7 kwi 2020

Od Catona C.D Leah

Mia Osborne mieszka z rodzicami w tej kamienicy dłużej niż ja — to prawda. Jednak nie widzę żadnego powodu, dla którego miałoby to dawać jej dodatkowe przywileje imprezowania do białego rana. Ludzie dookoła chcą spać. Na tygodniu nie miałem ani chwili, by pomyśleć o tym, by nawet podrzemać, nie mówiąc o wypoczynku do, nie wiem, chociażby ósmej rano. Popołudniowy piątek też sobie umyślnie odebrałem, kompletując wiadomości z prawie trzech klas, by Leah miała z czego zaliczyć semestr. A teraz co? Integracja pełną parą. Próbuję powstrzymać nieuzasadniony gniew, który ogarnia mnie od środka i ściska klatkę piersiową, zabierając możliwość złapania głębszego oddechu. Z wnętrza pomieszczenia dobiega do mnie ostra woń alkoholu, na którą mój żołądek zaczyna się buntować — albo nawet cały ja, bo ledwo powstrzymuję mdłości. Nie mam zielonego pojęcia, co tam musiało dziać się przez ostatnie parę godzin, ale jestem pewien, że za moich czasów było podobnie, z tym, że ja wszystko pamiętałem, nigdy nie pijąc zbyt dużo.
Filtruję głowę w poszukiwaniu bystrych pomysłów, ale nie odnajduje nic, co mogłoby mi się teraz przydać. Nie próbuję też wyjaśnić nagłej potrzeby, która nieustannie szepcze mi do ucha, że nie mogę jej tak zostawić. Tak — mam na myśli w stanie wskazującym, ubraną dosyć prowokacyjnie i to jeszcze nad ranem. Każdy mógł teraz zrobić jej coś złego, a nie wybaczyłbym sobie, gdybym ją zignorował i puścił tak w świat, po czym okazałoby się, że rzeczywiście wydarzyło się coś paskudnego, na przykład gwałt. Mało takich przypadków było?
— Co zrobimy? — powtarzam po niej, chwytając ją delikatnie za ramię i odsuwając na bok, by ułatwić sobie przejście do mieszkania. — Ja pójdę do Mii, a ty tu zostaniesz i na mnie poczekasz. 
— Jak to zostanę? — W jej głosie słyszę nutkę sprzeciwu i niezrozumienia, ale język jej się plączę, więc nie jestem pewien, co usłyszałem. Rzucam jej tylko spojrzenie, którym zauważam, że w celu podkreślenia swoich słów krzyżuję ręce na piersiach. 
— Tak to, słońce, przykro mi, ale nie wrócisz jakąś taksówką. — Nie patrzę już wstecz i zagłębiam się w cienie mieszkania. Widzę parę niewyraźnych źródeł światła, które rzucają poświatę na pozostałych ludzi niemrawo poruszających się w tańcu. Inni leżą na kanapach, drudzy usypiają pod ścianą. Na nic zdało się tłumienie obrzydzenia, bo grymas sam pojawia się na mojej twarzy.
Mię odnajduję przed wyspą kuchenną i bezceremonialnie odwracam ją do siebie, odkrywając, że jest w miarę trzeźwa. Jej oczy skupiają się na mnie, a za małą mgiełką upojenia dostrzegam zdziwienie. 
— Mia, kończ to. Kiedyś mi wybaczysz — mówię na jednym tchu.
Mia opiera się biodrem i ramieniem o wyspę kuchenną w mało stosowny sposób, omiatając mnie spojrzeniem od stóp do głów. Nie rusza mnie to.
— Oj, panie Wadsworth! Niech pan nie będzie taki sztywny, bawimy się! Opijamy koniec wolności, czy to coś złego?
— Nie wnikam w waszą definicję wolności, ale słuchaj, sąsiedzi się skarżą. Jest czwarta nad ranem.
— Mam zegar w domu, proszę pana.
— Więc miej też trochę rozumu, o ile alkohol ci go jeszcze nie wypalił, wyłącz muzykę i cofnij każdego do domu — tłumaczę z impetem. — Nie chcę wzywać kumpla z posterunku. 
Mia przygląda mi się chwilę z dezaprobatą, po czym przewraca oczami i postanawia załatwić sprawę. W drodze powrotnej mijam dobrze znanych mi uczniów, myśląc sobie, czy nie skomentować tego na poniedziałkowej lekcji. Znając życie moje zdenerwowanie szybko przygaśnie i stwierdzę, że są młodzi, muszą poszaleć. Na razie jednak mam inne plany. Ogarnia mnie wielka ulga, kiedy orientuję się, że Leah nadal stoi w progu, ale jej stan nadal pozostawia wiele do życzenia. Wychodzę za próg i zamykam drzwi, rozkoszując się coraz to cichszą muzyką za ścianą. 
— Jak się czujesz? — Spoglądam z uwagą na dziewczynę, chwytając jej ramiona, by na mnie spojrzała. Stara się jednak unikać mojego wzroku. — Gotowa na przejażdżkę?
— A gdzie jedziemy? Dokąd? — Spogląda na mnie natychmiast.
— Do twojego domu. Mówiłem, że nie wrócisz taksówką.
Odpowiedzi już nie słyszę, jednak jej wyraz twarzy mówi sam za siebie. Nie. Właściwie mieszanka szoku i zdziwienia nie mówi mi nic. Idę ramię w ramię z Leah, uważając, by w drodze do windy nie zatoczyła się na którąś ścianę. Mogę ją nawet pochwalić, że w tym stanie stawia kroki tak sprawnie. 
Pomagam jej wejść do auta i zapinam ją pasem, zanim ta orientuje się, że w ogóle powinna to zrobić, albo inaczej — ma to po prostu w nosie. Tak szybko, jak mogę, wchodzę na miejsce kierowcy i płynnie uruchamiam auto. Obraz tej dziewczyny znacznie kontrastuje z obrazem utworzonym w mojej głowie, który podsuwa mi wizerunek spokojnej, opanowanej i tajemniczej Leah. W tym jednym, prostym słowie może mieścić się cała gama powodów, dla których nie powinienem oceniać  jej przedwcześnie i mieć na uwadze, że jeszcze nieraz mnie zaskoczy.
Nie próbuję jej w żaden sposób usprawiedliwić. Zależy mi tylko na tym, by w razie jakiegoś niefortunnego wypadku nie ubrudziła mi auta wymiocinami.
— Zamierzałaś wrócić z tym chłopakiem? — pytam, nawet nie odwracając wzroku od ciemności panującej na ulicach.
Nie wiem, za cholerę nie wiem, dlaczego czuję się za nią tak cholernie odpowiedzialny. Racja, jestem wychowawcą, ale to nie to. Z jakiegoś powodu to, co zrobiła Leah, nie do końca mi odpowiada, ale byłbym durniem, gdybym powiedział to na głos, bo jednak jest dorosła. Odpowiada za siebie.
Musiałbym mieć słuch psa, żeby zrozumieć, co wybąkała pod nosem, opierając ze zmęczeniem czoło o okno. Zaczyna kropić jesienny deszcz, rozbijając się o asfalt, blachę auta i przednią szybę, przez co jazda w mroku staje się trudniejsza i zdecydowanie głośniejsza. Oświetlona droga na obrzeżasz wprowadza mnie wreszcie na osiedle dużych, piętrzących się w górę domów. Bez wahania przypominam sobie adres Leah. Mam już zatrzymywać się przed bramą, gdy nagle spostrzegam, że jest całkowicie otwarta, więc pozwalam sobie wjechać na podjazd tuż przed zamkniętym garażem. 
Gaszę silnik i odwracam głowę do dziewczyny.
— Leah — mówię, ale chyba zbyt cicho. — Leah! — Podrywa się na moje nawoływanie, co oznacza, że chyba wyrwałem ją z drzemki. Nawet mnie nie stać na drzemkę. Wysiadam z cichym, ledwo hamowanym westchnieniem, i otwieram drzwi mojemu najdroższemu, mało świadomemu pasażerowi z nadzieją, że nie ozdobi zaraz podjazdu kolorową mieszanką tego, co zjadła na imprezie. Zapach jej perfum teraz miesza się z mocną wonią alkoholu.
Jednocześnie słyszę, jak drzwi wejściowe za mną wydają głośny trzask, przebijając się przez strugi deszczu.

Leah?

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz