11 kwi 2020

Od Leah C.D Catona

W chwili, w której blondyn wywołuje moje i Mii imię przez głowę przebiega mi milion myśli. Bronić swojego interesu kosztem jego, z podniesioną głową, dostać jedynkę czy kulturalnie zwrócić uwagę? Wiem, że nie byłabym w stanie postąpić wbrew jemu i jego reputacji w tej szkole. Wiem też, że nie zniosłabym (ja, czytaj: mój honor) jedynki. I wiem, że klasa, a raczej perfidne osoby w niej przekształciłyby moją kulturalną wypowiedź tak, aby wszystko obróciło się przeciwko mnie. Wszystkie opcje są złe i prowadzą do jednego, czyli ośmieszenia siebie albo Catona. Mia nie wstaje z ławki, jedynie patrzy na mnie z konsternacją, na co jedynie wzruszam lekko ramionami, podnosząc się z miejsca. Mam w głowie milion sformułowań, grzecznych i mniej, którymi mogłabym teraz obdarować, ekhem, Pana Wadswortha, ale powstrzymuję się siłą woli. To jeszcze nie jest dobry czas, aby oponować, a może jednak dostanę dobrą ocenę? Nie, nie dostanę, niby jakim sposobem? Nie wystarczy, jak powiem, że aparat robi cyk. Ponadto, jego wybór jest dość... prowokujący? Wstaję, widząc jasne, zielone tęczówki, które spoglądają na mnie ponaglająco, jakby chciał powiedzieć „no, rusz się, na co czekasz?". Mia niechętnie staje obok mnie, przy biurku, posyłając oporne spojrzenie klasie, która lustruje nas od stóp do głów.


     — Wymień etapy obróbki chemicznej materiału negatywowego — mówi, patrząc na mnie, na co unoszę brwi. To tak się bawimy? — W porządku — dodaje, gdy jego pytanie spotyka się z ciszą.
     — Jakie czynniki mają wpływ na głębię obrazu? — pyta Mię, która odpowiada mu trzy po trzy. Nie w pełni, ale coś mówi. Kolejne pytanie skierowane do mnie także kończy się na braku odpowiedzi, a kiedy Mia dostaje to samo i także nie odpowiada, mężczyzna patrzy na nas przez chwilę, wyprowadzony z równowagi.
     — Co robiłyście w weekend? — zaczyna. — Że nie miałyście czasu, aby się nauczyć? Znowu jakieś imprezy? — tym razem dobrze wyczuwam prowokację w jego głosie.
     — Ja w weekend skupiłam się na opanowaniu materiału, który mi pan wysłał, ale z tego byłam już pytana — uśmiecham się sztucznie w jego stronę. — Poza tym, nie wiedziałam, że sprawy, których był pan świadkiem „po godzinach" mają taki wpływ na pytanie nas przez gadulstwo reszty klasy. To nie w nas jest tutaj problem — mówię, unosząc wysoko podbródek. Może i jestem zbyt honorowa, może nie okazuję w tym momencie szacunku, może wezmą mnie za zadufaną w sobie, ale nie dbam o to, dobrze widząc niesprawiedliwość, do jakiej się posunął. Gdybym faktycznie nie miała szacunku dopowiedziałabym, że jego problemy prywatne nie usprawiedliwiają go do wyżywania się na uczniach, tym bardziej tych, którzy niczym mu nie podpadli. Bo fakt, że obudziliśmy go w pamiętną, piątkową noc nie jest brany przeze mnie pod uwagę - nie musiał z tym robić kompletnie nic, nie musiał mnie wieźć do domu. Mógł nas ochrzanić i obniżyć zachowanie, ale musiał pokazać, że jest dobrym wychowawcą. Skoro tak, niech więc teraz nie psuje tego wizerunku tylko o niego dba.
     Nie zamierzam dłużej siedzieć w tej szkole, od rana nie zamierzałam, a sytuacja sprzed kilku minut utwierdza mnie w przekonaniu, że zwinę się szybciej, niż miałam początkowo w planach. Cały ten dzień, ten tydzień, jak i poprzedni przypominają bardziej nieśmieszny żart. Tak, jakby kogoś bawiło, że się potykam i tak, jakby innym sprawiało radość podstawianie mi coraz to większych przeszkód. Nie mam ochoty dłużej tu być, dlatego nawet nie czekam na jego reakcję, zamaszystym ruchem zabieram torbę z ławki i kieruję się do drzwi. Słyszę za sobą, jak mężczyzna krzyczy moje imię, chcąc mnie zatrzymać, jednak niewiele to daje. Nie zatrzymuję się, zmierzając w stronę wyjścia ze szkoły, kiedy za moimi plecami rozchodzi się odgłos ciężkich kroków stawianych na szkolnym korytarzu. W tym momencie przeklinam się, że nie mam własnego samochodu, a prawo jazdy tylko kurzy się w moim portfelu. Zdecydowanie szybciej byłoby stąd zwiać, bo moja sytuacja przedstawiała się dosyć... dziwnie. Jeszcze nie miałam sytuacji, w której wyszłam z klasy w środku lekcji, bo nauczyciel mnie spytał, a już na pewno nie taką, w której potem mnie... cóż, gonił. Moje zachowanie jest dziecinne i dobrze o tym wiem, ale całe napięcie z dwóch tygodni, cały ten stres, kłótnie z matką i nieudane treningi sprawiły, że nie wytrzymałam kolejnej już, napiętej sytuacji, mając tego po dziurki w nosie. W tym momencie jedyne, czego chcę, to schować się przed tymi wszystkimi oceniającymi mnie spojrzeniami, przed zarzutami, które niewiele mają się do prawdy, przed presją, którą wywiera na mnie otoczenie nie tylko w szkole, ale i w domu czy stajni. Jednym słowem, chcę się schować przed tymi wszystkimi problemami, bo doszłam do momentu, w którym nie jestem w stanie dać sobie z nimi rady, a na pewno nie w pojedynkę, kiedy mam wrażenie, że cały świat jest przeciwko mnie. I mimo, że to dość podkoloryzowana sytuacja, to wiem, że coś w niej jest, nawet jeśli brzmi zbyt dramatycznie i pospolicie, jak na dziewiętnastolatkę, bo w końcu kto nie miał problemów w szkole? No właśnie - mnie one nigdy nie dotyczyły, aż do teraz, a zetknięcie się z nowym życiem było zbyt gwałtowne, prawie tak, jakby ktoś wrzucił mnie na głęboką wodę, kiedy nie radziłam sobie na płytkiej.
     Kroki, które stawia, z każdą chwilą są coraz spokojniejsze, nie tak jak moje - rozgorączkowane i stawiane chaotycznie, w pośpiechu.
     — Leah, proszę, zaczekaj moment — słyszę.
     — Kiepska sytuacja, nie uważa pan? — odwracam się nagle, a moje słowa, jak nigdy, przepełnione są żalem, choć nie tylko. Sama nie jestem w stanie określić co czuję. — Tak na oczach szkoły. Może mi pan wstawić nieobecność. Usprawiedliwię — uśmiecham się, może nieco kpiąco, ale mam nadzieję, że nikt na nas nie patrzy, nie licząc kamer.
     — Kiepską sytuacją można nazwać to, co teraz robisz. Nie róbmy scen i wróć na lekcje — mówi poważnym tonem, marszcząc brwi. — Nie mi utrudniasz, tylko sobie.
     — Przynajmniej będą mieli o czym mówić, prawda? — obrzucam go spojrzeniem pełnym sprzecznych emocji. Czuję się tak, jakby całe napięcie, które we mnie stopniowo narastało przez te dwa, a nawet trzy tygodnie, w końcu zaczęło ze mnie schodzić.
     Jestem przy wyjściu, więc korzystam z okazji i wychodzę ze szkoły ze zwieszonymi ramionami. Wzdycham ciężko, kierując się w stronę przystanku autobusowego i cieszę się niezmiernie, kiedy mężczyzna za mną nie idzie. Na dworze jest bardzo ciepło, równie dobrze mogłabym zdjąć kurtkę jeansową i zostać jedynie w bluzce z krótkim rękawem, ale to w tym momencie mój najmniejszy problem. Pogoda zupełnie nie odwzorowuje mojego aktualnego samopoczucia i już wolałabym, żeby padał deszcz, bo gdybym zasłoniła rolety w pokoju, to byłoby w nim całkowicie ciemno. W domu na szczęście nikogo nie ma, Joachim jest w szkole i zapewne ma po lekcjach milion zajęć, więc wróci późno. A nawet jeśli nie, to nawet się ze mną pewnie nie przywita, więc właściwie wychodzi na to samo. Ojciec? Ojca mam w teorii, nie w praktyce. A matka? Dzięki Bogu wyjechała na szkolenie i wróci za dwa dni, tak więc przez ten czas nawet nie zamierzam wychodzić z łóżka.

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz