13 sty 2020

Od Jaydena do Hermione

     – Dobrze rozumiem? – prycha rozeźlony Basil, kiedy oboje siedzimy na salonowej kanapie. Zakładam rękę za jej oparcie, obserwując go ze skonsternowaną miną. – Możesz pójść siedzieć, ale wolisz zarobić nic nieznaczący tysiąc?
     Kręci głową ze zrezygnowaniem, a ja jedynie wzruszam bezwiednie ramionami. W czym problem? Mój najdroższy przyjaciel, współlokator i pomocnik w jednym chyba widzi go tam, gdzie go nie ma. Tysiąc nie zrobił by mi różnicy, owszem, ale pieniądz do pieniądza i będzie widać jego brak. Nie można rezygnować z przychodu ot tak.
     – A widzisz? – zagajam. – Nie sprzedajemy bułek, Basil. Od początku było wiadomo, że to nielegalne. I że nie będzie jak w bajce.
     – Tym razem nie polecą na kaucję. Dobrze wiedzą, że to ty organizujesz te wyścigi.
     – Ale dopóki nie mają dowodów, to nic nie mogą mi zrobić – uśmiecham się szeroko.
     Prawda jest taka, że każdy policjant w Avenley River doskonale wie co i ile mam za uszami, jednak moja kartoteka od zawsze pozostaje czysta. Bez konkretnych dowodów nic nie mogą zrobić, jedynie przetrzymać na komisariacie dopóki ktoś nie wpłaci odpowiedniej sumy, abym mógł wyjść. Koniec końców, wszystkie zarzucone mi rzeczy odejdą w niepamięć, ku wyraźnemu niezadowoleniu służby.
     – Będzie dobrze – klepię się w kolana, wstając. – Nie mamy czasu na roztrząsanie spraw, które nie ziszczą się w bliskiej przyszłości.
     – O dwunastej jest kolejna rozgrywka. Wpisowe to dwieście, stawka to tysiąc dwieście plus to, co ugrasz. Mam cię zapisywać? – pyta, na co kiwam automatycznie głową. Nie, żebym był zachłanny, po prostu wolę się zabezpieczyć. Niewiadomo kiedy będą mi potrzebne pieniądze i w jakiej ilości. Lepiej mieć więcej, niż mniej.
     – Roześlij wiadomość do tych co zawsze o wyścigu, równo za tydzień, pierwsza w nocy, pieniądze spóźnialskich przepadają. Mam mieć pięćset do przedednia, do północy od każdego – mówię, wkładając paczkę papierosów, portfel oraz klucze do kieszeni, a Basil zapisuje wszystko w notatniku roboczego telefonu. Pomaga mi na tyle, że sam nie wyrobiłbym z obowiązkami i jestem mu za to wdzięczny. Wkrótce żegnamy się, a ja wychodzę z mieszkania, z nadzieją, że nie zrobi z niego śmietnika podczas mojej nieobecności. Jest świadomy, że może mieć burdel tylko w swoim pokoju i łazience. Nie chcę, aby ewentualne robaki w kuchni ewoluowały do tego stopnia, aby wyganiały mnie zanim umyję ręce, a wiem, że mieszkając z Basilem, to jak najbardziej możliwe.
     O szesnastej parkuję białego Range Rovera przed siłownią. Rutynowo, wolę załatwić trening przed pracą, wiedząc że po niej dźwiganie ciężarów to jedyne, na co będę miał ochotę. Dzisiejsza, a właściwie to już jutrzejsza rozgrywka w żadnym stopniu nie pomaga mi w rozplanowaniu swoich obowiązków, ale na szczęście część z nich przejdzie na Basila. Biorę sportową torbę z siedzenia, wychodzę z auta i zamykam go za sobą, przechodząc zaraz przez próg szaro-białego budynku. Witam się kiwnięciem głowy z recepcjonistką, która pracuje tu od dawien dawna. Przytykam kciuk do czytnika linii papilarnych, a drzwi automatycznie otwierają się, gdy mój palec zostaje odczytany. Moje pierwsze kroki kieruję nigdzie indziej, jak do białej, magnesowej tablicy z rezerwacjami. Marszczę czoło, gdy widzę, że sala, którą rezerwowałem na dzisiaj, jest zajęta przez niejaką Hermione. Irytuję się wewnątrz, w końcu nie po to płaciłem, aby zachodziły jakieś pomyłki. W duszy już wymyślam stek argumentów, dla których będzie musiała znaleźć sobie inne miejsce na trening, kiedy z biura wychodzi Laurent - miejscowy ochroniarz. Znamy się całkiem dobrze, dlatego też zagaduję.
     – Kto spisywał rezerwacje na ten tydzień? – pytam, a ten przenosi na mnie swój zdezorientowany wzrok. Ma na wąsach resztki lukru z babeczki, krzywię się nieznacznie, spoglądając na jego ogromny brzuch.
     – Mariah – mruczy. – Ale było jakieś zamieszanie – dodaje, na co odpowiadam pod nosem „widzę”, odchodząc. Skręcam w wąski korytarz, pukając do mahoniowych drzwi ze złotym napisem J. Mariah. Zza drewnianej powłoki dochodzą do mnie głosy, a spośród nich wyłapuję jedno, głośniejsze, damskie „proszę!”. Kiedy otwieram drzwi i wchodzę do wnętrza pokoju, w moje oczy rzuca się jedna nieznajoma mi dziewczyna, Mariah oraz Stan, stały bywalec.
     – Przyszedłem wytłumaczyć jedną rzecz. Siema, Stan – drugą część wypowiedzi rzucam do podburzonego mężczyzny. – Rezerwowałem salę na szesnastą trzydzieści, tymczasem przejął ją ktoś inny.
     – Mamy ten sam problem! – mój znajomy wskazuje na blondwłosą kobietę stojącą obok, a mina Mariah jest coraz bardziej zagubiona, kiedy marszczę brwi.

Hermione?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz