8 sty 2020

Od Keyi do Ashtona

Westchnęłam, nakładając na tacę kolejne filiżanki z gorącą kawą. Zawsze w takich momentach bałam się, że moja niezdarność się pokaże i narobię bałaganu. Na szczęście udało mi się odstawić napoje przy odpowiednich stolikach i nic nie zepsuć. Moje rozkojarzenie sięgało dzisiaj dziwnie wysokiego poziomu i skutecznie przeszkadzało.
Słonce bardzo chętnie dziś się pokazywało, odpędzając nieco ujemne temperatury na zewnątrz. Dzięki temu pojawiało się też więcej klientów, a szefowa ponaglała nas do pracy. Niedzielne południe zawsze niosło ze sobą ogrom zamówień i nie pozwalało na chwilę wytchnienia. Jednak kwestia pieniężna mile to wynagradzała i nie warto było narzekać.
Zastanawiałam się czy już do końca życia pozostanę kelnerką bez perspektyw. Skończona szkoła nie dała mi nic co umożliwiłoby fajny start, ale nie miałam finansów na opłacenie studiów. Planując najbliższe lata widziałam u siebie jedynie rozczarowanie własnym życiem. Przerażała mnie myśl, że mogę do końca życia nie czerpać przyjemności z pracy.
Takimi myślami niepotrzebnie mąciłam sobie sama w głowie. Czasami snucie scenariuszy wychodziło mi lepiej niż życie realne. Niepokojące, ale i dodające mnie samej otuchy. Bo nie ma to jak zadowalać siebie samego, jakkolwiek to brzmi.
- Klient czeka… - poczułam lekkie szturchnięcie w prawe ramie i natychmiast powróciłam do stanu trzeźwości.


Śmiech współpracowniczki zdradził, że musiałam stać w miejscu dość długo, ale jej życzliwy uśmiech dodawał spokoju. Ruszyłam więc na przód, nie pozwalając sobie na więcej nieuwagi. Tak też minęło kilkadziesiąt minut, a kiedy w końcu przyszło zakończenie mojej zmiany – odsapnęłam.
Kelnerowanie wcale nie było takie proste, jak może się wszystkim wydawać. Trzeba pilnie stawiać kroki z uwagi na łatwo zbijające się talerze, szklanki i ciągle być miłym. To drugie sprawiało najwięcej problemów, bo niekiedy po prostu nie miało się sił na uprzejmości. Mimo to przyzwyczajenie pomagało i stało się to wręcz nawykiem. Nawet jeśli była to totalnie fałszywa życzliwość, ludzie odbierali ją bardzo pozytywnie. Co zresztą wcale mnie nie dziwiło.
Zabrałam torbę z rzeczami osobistymi, przewiesiłam przez ramię i wymaszerowałam z lokalu. Kiedy tylko zetknęłam się z powietrzem, poczułam przyjemne orzeźwienie. Olbrzymia gwiazda powoli chowała się za horyzontem, malując niebo w odcieniach pastelowego różu. Niesamowite jak przyroda potrafi dobrać kolory i nimi nas częstować. To była dopiero olbrzymia życzliwość – pozwalanie nam na czerpanie z niej garściami, z Matki Natury.
Mróz szczypał moje policzki i nos, a usta powoli przestały stawać się wyczuwalne. Pomimo to wcale się nie spieszyłam. Starałam się napawać ostatnimi promykami i podziwiać ciemniejące niebo. Jeśli dobrze pójdzie, będę miała okazję pooglądać gwieździste niebo.
Ta myśl jeszcze mocniej poprawiła mi humor i z ochotą wróciłam do domu. Tam zostałam wykrakana przez Bestię. Ptaszysko mnie wtuliło na swój uroczy sposób, po czym oczywiście oczekiwało jedynie jedzenia.  Jego inteligencja była przeze mnie wychwalana i cieszyłam się, że mam tak oddanego towarzysza.
Minęło pół godziny zanim zajęłam się czymś pożytecznym. Przez ten czas jedynie leżałam, wiedząc, że jeśli zaraz nie wstanę zrobię to dopiero rano. Wstając z kanapy, zabrałam potrzebne rzeczy na siłownię i tam też się udałam.
Szybki i mocny trening idealnie rozbudzał ciało i napędzał mózg. Mogłam zmęczyć mięśnie, przestać rozmyślać i skupić się na czymś pożytecznym. Na sali nie było dużo ludzi. Jedynie kilka dziewczyn i przepakowanych facetów. Takie miejsca wprawiały we mnie zakłopotanie, zdając sobie sprawę, że są publiczne. Sam fakt, że ktoś mógł na mnie patrzeć i oceniać wywoływał niezręczny stres. Utrudniało mi to zawsze życie, ale po dłuższym czasie nauczyłam się ignorować takie emocje.
Kiedy skończyłam ćwiczenia i miałam wychodzić, moją uwagę przykuł pewien chłopak. Był wysoki, dobrze zbudowany i  przystojny, ale nie to zwróciło moje oczy na jego osobę. Ciemnowłosy natarczywie uderzał w worek treningowi, wyraźnie będąc spiętym i zwyczajnie złym.  Moje zainteresowanie minęło tak szybko, jak się pojawiło.
Nie przyglądając się dłużej przeniosłam się do szatni, gdzie wzięłam odświeżający prysznic. Potem powróciłam do domu, gdzie zjadłam pożywny posiłek i spędziłam czas z domagającym się pieszczot Bestią. Zadziwiało mnie jego dzisiejsze zachowanie.  Ale to nie była jedyna rzecz, która zaprzątała moje myśli. Z jakiegoś nieznanego mi powodu w mojej głowie pojawił się chłopak z siłowni.
Kiedy tylko odsapnęłam i upewniłam się, że niebo jest bezchmurne przyodziałam ciepłe ciuchy, zamierzając spędzić dłuższą chwilę na oglądaniu gwiazd. Zabrałam też ze sobą termos gorącej herbaty z sokiem malinowym, aby nieco umilić sobie czas. I tak, było to zabronione, ale wątpiłam, że o tej porze ktoś mnie może nakryć.
Późny wieczór nie zachęcał nikogo do spacerów, a ja uwielbiałam atmosferę towarzyszącą takim dniom jaki był dzisiaj. Brakowało tylko warstwy śniegu, która mocniej umiliła by pobyt na zewnątrz.
Miałam nawet ochotę zabrać ptasią marudę, ale akurat nie miał humoru do nocnych spacerów. Wyraźnie zaprzeczył moim prośbą, a nadzieja, że będę miała z kim pogadać wtedy umarła.
Nie zrażona tym, natychmiast wystrzeliłam do celu. Musiałam przejść się nieco dalej w bardziej odrębne od ludzi miejsce, zanim wyciągnęłam zabrany ze sobą koc i napój.
Wiatr ustał, powodując tym ciszę. Tylko w tle słychać było szum jeżdżących jeszcze aut i jakieś zwierzęce kroki. Wygodnie się usadawiając, oddałam oczy kosmosowi. Wędrowały one po niebie, szukając na próżno spadających gwiazd. Uporczywie czekałam, aż któraś zechce opuścić niebo, ale jak na złość nie miały wcale na to ochoty.  Księżyc przyjemnie oświetlał okolicę, ale jeszcze nie tak bardzo jak podczas pełni.
Nagle usłyszałam trzask łamanej gałęzi i przekleństwo w oddali. Wytężyłam słuch, pozostając na miejscu. Przez myśli natychmiast przeszły ćwiczenia, które pozwoliłyby obalić niebezpiecznego atakującego. Napięłam nieco myśli, starając się utrzymać stabilny oddech.
Wtedy bez uprzedzenia coś na mnie wskoczyło, wylewając tym samym zimną już herbatę. Zostałam poturbowana przez coś małego, ale dość ciężkiego. Błyskawicznie przybrałam pozycję siedzącą, ogarniając wzrokiem co się właściwie dzieje.
- Nocny piknik? – niski, ale przyjemny męski głos przeszył moje ciało.
Odwróciłam się za siebie skąd dochodziły wypowiedziane przez nieznajomego słowa, ale światło od księżyca padało centralnie na jego plecy. Uniemożliwiało mi to rozpoznanie osobnika, wytężając moją czujność.
- Spotkanie Zakonu bogactwa cytrynowego. – rzuciłam oschlej niż zamierzałam. – Gwałciciele nie mają tutaj wstępu, przykro mi.
Zmarszczyłam brwi, czując, że coś dobiera się do mojej nogi. Kiedy tam spojrzałam ujrzałam przecudnego, młodego najpewniej Pitbulla. Patrzył swoimi jasnymi ślepiami, niemal wiercąc we mnie dziurę. Nie mogłam do końca stwierdzić jak wygląda, ale w tym świetle wyglądał jak gwiezdny pies.
- Gwałciciele? – oburzył się obcy. – To raczej powinnaś uciekać, a nie ze mną rozmawiać.
Tym razem jego ton przybrał nieco łagodniejszy wydźwięk. Pies wcisnął się na moje kolana, merdając ogonem na wszystkie strony. Mimowolnie się uśmiechnęłam, zapominając o zagrożeniu, które stało przede mną. Bo przecież skąd mogę wiedzieć jakie ma zamiary.
- Jak się wabi? – zmieniłam natychmiast temat, rozpływając się widokiem takiej uroczości. – Może jednak uznam Cię za gwałciciela, skoro pies tak bardzo lubi się przytulać. Podobno jaki kram taki pan.
Zaśmiałam się cicho, spoglądając z powrotem na mężczyznę przed sobą. Mogłam dostrzec lekko zmierzwione włosy, ukryte pod jasnym kapturem.

Ashton? ^^

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz