22 sty 2020

Od Camerona C.D Brianne

     Jak w amoku obserwuję wszechobecny rozgardiasz, mimowolnie, z każdym wdechem, dopuszczam do siebie kolejne zapachy, które powodują u mnie niemały skręt żołądka – alkohol, pot, papierosy, jeszcze więcej alkoholu. Jestem po paru drinkach, po shocie, który zaliczyłem z jakimś typem przy barze, a mimo to nie czuję się tragicznie. Prędzej nieswojo, ponieważ siedząca obok mnie Brianne ma zdecydowanie słabszą głowę, a wypiła nie mniej, niż ja. Muzyka dudni mi w uszach, różowo-zielone światła reflektorów, choć skierowane na parkiet, rażą mnie i wywołują dziwne epizody utraty świadomości, nie trwające dłużej, niż ułamek sekundy. Rozglądam się dookoła, przyglądam ludziom, odwzajemniam spojrzenia, kiwnięcia głową (pijanym wydaje się, że mnie znają). Na boku mówię coś do szatynki, jednak mam wrażenie, że tylko kiwa głową, choć mało co rozumie. Swój wzrok skupia na czarnowłosej dziewczynie, która przed momentem posłała mi szeroki uśmiech. Odwzajemniłem go, co prawda, ale tylko przelotnie, ot, jak każdy inny. Zamroczony umysł Brianne odebrał ten sygnał błędnie, ponieważ, gdyby nie to, nie zdecydowałaby się na tak odważny gest. Huczy mi w głowie, jestem niezaprzeczalnie wstawiony bardziej czy mniej, więc nawet nie protestuję, kiedy jednym ruchem wsuwa się na moje kolana i, zwrócona twarzą do mnie, najwyraźniej oczekuje na kolejny gest z mojej strony. Albo i nie, bo kiedy ten nietrzeźwy umysł przyswaja co niektóre informacje, zawczas przesyła informację o zadaniu do wykonania – układam dłonie na jej talii. Mam tę świadomość, iż to co wyprawiamy, jest co najmniej głupie i następnego dnia będziemy tego żałować, ale żadne z nas nie przewiduje czasu przeznaczonego na rozmyślanie i analizowanie każdej potencjalnie możliwej czynności – to się po prostu dzieje, w szybkim tempie, winą procentów we krwi, ale dzieje. Kątem oka zerkam na tamtę dziewczynę, która, o dziwo, przygląda nam się z jeszcze szerszym, kpiącym uśmiechem. Parskam bezgłośnie, delikatnie, niezauważalnie dla Brianne kręcąc głową z politowaniem. Później przenoszę spojrzenie z powrotem na przyjaciółkę, jakiej wyraźnie znudziło się czekanie. Przysuwa swoją twarz do mojej i, nawet nie wiem, kiedy, ale zaczynamy się całować. Wszystkie myśli i poprzednie zawahania odchodzą w pamięć, bo, hej, stało się, a ja mam czyste sumienie, ponieważ to jej wina. Nie, żartuję, w porządku, jeżeli mamy żałować, to oboje. Błądzi dłońmi po mojej szyi, ja z kolei, pochłonięty jej ustami, osuwam dłonie, zatrzymując się na biodrach. W pamięci liczę, który to już raz – trzeci. Instynktownie otwieram oczy, co trwa krócej, niż sekundę i, o dziwo, dostrzegam czarnowłosą żywo zainteresowaną swoim kolegą w ten sam sposób, jaki właśnie praktykuje Brianne. Cholera, jeżeli tak mają wyglądać imprezy, będziemy chodzić na nie codziennie.


     Przesuwa dłoń z powrotem na moją szyję, po czym odsuwa się. Oddycha głośno, mi również zabrakło tchu, więc wzdycham przeciągle. Przekręcam delikatnie głowę, dłońmi powracam do pierwotnego miejsca, czyli na talię. Mam wrażenie, że oboje staramy się przeanalizować tę dość dziwną sytuację w naszych głowach, chociaż, prawdę mówiąc, tego wieczora nie chcę myśleć, jestem zbyt zmęczony. Patrzę na nią wyczekująco, czekam na jej decyzję, w końcu to ona ma wszelkie panowanie, siedząc mi na kolanach.
     – Rzuciłbym jakąś zabawną anegdotą, ale wolę nie ryzykować – mówię wprost do jej ust, ponieważ, okej, znowu się przysunęła.
     Moje ciało przebiega dreszcz, kiedy uświadamiam sobie, w jakiej sytuacji się znajdujemy. I co robimy. Nie chcę, żebyśmy zaprzepaścili przyjaźni tylko przez głupi pocałunek. Albo nawet trzy. Nie mam zamiaru wracać do Avenley River tylko dlatego, że będziemy się źle czuli w swoim towarzystwie. Nie pozwolę na żadną niezręczność. To znaczy, takie hasła skanduje rozum. To, co robię, nie oddaje moich poglądów na tę sprawę. Przynajmniej do pewnej chwili.
     Brianne przysuwa się jeszcze bliżej, i bliżej, wymija moje usta, składając pocałunek na szyi. Później kolejny, w tym samym miejscu, oczami wyobraźni wyobrażam sobie czerwoną plamkę, którą będę zmuszony nosić, ale otumaniony nie protestuję. To wszystko dzieje się tak szybko, że zamroczony umysł nie jest w stanie wiązać końca z końcem.
     – Brianne – szepczę do jej ucha. – Brianne – powtarzam, nieco bardziej stanowczo.
     Wbrew swojej woli, odsuwam ją od siebie.
     – Jesteś pijana. – Trzymam dłoń na jej ramieniu. Nie ściskam go, wręcz przeciwnie – palcem wskazującym kreślę na nim kółka, niczym w banalnych filmach romantycznych. – Będziesz tego żałować.
     – Wcale nie jestem pijana. – Marszczy czoło.
     – Nie zrobiłabyś tego… – wskazuję na siebie – …gdybyś nie była.
     Poza czołem, marszczy i nos, prycha pod nosem i zsuwa się z kolan, wracając na miejsce obok.

     Kiedy wracamy do mieszkania, jest około pierwszej w nocy. Nas oboje opuścił stan nieznacznego upojenia alkoholowego, a to za sprawą świeżego, poniekąd chłodnego, jak na calorowskie standardy powietrza i spaceru, bo od klubu do hotelu dzieliła nas znacząca odległość. Przez drogę nie rozmawialiśmy zbyt wiele, od czasu do czasu wymienialiśmy opinie na temat festiwalu, klubu, drinków, niezobowiązująca gadka na umielenie drogi. Żadne z nas nie wymiotowało i nie wygląda, żeby cokolwiek miało się zmienić. Tak, ta impreza była bardzo kulturalna. W pewnym sensie.
     Potrzebuję prysznica jak niczego innego. Nie baczę na godzinę, po prostu zbieram wszystkie potrzebne rzeczy i zamykam się w łazience. Chcę zrobić to jak najszybciej, równocześnie mam ochotę na długą, ciepłą kąpiel, co mój mózg zmęczony wyklucza. Zdjąwszy z siebie każdą warstwę, wchodzę pod prysznic, ustawiam wodę na ciepłą i przez następne piętnaście niedługich minut cieszę się z ostatniej atrakcji tego dnia – chwili samotności.
     Po wyjściu z łazienki zastaję siedzącą na łóżku, opartą o zagłowek Brianne. W prawej dłoni trzyma butelkę wody niegazowanej. Wrzucam swoje rzeczy do plecaka i kieruję w stronę materaca.
     – Myślałem, że już śpisz – mówię, układając pod pościelą.
     Dostrzegam, iż kiedy całą swoją uwagę poświęciłem ubraniom, zdążyła wsunąć się pod kołdrę i zająć swoje miejsce po odpowiedniej stronie łóżka.
     – Bo śpię – burczy, nakrywając się kołdrą po same uszy.
     – Nie śpisz. – Przewracam się na drugi bok, przodem do dziewczyny. – Wiem, że jest późno, ale w żaden inny sposób nie wyciągnę od ciebie żadnych informacji – brnę dalej, a kiedy zauważam, iż nawet nie wychyliła się spod pościeli, odchylam jej róg, który Brianne zawzięcie ściska. – To przez tę dziewczynę?
     – O co chodzi? – Mierzy mnie spojrzeniem znad zmarszczonych brwi.
     – O to, że nie potrafimy ze sobą rozmawiać, a mnie irytują wieczne podchody – mówię zdenerwowany. – To już trzeci raz. Będziemy udawać, że nic się nie stało?
     Spod cienkiej warstwy kołdry wydobywa się krótkie, niewyraźne “nie”.
     – Właśnie to robisz. Nawet nie próbujesz spojrzeć mi w twarz i określić, czego chcesz i czy w ogóle wiesz.
     – To co niby chcesz wiedzieć? I czemu to tylko ja mam mówić, ty nie masz nic do powiedzenia?
     – Gdybym nie poruszył tego tematu, nawet nie wyszłabyś spod tej kołdry i omijała go do końca życia. – Przewracam oczami. – Cholera, Brianne, chcę wiedzieć, na czym stoimy, bo nie podoba mi się ten układ. Skoro jesteśmy przyjaciółmi, nie powinnaś mnie całować tylko z zazdrości – akcentuję ostatnie cztery słowa.
     – Też nie jesteś bez winy – sapie, podciągając nogi do klatki piersiowej.
     – Oczywiście, że nie jestem, ale powinnaś… – Szukam odpowiednich słów, ale, rany, nie mogę na nic wpaść. Nawet nie wiem, co powiedzieć. – Twoje zdanie jest bardzo ważne. Nie możemy po prostu porozmawiać, bez wzajemnych przepychanek, po prostu? – Kiedyś zrobię sobie tatuaż z napisem po prostu, który chyba definiuje całe moje życie. – Boże, Brianne, gdybyś odpowiedziała na moje pytanie, nie sprzeczalibyśmy się bezsensownie.
     Moment ciszy.
     – Nie wiem, czy jesteś dla mnie tylko przyjacielem. – Zerka na mnie z ukosa, po chwili odwracając głowę.
     Moim zadaniem jest skwitowanie jej słów jakimś inteligentnym tekstem, ale, jak w przypadku małej dziewczynki, która zachwyca się popularnym gwiazdorem, w głowie mam natłok myśli i emocji. Spodziewałem się, że prędzej czy później stanie się coś, co wywoła we mnie takie wow, ale teraz, kiedy faktycznie postawiono mnie w takiej sytuacji, nie jestem w stanie zebrać myśli ani wydusić z siebie cokolwiek racjonalnego.
     Wzdycham, w nadziei, iż to pomoże mi uspokoić oddech.
     – Myślę, że…
     Przerywam wpół zdania i, opierając się na łokciu, podnoszę się. Brianne zasnęła. To może i lepiej.
     Odwracam się na drugi bok i gaszę lampkę.
     – Nie chcę być tylko przyjacielem – szepczę bardziej do siebie, niż do niej. – Dokończymy tę rozmowę później. Dobranoc.

     O poranku, kiedy po raz pierwszy tego dnia otwieram oczy, zerkam na ekran telefonu, całą swoją uwagę skupiając na zegarze. Zero na przedzie z jedynką na drugim miejscu wydaje się nieprawdziwa, więc mrugam jeszcze kilka razy, a gdy układ cyferek wcale się nie zmienia, wzdycham przeciągle. Pierwsza? Poważnie? W południe? Nie dziesiąta, pierwsza, trzynasta, to brzmi jak jakiś żart. Pomijając fakt, że zmarnowaliśmy co najmniej pięć godzin robienia czegoś pożytecznego, odtąd będę chodził jak cień, jak flak, który przespał dwanaście godzin i wygląda jak siedem nieszczęść z podkrążonymi oczami. Jeszcze bardziej zaskakuje mnie widok śpiącej Brianne. Czasami zapominam, iż najchętniej przespałaby całe życie.
     – Obudź się – mruczę.
     Nie mam siły ruszyć ręką, a co dopiero całym ciałem.
     – Obudź się – powtarzam, przeciągając wszystkie samogłoski. – Bri…
     W dalszym ciągu nie reaguje. Jęczę zrezygnowany. Wykonuję bliżej nieokreślony ruch, czyli trącam ją nogą, która wpierw musiała pokonać całą tę odległość. Skurcz. Syczę.
     Dziewczyna otwiera oczy. Chwała.
     – Nareszcie – rzucam, odsuwając nogę. – Witamy w rzeczywistości.
     – Cześć – mówi pod nosem, opuszczając nogi.
     – Jest trzynasta czterdzieści dwa, więc mamy dwa wyjścia. Idziemy na śniadanie, albo czekamy godzinę i wychodzimy na obiad. – Sięgam po telefon, nieustannie przeklinając godzinę.
     – Czekamy.
     – Spodziewałem się tej odpowiedzi – śmieję się. – Mogę powiedzieć ci coś, czego wczoraj, a właściwie dzisiaj, nie zdążyłem? – pytam beztrosko, jakbym miał w zamiarze przeprowadzić milutką dyskusję o gustach jedzeniowych. – Nie odpowiedziałem, a chciałbym… doprowadzić tę rozmowę do końca. – W międzyczasie odblokowuję telefon i wysyłam krótką wiadomość do Jane.
     – A co, wczoraj nie miałeś weny? – Uśmiecha się cynicznie.
     Patrzę na nią spod przymrużonych powiek.
     – Zasnęłaś, to nie moja wina.
     Nie odpowiada, co przyjmuję jako niemą zgodę.
     – Chcę, żebyś wiedziała, że naprawdę cię lubię i byłoby przykro, gdyby coś zepsuło naszą relację. Jeżeli mamy być przyjaciółmi, to nimi bądźmy, jeżeli mamy się całować, to… sama wiesz. – Mówienie o tym nie przychodzi z taką łatwością, wbrew pozorom. – Moja relacja z Raven była wystarczającym rollercoasterem i… uch, dobra. Mam na myśli to, że chciałbym móc określić naszą relację, czy to przyjaźń i czy w ogóle mam się łudzić, że może kiedyś będzie inaczej.
     – Nie czytam ci w myślach, skąd mam „sama wiedzieć”? – wzdycha.
     Zmusza mnie do powiedzenia czegoś, co w moich ustach zabrzmi głupio. Tak, jestem takim niedojrzałym chłopcem z podstawówki, który słysząc “związek” opluje się herbatą.
     – Kurwa – mruczę, ukrywając twarz w dłoniach. – Wiesz o co mi chodzi, nawet nie udawaj. – Kręcę głową. – Nie chcę całować swojej przyjaciółki, tylko swoją dziewczynę. Jeżeli z góry skreślisz nasze… szanse na cokolwiek, w porządku, zostańmy przyjaciółmi, ale jeśli jest jakakolwiek możliwość, jeżeli to przeszło ci przez myśl… Przynajmniej powiedz mi, szczerze, czy mógłbym na cokolwiek liczyć – wyrzucam z siebie jednym tchem.
     – Ja też bym chciała móc liczyć na coś więcej. – Przysuwa się nieco bliżej.
     O.
     Cholera.
     Nie. Nie. Nie. Nie.
     W sensie.
     Tak!
     Ale… cholera.
     Nie wierzę.
     Boże, tak.
     To się dzieje.
     W ślad za nią, pokonuję tę nieznaczną odległość między nami (na szczęście, łóżko nie jest specjalnie szerokie), żeby znaleźć się tuż przy niej, zaledwie paręnaście milimetrów od jej ust i grzechem byłoby nie wykorzystać tej perfekcyjnie wyglądającej sytuacji.
     Zresztą, nie tylko wygląda perfekcyjnie. Ona jest perfekcyjna.
     Nie czekając ani chwili dłużej, układam dłoń na rozgrzanej szyi Briannne. Serce wali mi jak oszalałe, a prawdę mówiąc, to, co mam do zrobienia, to kwestia kilku sekund. Tylko tyle dzieli mnie od upragnionej chwili.
     Przecież nie spanikuję.
     Dziewczyna najwidoczniej zauważyła moje zawahanie – przejmuje inicjatywę i całuje mnie. Nie jest to pocałunek taki, jak ten w klubie, ani ten pierwszy, najbliżej mu do sylwestrowego, chociaż wciąż ma w sobie coś, co znacząco różni go od pozostałych. Jesteśmy trzeźwi na tyle, ile przewiduje trzynastogodzinny odstęp, oboje myślimy racjonalnie i możemy w każdej chwili zawrócić, jeżeli tylko byśmy chcieli. Ale tak się nie dzieje. Czuję się tak zajebiście dobrze, nareszcie mogę zrobić to bez strachu, że odepchnie mnie, zapyta, co ja najlepszego wyprawiam albo wycofa się w ostatniej chwili, w strachu przed tym, co miałoby nadejść po nim.
     Żadne z nas nie jest nachalne w tym, co robi.
     Mógłby trwać w nieskończoność i myślę, że nie miałbym nic przeciwko.
     Odsuwamy się od siebie po naprawdę długim czasie.
     Wydaję z siebie bezgłośne wow, poruszając jedynie ustami. Uśmiecham się szeroko, odgarniam włosy z jej twarzy. Cholera, to scena rodem z filmu romantycznego, a ile ja ich w życiu oglądałem. Mam doświadczenie, w pewnym sensie. Ale tylko teoretyczne.
     Teraz moja kwestia, zanim ucieknie z łóżka.
     – Brianne – zaczynam. Przerywa mi parsknięcie, które mimowolnie wydarło się spomiędzy moich ust. – Brianne, dla ciebie poleciałbym w kosmos, żeby przywieźć najpiękniejszą gwiazdę – mówię, nie mogąc powstrzymać śmiechu. – Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. Teraz na serio. – Unoszę spojrzenie i wbijam je w brązowe oczy. Jestem tak romantyczny, że nareszcie zwróciłem na nie uwagę. – Chciałabyś może… może… wiesz, wyjść gdzieś czasami albo przynajmniej… spędzić ze sobą trochę czasu po powrocie do miasta, jakbyśmy tego nie robili w sumie… – Strzelam sobie mentalnego facepalma. – Pewnie wyobrażałaś to sobie inaczej, bardziej romantycznie, a zamiast rudego idioty miałaś w głowie obraz przystojnego szatyna z przyciągającym, niebieskim spojrzeniem i zajebiście wypasionym ośmiopakiem… – Ostateczny wdech. – Zostaniesz moją dziewczyną?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz