4 kwi 2020

Od Angeline do Archiego

Ach te challenge od Żelków, zawsze wymyślą coś kreatywnego. Tym razem padło na teksty na podryw i wyrywanie obcych ludzi na mieście. Nigdy nie sądziłam, że moi widzowie będą aż tak kreatywni. No cóż, myliłam się. Może to i dobrze?
Ze sobą wzięłam oczywiście moją czarną torebkę z różnymi pierdołami w środku, ale także różowy kijek do robienia selfie. Trzymanie wyciągniętej dłoni z telefonem, po jakimś czasie robi się męczące, więc to urządzenie nieraz mi się przydaje. Po rzuceniu krótkiego „Pa!” samotnemu kocurkowi wyszłam z mieszkania. Z racji, że był wtorek, siostry pracowały i zostałam sama z Chudym.


Nuciłam melodię piosenki „Baby Shark”, przygotowując się do nagrywania. Nawet pogoda mi dopisywała, świeciło słońce, a pogodynka w telefonie pokazywała mi piętnaście stopni. Dlatego też miałam okazję, żeby ubrać moją ukochaną szarą bluzę z niebieską koszulką pod spodem i czarne dżinsy. Moje ciemne trampki z motywem kosmosu zabawnie stukały o chodnik.
Doszłam do parku, w którym, o dziwo, nawet było parę osób. Trochę się obawiałam, że przez dzień tygodnia ciężko mi będzie kogoś znaleźć, a tu proszę. Kilka osób na ławce, ktoś tam karmi kaczki lub inni ludzie wyprowadzający swoje pieski. Chciałabym mieć psa…
Zaczęłam swoje nagrywanie. I powiem, że w ciągu dwóch godzin zaliczyłam dwadzieścia ofiar i kilka spotkań z Żelkami, którzy życzyli mi powodzenia. Sama byłam niemal pewna, że pójdzie mi dwa razy gorzej. W sensie, że jakiś chłopak przedłuży rozmowę, na przykład, lub będzie dalej ciągnął te „podrywanie”. Lub ktoś mnie wyśmieje, to też do najlepszych by nie należało. Ale że miałam dobry humor, ludzie też wydawali się trochę kumaci… szczęścia, można rzec, nie miałam przy dwudziestej osobie. Co mnie podkusiło, żeby użyć tekstu z cukiernią!
Był to niewinny gitarzysta, do którego podeszłam, kiedy skończył śpiewać jakąś piosenkę. Poza tym głos miał niezły. I jak się dowiedziałam, miał na imię Archibald.
Postawił mi warunek. Będę mogła wrzucić nagranie z nim, jeśli pójdę z nim na coś słodkiego. Po prostu pięknie! Znaczy, w zasadzie to nawet dobrze, bo zaczynałam być głodna, ale z drugiej strony… jeśli opowiem siostrom, że gdzieś byłam z obcym mężczyzną, dostaną drgawek stresowych i zawału serca. Jednak zależało mi na tym nagraniu. I wcale w tle nie słychać jego super głosu.
I w końcu… zgodziłam się. Szłam ramię w ramię z nowo poznanym kolegą w kierunku wyjścia z parku i przejścia nieco do centrum miasta. Skorzystałam z okazji i przyjrzałam się chłopakowi. Wyższy ode mnie o jakieś dwie, dwie i pół głowy, sięgałam mu nieco poniżej pach. Rude, gęste i roztrzepane na wszystkie strony włosy, tak zwany „artystyczny nieład”. Jedna z moich ulubionych męskich fryzur, niewymagająca większej stylizacji. Mogłam też dostrzec uroczo ogolone baczki.
- Mówisz, że nagrywasz filmiki? - odwrócił się w moją stronę, przez co ja automatycznie zwróciłam się na wprost siebie. Poczułam delikatne ciepło na policzkach.
- Tak… Nagrywam vlogi na Chatley i Avegrama – odpowiedziałam, poprawiając kosmyk włosów, zakładając go za ucho.
- Możesz mi podać nazwę? Z chęcią później zobaczę, jak wyszedłem na twoim podrywie – zaśmiał się.
- Jasne – odpowiedziałam. Skierowaliśmy się do losowej kawiarenki o dźwięcznej nazwie „Smile”. W środku przywitał nas nie tylko uśmiech pracowników, ale też oszklona lada z wystawionymi różnymi słodkościami i wielka tablica kredowa z wypisanym kolorowym menu. Okey, jestem w tym miejscu pierwszy raz, ale już strasznie mi się podoba. Chyba przyjdę tu kiedyś z siostrami i powiem Żelkom o tym miejscu.
- To, jakie ciastko chcesz zjeść? Oprócz mnie? - zapytał. Przez chwilę nie wiedziałam, o co mu mogło chodzić, ale wtedy przypomniałam sobie o moim dzisiejszym challengu i momentalnie się zawstydziłam.
- Zapomnij, proszę, o tamtym tekście… - wyznałam i skupiłam się na słodyczach za szkłem. Szarlotki, serniki, bezy… Za dużo tego, nie potrafię wybrać. Chociaż… mam!
- Pleśniak z dżemem i budyniem – powiedziałam, wpatrując się w profil rudowłosego obok. Uśmiechnął się, przelotnie na mnie spoglądając i podszedł do kasy. Ja od razu zanurkowałam w telefon, dodając podpis do nagrania ze mną i chłopakiem, po czym wysłałam to w świat. Dzięki czemuś tak cudownemu, jak wyciszenie dźwięku w telefonie, nie musiałam martwić się o co chwilę wyskakujące mi wiadomości. Wrzuciłam po prostu telefon do torby z zamiarem odczytania tego wszystkiego po powrocie do domu.
- Chodźmy usiąść. Mam nadzieję, że lubisz karmelowe latte, bo zamówiłem i dla ciebie – powiedział, po czym ruszył w głąb lokalu, a ja grzecznie podreptałam za jego postacią z gitarą na plecach.
- Nie trzeba było… - zaczęłam. Powoli robiło mi się głupio, że przez jeden głupi tekst na podryw, zupełnie nieznany mi człowiek (nie licząc imienia), chce postawić mi ciastko i kawę. Myślałam, że takich ludzi na świecie już nie ma. - Ale, masz szczęście, lubię – dodałam, uśmiechając się delikatnie.
Zajęliśmy stolik mniej-więcej na środku z tyłu „Smile”. Przewiesiłam torebkę przez oparcie żółtego fotela na drewnianych nogach i wygodnie się na nim rozsiadłam. Z głośników umieszczonych prawdopodobnie gdzieś pod sufitem leciała spokojna, ale całkiem fajna melodia. Przyznaję, to miejsce miało klimat i aż sama chciałam się uśmiechnąć.
- No to czekam na twoją nazwę. Już wchodzę na Chatley – głos przejął Archibald, ponownie. Prychnęłam ze śmiechu pod nosem.
- JellyGirl. „J” i „G” z wielkiej – wyjaśniłam, wyciągając komórkę z torby „bez dna”. Po minucie zdołałam ją wyciągnąć i wejść na Chatley, żeby dodać chłopaka do znajomych. Jednak oprócz jego miałam również… dziesięć innych zaproszeń. Szybko wszystkich dodałam i odłożyłam telefon na bok.
- Wiesz, czym ja się zajmuje. Jednak ja nie wiem, co ty robisz – powiedziałam, zarzucając jedną nogę na drugą i splatając na niej swoje dłonie.
- Lubię grać na gitarze i śpiewać.
- To była twoja autorska piosenka?
- A i owszem.
Zdusiłam w głosie ciche „wow”, które prawie się wymsknęło. Oczywiście chciałam dać mu do zrozumienia, że podziwiam jego umiejętności, czy coś, jednak… dostałam głupiego wrażenia, że niekoniecznie byłoby to dobre. Boże, moja fobia chyba zaczynała się odzywać. Zacisnęłam nieświadomie dłonie w pięści, gdy ujrzałam, że zza lady, a w naszą stronę idzie jedna z kelnerek. Niosła na tacy dwa ciasta oraz dwie duże filiżanki z kawą. I te rzeczy były dla nas.
- Dwa razy pleśniak i dwa razy karmelowe latte… Coś jeszcze podać?
- Nie, dziękujemy – odpowiedział rudowłosy, podsuwając w moją stronę jedną z przyniesionych kaw. Od razu podniosłam torebkę z cukrem, chcąc wsypać jej zawartość do napoju.

Archi?

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz