzieś, bo jeśli pójdzie sam na ten walony ślub, to go powieszą. A dokładniej zrobi to Markus – Mówiła prawdę. - Poza tym ten skończony kretyn ostatnio nie ma do niczego szczęścia i nieźle podpadł ojcu. Więc zrób ten jeden dobry uczynek i idź się z nim zabaw – dodała. Zrobiło mi się trochę wstyd Mii. Niepewnie spojrzałem na Lucy, która delikatnie się uśmiechała.
- Ale ja nie mówiłam, że rezygnuję. Miałabym stracić okazję do ubrania super sukienki? - odpowiedziała.
- Ha! I to jest dobra odpowiedź! Dobra, bo muszę kończyć, facet obok się niecierpliwi. Do zobaczenia, Ken – i się rozłączyła. Miadella zawsze była niemożliwa. Prawie nigdy nie dzwoniła ze swojego telefonu. Głównie łapała obce osoby na ulicy, prosząc je o możliwość zadzwonienia. Jak się nie zgadzali, to ich przekupywała pieniędzmi. Podstępna dziewczyna.
Schowałem telefon z powrotem do spodni, po raz kolejny przenosząc wzrok na szatynkę obok.
- Czyli pójdziesz ze mną? - zapytałem tak dla pewności. Ona tylko się zaśmiała.
- Przecież mówiłam, że tak, jeśli będziesz miał krawat…
- …lub muszkę pod kolor sukienki. Wiem i jestem pewien, że Kieran by mi nie wybaczył, gdybym do ciebie „nie pasował" – dokończyłem za nią, delikatnie się uśmiechając. - Czyli co… buty i fryzjera też mam załatwić?
- Buty mam, fryzjerem nie pogardzę. A tak propo… Kto to Feline? - zapytała.
- Moja macocha, trzecia żona ojca.
- Trzecia?? - zawołała. Zakryłem usta dłonią, próbując się powstrzymać od śmiechu. Przełknąłem go i wziąłem głęboki oddech.
- Tak, trzecia. Kiedyś mogę ci opowiedzieć o całej mojej rodzinie… ale to kiedyś – rzekłem, sprawdzając ponownie telefon, do którego przyszła do mnie wiadomość. Od kogo? Od brata. „Jeśli jesteś w centrum, to podaj adres, a po ciebie przyjadę”. Wzdrygnąłem się na myśl o jeździe samochodem, ale nie miałem ochoty tłuc się autobusem.
- Będę musiał już iść… - wyznałem, wypisując do brata odpowiednią ulicę. Zerknąłem znowu na Lucy. - Nie mówiłem ci, ale Nutella również idzie na ślub. Nie obrazisz się, jeśli będzie miała taki sam strój, jak ty? - delikatnie się uśmiechnąłem. Po zobaczeniu szatynki w tamtej sukni, od razu pomyślałem o Elli, której również by pasowała. Poza tym myślę, że ciekawie obie będą wyglądać w takich samych sukienkach. No i ja spokojnie będę mógł się „dopasować” do koloru ich ubrań. Dwa w jednym, prawda?
- To by było przesłodkie – odpowiedziała, chichocząc. Również się zaśmiałem. Kilka minut później czekałem już na brata, który przyjechał zaraz po moim wyjściu z motelu.

Lucy? Możesz sobie opisać jakiś kolejny dzień lub przejść sobie już do tego całego wesela, droga wolna xd

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz