7 kwi 2020

Od Taylor C.D Sasha

     Zeskoczyłam z ostatnich dwóch schodków na parter, bosymi stopami uderzając o wyłożoną panelami podłogę salonu. W jednej dłoni trzymając kluczyki do samochodu, w drugiej skarpetki, skierowałam się w stronę kanap i na jedną z nich opadłam całym ciężarem swojego ciała, czując kłujący ból w obu łydkach. Kątem oka zerkałam na Ethana, on zerknął na mnie i nasze oziębłe spojrzenia skrzyżowały się na ułamek chwili, bo niedługo później wrócił do swojego ukochanego talk-show prowadzonego przez Emmę Bowden, którego tamtego dnia gościem był jego, o ironio i zgrozo jednocześnie, ulubiony aktor, więc od rana koczował na swojej ulubionej kanapie, jadł chipsy, popijał je napojami gazowanymi, pełnymi garściami czerpiąc z godzinnego programu z Olivierem Lattimore. Między linijkami tekstu, w tle słychać było śmiech publiczności — reakcję na serię nieśmiesznych dowcipów rzucanych przez prowadzącą i wstydliwych wyznań celebryty. Naciągnęłam na kostkę białą skarpetkę w ananasowy wzór, kiedy kluczki niespodziewanie zsunęły się z poduszki i z impetem uderzyły o twardą podłogę, aż zabrzęczało. Prescott natychmiast spojrzał w moją stronę z typowym dla niego jak zwykle wymalowanym na twarzy. Przewróciłam oczami, wydawałoby się, do skarpet.


     — Jedziesz Pagodą? — zapytał idiotycznie, jakby na kluczykach jak byk nie byłoby napisane Mercedes. — Dlaczego bierzesz tego gruchota?
     Istotnie, mogłabym zadać sobie to samo pytanie. W końcu nowy samochód, który nabyłam zaledwie parę dni temu, nie miał posłużyć mi za dekorację stojącą w garażu cały boży rok, a spełniać swoją funkcję. Mimo to, dopóki nie zapewniłam sobie ubezpieczenia, co swoją drogą było celem mojej podróży, nowiutki Mercedes grzał miejsce w garażu, chroniony przed zagrażającymi mu zjawiskami pogodowymi i ewentualną kradzieżą. Ethan najwidoczniej nie pochwalał mojego toku myślenia, ponieważ, jak to miał w zwyczaju, swoją nową bestię zabrałby na przejażdżkę od razu, ledwo zdążyłby dojechać do domu, a już byłby widziany w mieście. Powiedziałabym, że z jakąś dziewczyną, ale kompletnie zapomniałam, że Ethanem nie interesował się absolutnie nikt, poza jego przyjacielem gejem, skrycie zakochanym w tym kretynie od iluś lat. Chociaż nie zdziwiłabym się, gdyby prędzej czy później Prescott wyoutował się jako homoseksualista, jaki heteroseksualny samiec alfa ogląda talk-show z Emmą Bowden? Jaki heteroseksualny samiec alfa jest fanem Oliviera Lattimore, który w absolutnie każdej produkcji grał geja, a prywatnie nie dość, że był panseksualny, to randkował głównie z mężczyznami? Stereotypy stereotypami, ale nie było innej osoby, od której tak biło ukrywanym homoseksualizmem, niż od Ethana. Poza tym gardził kapitalizmem. Miałam wrażenie, że po kryjomu czci szatana i zabija niewinne kotki w ramach ofiary. I oglądał Emmę Bowden, cholera jasna, to coś więcej, niż zwyczajny dowód.
     Złapałam więc za te felerne kluczyki i wbiłam dłoń w kieszeń.
     — Ponieważ nie jest jeszcze ubezpieczony — rzuciłam.
     Nie odrywając wzroku od swojego talk-show, zanurkował w misce chipsów.
     — Nigdy nie miałaś żadnego wypadku, dlaczego teraz miałoby być inaczej?
     Ethan był jedną z tych osób, której należało tłumaczyć najprostsze rzeczy. Jak dziecku poznającemu świat. I to nie tak, że odpowiedzi na te pytania były proste, monosylabiczne, krótkie, cholera, pewnie, że nie — musiałabym wytężyć absolutnie każdą komórkę w moim mózgu, żeby powiedzieć coś, co trafi do jego umysłu i przejdzie kontrolę przy bramce pod tytułem rzeczy za mądre, abym zrozumiał.
     — Zrozumiesz, jak nareszcie zarobisz na swój samochód.
     Wyskoczyłam z domu jak poparzona, widząc na ekranie telefonu szesnastą dwadzieścia. Sama droga do centrum zajmowała mi na oko piętnaście, uwzględniając przepychanie się przez zakorkowane ulice i przepuszczanie biednych pieszych na pasach, niemniej odliczyłam sobie te dwadzieścia dodatkowych minut, do szesnastej pięćdziesiąt pięć, żeby podrzucić wprawionej w studencki nastrój Aspen plik z notatkami z ostatnich wykładów, na których biedaczka się nie pojawiła ze względu na panującą w mieście epidemię grypy. Zasmarkana zadzwoniła do mnie w piątkowy wieczór i z niemalże łzami w oczach zapytała, czy nie mogłabym jej wesprzeć w tym ciężkim dla wymęczonego organizmu okresie i nie wspomóc jej przypominajkami z wykładów. Zgodziłam się, bo jakżeby inaczej. Trzymanie sztamy z Aspen równa się większą ilością alkoholu na imprezach, a większa ilość alkoholu na imprezach z automatu oznacza lepszą imprezę, przynajmniej tak brzmiało studenckie porzekadło. Z tego tytułu na pasażerskim siedzeniu ułożyłam półprzezroczystą, grubą teczkę z kolorowymi zakładeczkami rozdzielającymi każdy temat. Silnik samochodu wydał z siebie głośny warkot.
      O szesnastej trzydzieści siedem zameldowałam się u Aspen. Dziewczyna mieszkała w bloku na niemal drugim końcu miasta, więc pchając się przez centrum, popełniłabym świadome samobójstwo — objechałam je, wybierając ulice Jules. Przywitała mnie z kocem zarzuconym na ramiona i zaczerwienionym od pocierania chusteczkami nosem, także odpuściłam sobie wszelkie przywitania i gadki, żeby po prostu podać jej to, co obiecałam i jechać dalej.
     — Przyjdziesz w piątek? — zagaiłam.
     Spojrzała na mnie z kpiną.
     — Wyglądam, jakbym miała być?
     Parsknęłam i, o ironio, skinęłam głową.
     — Winchell zapowiedział kolokwium.
     Uniosła spojrzenie.
     — W takim razie jestem w dupie.
     Zacisnęłam usta.
     — Ta, jesteś.
     Takim magicznym sposobem spędziłam u niej następne dziesięć minut.

     U agenta stawiłam się na trzy minuty przed siedemnastą. Pagodę zaparkowałam na wydzielonym parkingu nieopodal budynku, płatnym, bo płatnym, niemniej strzeżonym i już pół biedy, gdyby ukradli Pagodę, przynajmniej nowszy Mercedes bezpiecznie oczekiwał mnie w garażu. Wysiadłam z samochodu, nieumyślnie trzaskając jego drzwiami, co było dosłownie ostatnią rzeczą, która mnie w tamtej chwili obchodziła — w głowie leciało na zapętleniu ubezpieczenie. Pędziłam w stronę drzwi agencji ubezpieczeniowej, rytmicznie poruszając nogami w wyznaczonym tempie (z fizyki byłam słaba, ale wiedziałam, z jaką prędkością powinnam się poruszać, żeby przyjść na czas albo przynajmniej się nie spóźnić).
     — Proszę pani! Proszę się zatrzymać! — zawołał damski głos inny niż ten w mojej głowie. — Proszę pani, niech pani zapłaci!
     Jak na rozkaz zatrzymałam się. Nie, trafniejsze byłoby stwierdzenie, że zastygnęłam w bezruchu, z nieotwartym portfelem w dłoni. Oczywiście, że nie zapłaciłam, dlaczego miałabym choć raz w życiu użyć mózgu i zrobić coś w stu procentach?
     — Nie zapłaciła pani — poinformowała mnie niezbyt odkrywczo strażniczka. — Proszę zapłacić, inaczej będę zmuszona wypisać pani mandat.
     Odsunęłam suwak i zajrzałam do jednej z przegród portfela.
     — Ile?
     — Pięć pięćdziesiąt.
     Wytrzeszczyłam oczy.
     — Ile?
     — Pięć pięćdziesiąt albo mandat. Kara finansowa.
     Podałam jej banknot dziesięcioavarowy i westchnęłam przeciągle.
     — Niech się pani pospieszy, spóźnię się.
    Spojrzała na mnie spod byka i nie szybciej niż dotąd wydała resztę. Podburzona niemal wyrwałam jej monety z dłoni i popędziłam w stronę agencji. Po drodze jeszcze kilka razy zaklęłam, wyrażając swoją pogardę w stosunku do tej wiedźmy.
     Do biurowca wparowałam dwie minuty po siedemnastej, w duchu kląc i na samą siebie, nie jedyną strażniczkę parkingu. Sekretarka wskazała mi drogę na prawie że sam szczyt, do biura przyjmującego mnie agenta. Odnalezienie drogi do niego zajęło mi całe trzy minuty, przez co wparowałam do niego (dopiero!) pięć po piątej, tym samym nie zaskarbiając sobie sympatii ani przychylności, jak się okazało, agentki ubezpieczeniowej. Jak wryta stanęłam w progu, widząc krzątającą się po pomieszczeniu kobietę, na oko dwudziestopięcioletnią. Tak, jej wiek był pierwszą rzeczą, o której pomyślałam.
     — Dzień dobry — przywitałam się krótko i skierowałam w stronę foteli dla klientów. — Taylor Hathaway, byłam umówiona z Williamem Callahanem.
     Moim agentem, dodałam w myśli.

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz