24 wrz 2019

Od Michaeli C.D Carneya (+12)

 Zakryłam usta dłońmi, próbując zdusić kolejny atak płaczu spowodowany szokiem. Dygocząc ze strachu, wciąż opierałam się o stół z paskudną świadomością tego, że akt wykorzystania mógł mieć miejsce. Minął zaledwie kwadrans spędzony na  posępnych przemyśleniach, a w mieszkaniu zawitał Adrien, rzucając beznamiętnie “Cześć” gdzieś w przestrzeń, jednakże jego uszy nie doczekały się odpowiedzi.
– Co jest, mała? – spytał, przeżuwając czerstwą bułkę znalezioną gdzieś w kuchni.
– On tu był – zdołałam wyłkać między spazmami szlochu. – Jest źle – dodałam nieustannie trzęsącym się głosem.
Chłopak nie odpowiedział od razu.
– Pamiętasz, jak coś sobie obiecaliśmy? – przełknął nieświeże pieczywo, robiąc kilka długich kroków w moją stronę.
– Ta, wiem, pamiętam – mimowolnie w moich oczach błyszczących od łez pojawiła się iskierka radości na myśl o wspomnieniach z minionych lat.
– Będę przy tobie – wyszeptał, stając tuż przede mną. – Przepraszam, że wcześniej powiedziałem, że wycofuję się z tego bagna. Wszystko będzie dobrze, mała – wymawiając ostatnie słowo, uniósł mój podbródek palcem wskazującym i środkowym. Obydwoje zamilkliśmy, ale w tamtej chwili wypowiadane słowa były już zbędne. Jedno stęsknione spojrzenie wyrażało wszystko. Nasze łaknące siebie nawzajem usta w zawrotnym tempie połączyły się w długim, żarliwym pocałunku. Ubrania zerwane  z perfekcyjnego ciała chłopaka znalazły swoje miejsce na podłodze, natomiast my sami padliśmy na łóżko, nie odrywając się od siebie.
– Tęskniłem za tobą – wysapał wprost do mojego ucha. Mokrymi wargami przeniósł się na skórę na mojej szyi, którą następnie zaczął przygryzać i zasysać, co wywoływało u mnie pomruki zadowolenia. Jego dłonie błądziły po moim ciele, jednakże zadecydowały się brutalnie ścisnąć pośladki. Po chwili biodra Adriena wykonały gwałtowny ruch, czemu towarzyszył mój donośny krzyk. Nasze nierówne, coraz szybsze oddechy przeplatały się wzajemnie, chłopak wyznaczał tempo. W końcu nasze syki i jęki przeobraziły się w głośne zawodzenie. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz, ale tym razem spowodowany niewysłowioną przyjemnością. Grę rozgrzanych, połączonych ciał doskonale dopełniło przedłużone, błogie westchnienie Adriena. Zamroczony umysł upomniał się o chwilę odpoczynku, głębokiego snu, w który zapadłam zaraz po oparciu głowy na unoszącej się klatce piersiowej współlokatora. Mogłam przypuszczać, że niebieskooki oddał się objęciom Morfeusza kilka sekund po mnie.

~***~

Spod uchylonej z lekka powieki przemieszczało się oko bacznie penetrujące pokój. Zatrzymało się dopiero na bublowatym zegarku z białego plastiku. Urządzenie wskazywało siedem minut po dwunastej. Stwierdziłam, że w łóżku mogłam pognić przynajmniej do południa, a następnie wiernie wyczekiwać Adiego, który zjawić się miał kwadrans po trzynastej. Obróciłam się na bok, a moje spojrzenie od razu padło na pomiętą, zerwaną tej nocy męską koszulkę. Jeszcze chwilę rozkoszowałam się tymi wspomnieniami, aby następnie zabrać się za opanowanie chaosu w mieszkaniu. W skromnej kuchni powiewała pstrokata firanka; dorwałam się do okna w celu jego zamknięcia, jednak moją uwagę przykuł tłum gapiów u podstaw budynku. Nieco wychyliłam się przez ramę, a to wystarczyło, by krew odpłynęła mi z twarzy.
Pogruchotane kości przebijały siną skórę, a nietypowo powykręcane kończyny sprawiały, że widok był jeszcze bardziej drastyczny. Oczodoły ziejące pustką i ubrania nasiąkające szkarłatną krwią ze skrzepami napawały przerażeniem, a widok ten uzupełniała żuchwa wyłamana z zawiasów, bezwiednie zwisająca na cienkich, półprzezroczystych ścięgnach. Ciało Adriena spoczywało na wgniecionej masce samochodu stojącego cztery piętra niżej. 
Wycofałam się od otwartego okna, jednocześnie chcąc  jak najszybciej oddalić się od makabrycznego obrazu, który i tak utkwił w mojej głowie. Zacisnęłam powieki, starając się, aby widok z parkingu przed blokiem nie wrył się na zawsze w moją podświadomość. Czułam, jak w gardle powoli rośnie potężna, włochata gula niepozwalająca na wzięcie głębszego oddechu bez szarpiącego bólu. Niespodziewaną przerwę od natłoku niezrozumiałego wydarzenia przyniosły wibracje telefonu, pozostawionego na kuchennym blacie. Na ekranie widniał ciąg nieznajomych mi liczb, jednakże mogłam się domyślać, kto w takiej chwili zapragnął się ze mną skontaktować. 
– Jak zaczął się twój weekend, panno Toretto? Mam nadzieję, że sobota dotychczas przemija ci w przyjemnej atmosferze – głos ociekający jadem doprowadzał mnie do szewskiej pasji, dlatego też odpowiedziałam niezwłocznie. 
– Jesteś zwykłym, plugawym sukinsynem, takich spotyka się w każdym ciemniejszym zaułku. Nie mogę uwierzyć, że coś... – zniesławiającą wypowiedź dotyczącą parszywej osoby Carneya przerwało mi jego zrzędliwe, poniekąd również zniechęcone cmokanie. 
– Miałaś być grzeczna, pamiętasz? Jeżeli się do tego dostosujesz, wszystko pójdzie jak z płatka. 
– Przestań toczyć pianę – zaczęłam biadolić. – Zamiast tego powiedz wprost, czego oczekujesz. Nie zamierzam żyć w cieniu, naznaczona piętnem niezrównoważonej morderczyni. Zrujnowałeś mi życie, teraz mi je napraw – wysyczałam przez zęby. – Jestem w stanie wypełnić niemal każde twoje polecenie, tylko mnie później z tego uwolnij. To są moje warunki. 
Po drugiej stronie zapanowała cisza, jednakże po paru sekundach coś trzasnęło. Zlodowaciały głos odparł powoli i z namysłem:
– Ta kwestia podlega dyskusji, warunki ustalam ja, ale ustalimy to ugodowo, najlepiej jeszcze dzisiaj. Godzina dwudziesta pierwsza trzydzieści, przed opustoszałym warsztatem, w którym kiedyś pracę otrzymał twój rewelacyjny braciszek – przełknęłam głośno ślinę, a prokurator podjął temat raz jeszcze. – Zresztą, i tak nie masz innego wyjścia, Michaelo. Dzisiaj wieczorem, dwudziesta pierwsza trzydzieści, stary warsztat, bo inaczej będziesz skazana wieść naprawdę pieskie życie, a tego chyba nie chcesz – po przekazaniu tych informacji natychmiastowo się rozłączył, pozostawiając mnie sam na sam z własnymi przemyśleniami oraz oczywiście z sumieniem. 
Sprawdziłam godzinę. Pozostało mi nieco ponad sto dwadzieścia minut na przygotowanie się, opuszczenie mieszkania i dostanie się w ściśle określone miejsce. Miałam nadzieję, że nie wybędę z własnych czterech ścian na stałe oraz że krycie się po kątach nie będzie trwałe. Opadłam na łóżko w salonie. Jeszcze kilka godzin temu pościel była ciepła od złączonych ciał w pięknym akcie, teraz były to zaledwie belki i materac, na które naciągnięto prześcieradło. Padłam jak długa na posłanie, przymykając powieki.

~***~

Na miejsce dotarłam bez zarzutów, gdyby nie liczyć moich uporczywych myśli oraz oczywiście wspomnień o kochającym się nad życie rodzeństwem, spędzającym godziny wolne od nauki w warsztacie bliskiego przyjaciela rodziny. Stanęłam na placu przed wjazdem do serwisu samochodowego. Obróciłam się wokół własnej osi, czemu towarzyszył ciekawski wzrok Sherlocka. Kącik oka wyłapał nikły ruch, dlatego też stanęłam jak wryta, wstrzymując oddech. 
– Nikomu ani słowa, bo inaczej... – Carney nie dokończył, a zamiast tego wysunął pistolet z kieszeni płaszcza. Czarna lufa zalśniła złowieszczo w mętnym blasku Księżyca. W głowie momentalnie zaświtał mi pewien plan.
– Rozumiem – mruknęłam, wbijając ręce w kieszenie zbyt dużej bluzy. Owinęłam palce wokół smyczy, na której krańcu krążył Sherlock. Sierść na jego grzbiecie najeżyła się ostrzegawczo, gdy mężczyzna zrobił krok w moim kierunku. – Nie lubi cię – stwierdziłam, gdy odwróciłam głowę od człowieka, na którego nawet nie miałam zamiaru zerkać. Skryłam niezadowolony wyraz twarzy, głębiej chowając głowę pod kapturem. – Ja ciebie z kolei nienawidzę, ale cóż – podałam ciemnowłosemu gruby, brązowy sznur, tym samym przekazując mu opiekę nad pupilem. Po oddaniu smyczy, otucha diametralnie ulotniła się z mojego ciała i duszy, jednakże nierozważny pomysł w dalszym ciągu pałętał się po moim umyśle. Gdy tylko nasze dłonie się zetknęły, gwałtownie sięgnęłam ku kieszeni prokuratora, zwinnie wyciągając z niej broń.
– Oczerniłeś mnie – wywarczałam przez zęby. – Zrobiłeś ze mnie przestępczynię – ryknęłam, celując w ciemnowłosego.
– Nie odgrywaj scenek – fuknął zirytowany, lecz gdy napotkał moje harde spojrzenie, natychmiastowo zmienił podejście. Tym razem odparł ze stoickim spokojem: – Mam propozycję nie do odrzucenia. Jedno poprawnie wykonanie polecenie, a wrócisz do swojego nudnego życia, nikt nie dowie się tej całej popapranej sytuacji – zapewnił z delikatnym, acz triumfującym uśmieszkiem na z lekka trzęsących się ustach. – Za dobre sprawowanie otrzymasz nagrodę w postaci oczyszczenia ciebie ze stawianych zarzutów. Tak dużo za tak niewiele. No, nie wspominając o tym, że na czas tej drobnej przysługi twój pupil otrzyma pierwszorzędną opiekę – aby podkreślić wagę swoich słów, Carney potrząsnął smyczą. – Krótka piłka, wchodzisz w to? Tak czy nie? – prokurator podjął temat po tym, jak zauważył moje niezdecydowane spojrzenie wbite w wilgotny, połyskujący asfalt. – Panno Toretto, zaczynam się niecierpliwić – warknął, a tym razem na jego wargi wstąpił drwiący uśmieszek.
Ilość słów: 1245
[ Carney? Jutro chcę widzieć odpis C: ] 

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz