7 kwi 2020

Od Leah C.D Catona

     W tym momencie niewiele do mnie dochodzi. Stoję, między wysokim blondynem, który jest jednocześnie moim wychowawcą i znajomym, a rozwścieczoną matką, która w przypływie energii naciąga na siebie kurtkę, idąc w naszym kierunku. Przed przeprowadzką taka sytuacja nawet nie miałaby miejsca, więc stojąc tak, sama sobie zadaję pytanie: co się zmieniło? Właściwie to chyba nic, moje życie przez ostatnie kilka dni po prostu nabrało tempa i poszło w złym kierunku. Moja matka jeszcze nigdy nie była świadkiem pijanej mnie, tak więc wewnątrz drżałam na jej reakcje.
     W tym samym momencie zadaję sobie inne pytanie: co poszło źle i gdzie popełniłam błąd? Przeraźliwy chłód, który czuję na swojej skórze spowodowany jest wiatrem, który zrywa się zupełnie nagle. Lekka mżawka, szare niebo i ten cholerny wiatr tak bardzo pasują do beznadziei tej sytuacji, w której się znajduję, że mam ochotę się rozpłakać. Przeprowadzka do Avenley River nigdy nie była dobrym pomysłem i dość długo starałam się odwieść tę przeklętą rodzinę od tego przeklętego pomysłu, ale jak widać, nic nie pomogło. Ból głowy rozsadzający moją czaszkę nasila się dwa razy bardziej, kiedy matka znajduje się nagle obok nas i trzy razy bardziej, kiedy się odzywa, zupełnie tak, jakby jej obecność tutaj była niewystarczająca.
     — Mogę wiedzieć co tutaj się dzieje? — zaczyna, z pozoru spokojnym i opanowanym tonem. Rzecz jasna, nie może wyprowadzić mężczyzny z błędu i musi pokazać się z jak najlepszej strony, nawet w obliczu takiej sytuacji. — Kim pan jest i co ty znowu wymyśliłaś?! — drugą część zdania kieruje do mnie, nachylając się nade mną, więc cofam się o krok, prychając. To jest zdecydowanie zły czas, aby zaczęła się o mnie martwić. Ta szansa minęła jakieś dziewiętnaście lat temu, bo od początku nie zachowywała się jak normalna, kochająca matka.
     — Jestem... kolegą Leah. Cato - przedstawia się krótko. — Chciałem tylko mieć pewność, że pani córka dotrze bezpiecznie do domu - dodaje, lekko schylając głowę w dół w wyrazie szacunku.
     — Gdzie ty byłaś całą noc?! — zwraca się do mnie z podniesionym tonem, na co wzruszam ramionami, w myślach ustalając sobie wersję, którą jej opowiem. Właściwie, nawet nie obawiam się przed powiedzeniem jej prawdy, ale wtedy w domu byłaby jatka. Mimo to, czemu miałoby jej nie być?
     — Aa, wiesz — zaczynam, wymijając ją. Idę do domu, dość chwiejnym krokiem i zauważam, że nie podąża za mną.
     — Dziękuję za odwiezienie Leah — słyszę, jednak się nie odwracam. Nie muszę jej widzieć, żeby wiedzieć, że z jej oczu mimo wszystko dalej bije niechęć do chłopaka, a jej słowa są z łaską i wyrzucone niedbale, a nie szczere i od serca. Nie, żebym spodziewała się czegoś innego. Jej wszystkie reakcje są takie typowe i do przewidzenia, a przynajmniej dla mnie, bo do mnie i rzeczy związanymi ze mną ma zawsze tak samo niechętne podejście. Nie słucham ich dalej, wchodzę do domu i zrzucam z siebie kurtkę wraz z butami, nie kwapiąc się na powieszenie ich i odłożenie na miejsce. Może i jest to dziecinne, ale nie czuję żadnej powinności wobec własnej matki, tym bardziej, że to ja częściej sprzątam w tym domu niż ktokolwiek inny. W korytarzu mijam ojca, który przechodzi obok mnie bez słowa z bagietką w prawej ręce i szklanką z sokiem w drugim. O godzinie, o której ja wracam do domu tego dnia, on je śniadanie przed pracą. Całkowicie nie interesuje go mój stan, czy dalszy los, plany ma jasno określone: zjeść i wyjść do pracy. Czym prędzej. Zawsze zakładam, że ma tam milion kochanek i pewnie nie mylę się co do tego aż zanadto.

     Następnego dnia budzę się grubo po czternastej i mimo, że wydarzenia z tej nocy wydają się być jak za mgłą, wszystko pamiętam. Nie byłam w aż takim złym stanie, stałam o własnych siłach, nie wymiotowałam. Więc o co ta cała afera, skoro bywało gorzej, tylko matka wtedy o niczym nie wiedziała? Po szybkim prysznicu i doprowadzeniu się do stanu używalności schodzę do kuchni po leki - te, które biorę zawsze plus przeciwbólowe, bo mam wrażenie, że ból wyjada mój mózg od środka. Nie jem śniadania, bo prawdopodobnie bym je zwróciła, zamiast tego swoje kroki kieruję od razu do pokoju, nim ktokolwiek zdąży mnie zauważyć, choć rodzice zapewne są w pracy, a Joachim, jak to on, uczy się od białego rana całkowicie nieprzydatnych rzeczy w swojej norze naprzeciwko mojego pokoju. Sobota upływa mi na, początkowo, umieraniu. Pod wieczór zaczynam uczyć się materiału, który dostałam od, ekhem, wychowawcy. To nadal niekomfortowe. To, czyli ta cała sytuacja między nami. Byłoby dużo prościej, gdybyśmy nie spotkali się nigdy przedtem, ale cóż. Wyszło, jak wyszło i najgorsze jest to, że on może zachowywać się profesjonalnie, a ja, nie wiedząc dlaczego, mam przed tym pewne opory. Późnym, sobotnim wieczorem wybucha rodzinna kłótnia, czyli dokładnie tak, jak podejrzewałam. Lecą nieprzyjemne słowa z moim kierunku z ust matki i w kierunku mojej matki z moich ust. Tak, wszyscy dobrze wiedzą o co chodzi, mimo że jest to dosyć niezgrabnie ujęte. Stawiam jej się tak, jak nigdy nie potrafiłam i czuję satysfakcję, kiedy wyrzucam w jej stronę wszystko, co o niej myślę. Kończy się na tym, że wracam do pokoju czerwona ze złości, ona przypadkowo lub nie, ale zbija jeden z porcelanowych talerzy i przez cały kolejny dzień nie odzywamy się do siebie. Typowo. Niedziele spędzam w stajni, trenując, a jej wieczór poświęcam nauce.
     Poniedziałek nadchodzi zdecydowanie zbyt szybko. To pierwszy tydzień oficjalnej nauki. Zaczyna się męczarnia w postaci kartkówek, sprawdzianów i nieprzerwanej nauki, a dodatkowo wykańcza mnie myśl, że za niecałe dwa miesiące odbywają się jedne z ważniejszych zawodów, w których startuję. Przed poniedziałkowymi lekcjami, o piątej wstępuję do stadniny - zabieram Ariel na spacer w ręku, upewniam się, czy wszystko jest w porządku i osobiście wypuszczam na padok. Potem powrót do domu, szybki prysznic, wzięcie torby z książkami i jestem w szkole. Pierwsze dwie lekcje mijają spokojnie, na szczęście, bo nie wiem co bym zrobiła, gdyby kłopoty pojawiły się przed godziną dziesiątą rano. Trzecią lekcją w planie jest godzina wychowawcza i mimo, że nawet się nie zaczęła, nerwy skręcają mój żołądek już podczas przerwy. Zaglądam do sali, zauważając, że mężczyzna siedzi przy biurku, pochylając się nad jakimiś kartkami. Przełykam głośno ślinę, biorę oddech i pukam, wchodząc do środka.
     — Dzień dobry — mówię. Sama się sobie dziwię, że mój głos po tych wszystkich wydarzeniach jest tak opanowany i niezdradzający tego, jak bardzo roztrzęsiona w środku jestem. Jeszcze brakuje mi tylko problemów po piątku. — Miałam się do pana zgłosić, kiedy opanuję przesłany materiał — odchrząkam.
     — Już go opanowałaś? — dopytuje z niedowierzaniem, na co kiwam niemrawo głową. Na to pytanie najchętniej odpowiedziałabym, że nie, aby uniknąć pytania, ale chcę mieć to z głowy. W tym samym czasie dzwoni dzwonek na lekcje, a uczniowie wraz z nim wlewają się do klasy. Czuję, jak moje policzki zaczynają się czerwienić, kiedy czuję na sobie baczne spojrzenie tych wszystkich ludzi. W razie jakichkolwiek słów, które ewentualnie mogłyby być skierowane do mnie, nie bałabym się odpowiedzieć czegoś w swojej obronie, ale mimo to, po prostu kieruję się do jednej z pustej ławek, aby zająć miejsce. Kiedy wymijam jedną z dziewczyn, ta przepycha się obok mnie, nieznacznie odpychając mnie na bok. Widzę jej sugerujące coś spojrzenie, którym zaraz lustruje mnie od góry do dołu, na co unoszę brwi w niemym pytaniu.

Cato?

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz