16 wrz 2019

Od Kaia do Izzy

Sadzają mnie na leżance w typowym szpitalnym gabinecie lekarskim. Białe ściany, białe krzesła, nawet białe biurka. Jednak podstawową różnicę w tym pomieszczeniu robią po pierwsze druga leżanka obok, a po drugie siedząca na niej dziewczyna. Taka mała, drobna, z ciekawskimi oczami i zaciśniętymi ustami. Przyglądamy się sobie wzajemnie, kiedy pielęgniarka oświadcza, że musimy tutaj jeszcze chwilę poczekać. Zamyka za sobą drzwi z hukiem, aż spoglądam w stronę drzwi odrywając wzrok od dziewczyny. Zapada niezręczna cisza, jaka jest chyba naturalna, kiedy parę kompletnie obcych osób zamknie się w pomieszczeniu mieszczącym maksymalnie trzy osoby. Zdecydowanie tutaj za ciasno, szczególnie jeśli wyciągnę przed siebie nogi, a lubię tak siedzieć. Nienawidzę z tego rezygnować, ale postać z metra ciętej krasnalki obok mnie, wybija mi ten pomysł z głowy. Za drzwiami słychać przytłumione odgłosy rozmów, których nie jestem w stanie zrozumieć, bo są zbyt rozmazane. Ciężko wyłapać jakikolwiek pojedynczy dźwięk, jednak wolę udać, że to całkowicie zaspokajające i w ten sposób uniknąć rozmowy. Chwilę rozglądam się po pomieszczeniu. Dyplomy to chyba ulubione przedmioty wszystkich lekarzy. Osobiście wolałbym wywiesić sobie ściany działami sztuki niż kawałkami papieru, na które i tak nikt wchodzący do tego gabinetu jako pacjent nie zwróci uwagi... chyba że znajduje się na moim miejscu i jest społecznie niezręcznym prawie dwumetrowym chłopakiem, którego denerwują ludzie. Dzisiaj na potęgę, warto dodać.
Drzwi się otwierają, do pomieszczenia wpada harmider płynący z korytarza, jednak szybko znika za plecami lekarza. Mężczyzna podnosi z uśmiechem głowę, jednak kiedy jego wzrok przenosi się z siedzącej obok dziewczyny na mnie, uśmiech maleje i głośno wzdycha.

- Przysięgam na co tylko pan chce, to wina Natha! - odpowiadam bez fizycznie zadanego przez niego pytania. Zawsze to samo i zawsze trafiam do niego. Co za ironia losu.
- Pragnę ci przypomnieć, że za każdym razem kiedy się widzimy, jest to wina Nathaniela - mówi z lekkim rozbawianiem, a ja marszczę brwi i wzruszam ramionami.
- Nie moja wina, że lubi mi uprzykrzać życie - bronię dalej swojego zdania, kiedy podchodzi do biurka i siada na krześle obok niego. Opiera policzek o rękę, której łokieć oparł o blat stolika.
- W takim razie zmień sobie przyjaciela, Kai - uśmiecha się delikatnie, wiedząc co odpowiem. Spuszczam głowę i nieznacznie macham prawą nogą.
- Nie chcę innego - wzruszam ramieniem. - Kto inny za każdym razem woziłby mnie tutaj?
- Co sobie zrobiłeś? - pyta, podchodząc do mnie. Zerkam na dziewczynę, później na lekarza, później znowu na nią.
- Nie mam urojeń, ona tutaj naprawdę jest? - kiwam głową na nią.
- Masz urojenia - odpowiada szeptem.
- Isabelle - wzdycha lekarz. - Że akurat waszą dwójkę musieli razem dobrać.
- Rozumiem, że chciałbyś mnie mieć na wyłączność, ale nie każdy ma to co chce - odpowiadam z uśmieszkiem. - A tak poza tym dzisiaj jest dzień uprzejmości. Panie przodem.
- Ja poczekam - odpowiada dziewczyna.
- Mi się nie spieszy.
- Moja sprawa nie jest pilna.
- M...
- Kai! - przerywa mi lekarz. - Co dzisiaj?
- No bo jakoś tak całkowicie przypadkiem, za winą Natha wbiłem sobie taki ot mały nożyk w dłoń? - krzywię się trochę, a może uśmiecham.
- Niezłe masz te przypadki - odpowiada dziewczyna, na co tylko fukam.
- Nie wydaje mi się, aby z metra cięty skrzat był dobrym doradcą duchowym w moim życiu, a na pewno nie nadaje się na komentatora mojego życia - tym razem ona wydaje z siebie cichy dźwięk niezadowolenia, a ja odkreślam sobie na dzisiejszej liście rzeczy koniecznych do wykonania punkt: "zdenerwuj przypadkową osobę, bo czemu nie".
- Jesteście chyba najbardziej irytującą parą młodych ludzi jakich spotkałem - odzywa się lekarz, który aktualnie odwinął już bandaż z mojej dłoni i dokładnie ogląda rozcięcie. - Głębokie.
- Gdyby nie było głębokie to by mnie tutaj nie było, duh - odpowiadam jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - A z kwestii irytowania ludzi, kto by pomyślał, że takie ślicznowłose mogą denerwować miłych panów doktorów. Wstydziłabyś się - zwracam się do dziewczyny.
- To chyba najmniej imponujący komplement, jaki w życiu dostałam - przewraca oczami.
- Może to dlatego, że nieszczególnie mi zależy na obsypywaniu ledwo co poznanych krasnali komplementami? - unoszę brew w zapytaniu,  a ona mruży oczy, próbując chyba pokazać jaka jest pełna gniewu, co jej bardzo ładnie nie wychodzi. Kręcę głową. Nie lubię kiedy ktoś się tak we mnie wpatruje. Sam więc od tego uciekam, patrząc wszędzie wokół, a mimo to mam wrażenie, że przez to ona jeszcze bardziej mi się przygląda.
- Nie jestem krasnalem - odzywa się po tak długiej chwili całkowitej ciszy w pomieszczeniu, że jej uwaga wywołuje u mnie bardzo szczery i głośny śmiech. Kątem oka widzę jak przekrzywia głowę w bok nadal na mnie patrząc. Przypomina mi Felixa, a to porównanie wywołuje u mnie jeszcze większy śmiech, odchylam głowę, nie mogę przez chwilę złapać oddechu... a wszystko przerywa igła wbita w moje ciało.
- Nie szarp się, bo będzie bolało - mruczy pod nosem lekarz. Zaszycie tej rany trwa może minutę, czyli mniej więcej o minutę za długo. Nikt się już do samego mojego wyjścia nie odzywa.
Zamykam za sobą drzwi i czuję ogromną ulgę. Nareszcie spokój. Wyciągam z kieszeni telefon, aby sprawdzić godzinę i ku mojemu niezadowoleniu odkrywam, że siedziałem w tym gabinecie znacznie dłużej niż tego pierwotnie chciałem. Może pora zacząć uważać na to, co się robi? Zaoszczędzi mi to czasu, zrzucania winy na Natha... no dobra, ja po prostu lubię robić to drugie. Silnych przyzwyczajeń nie da się od tak z dnia na dzień zmienić. Nathaniel był moim takim parasolem bezpieczeństwa do zrzucenia winy i zmniejszenia swojego udziału w danym zdarzeniu od moich najmłodszych lat. To on był z nas obu bardziej elokwentny jako dziecko i potrafił się wymigać od konsekwencji. Ja dostałbym pewnie lanie i zakaz wychodzenia z domu.
Szukam wyjścia z tego przeklętego szpitala. Te wszystkie korytarze za każdym razem wydają mi się identyczne, a że nie przywiązuję do takich błahych rzeczy jak droga powrotna uwagi, to teraz błąkam się jak głupi. Wreszcie, daleko gdzieś za tłumem szybko krążących po korytarzu ludzi, widzę wyjście. Chyba nawet pierwszy raz wyszedłem tym wyjściem, którym bym chciał, czyli tym wychodzącym na boczny parking. Mniej tutaj samochodów, jakaś półślepa staruszka nie przejedzie mnie swoim samochodem, ani nikt mi nie zarysuje motocyklu lub uprze się, że to była moja wina. Jak ja nie lubię się kłócić z tymi cwaniaczkami o inteligencji poziomu lamy. Przecież z nim to się w życiu nie dogadasz. Znajduję mój piękny, czarny motocykl tuż przy wyjściu w stronę stacji metra. Siadam sobie wygodnie na siedzeniu, wyciągam kluczyki z kieszeni i wtedy coś mnie uderza, jak tamta dziwna dziewczyna z baru butelką w głowę. Jak ja do jasnej cholerny wrócę motocyklem ze zszytą ręką? Przyjechać było prosto, bo z Nathem, a teraz wymyśl coś jak taki mądry. Wydaje z siebie głośny pomruk niezadowolenia i uderzam zdrową pięścią w siedzenie przede mną. Nath nie uwierzy, to obaj nie pomyśleliśmy o tym i świadomie zrobiliśmy taką głupotę.
- Jakiś problem, że szwy pękły? - dobiega mnie z boku słodki głosik. Znajomy głosik. Odwracam w tamtą stronę głowę i widzę dziewczynę z gabinetu. Unoszę wzrok w górę i kręcę głową.
- To się nie dzieje naprawdę - mówię już całkowicie poirytowany, a jej coraz głośniejszy śmiech wcale mi nie pomaga się uspokoić.
- Naprawdę... na... przyjechałeś tutaj.... motocyklem? - mówi pomiędzy salwami śmiechu, aż policzki jej się robią czerwone.
- Uważaj, bo się zmęczysz i twój krasnoludzi chłopak cię nie pozna - rzucam niewiele myśląc, ale kiedy dobiega mnie znajome fuknięcie niezadowolenia wiem, że nic się nie zmieniło, gra nadal trwa.
- Chciałam już ci zaproponować pomoc...
- A kto powiedział, że o nią proszę? - przerywam jej. Krzyżuje ręce na piersi.
- No to powodzenia - mówi bardzo wyraźnie, intonując każde słowo. Zerkam na moją dłoń. Chwilę myślę, później rzucam długą serią przekleństw i biorę w nią kluczyki i odpalam silnik.
- Widzisz? Silny, niezależny mężczyzna, duży jestem, muszę sobie radzić - mówię do niej, chociaż nadal nie wygląda na przekonaną.
- Więc uważasz, że będziesz w stanie z taką dłonią dojechać bezpiecznie do domu, czy gdziekolwiek jedziesz? - w jej głosie widać jak unosi brew z powątpiewaniem, nie muszę nawet na nią patrzeć, ale w końcu to robię. Chyba po raz pierwszy dzisiaj patrzę centralnie na nią bez ucieczek, bez wykręcania się, że może jednak nie trzeba.
- A mam wybór? Przecież nie sądzie przede mną żaden krasnal i nie zawiesie mnie moim motocyklem do domu - odpowiadam jakby to było oczywiste. Mam idealny dzień na taki protekcjonalny ton, jakby to powiedział Nath.

Izzy?

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz