10 kwi 2020

Od Catona C.D Leah

Siedzę nad testami, ledwo zwracając uwagę na uchylone drzwi, które dostrzegam kątem oka. Przechodzi przez nie Leah, ale na tyle niepewnie, że muszę parę razy spojrzeć, by upewnić się, że w stu procentach zamierza wejść.

— Dzień dobry — słyszę niemrawe pytanie. Jeszcze niespełna dwa tygodnie temu nie uwierzyłbym sobie, że kiedyś będę mówić do niej dzień dobry. Bez względu na to, jak bardzo cząstka mnie się z tym nie zgadzała, musiałem być nauczycielem dla ucznia. — Przyszłam, żeby ustalić wszystkie rzeczy, jak na przykład sprzęt — dodaje po chwili, zbliżając się do biurka.
Odkładam wszelkie zapełnione czerwonym długopisem kartki i podnoszę oczy. Wskazuję kiwnięciem głowy na ławkę tuż przede mną, która w praktyce również jest pusta przez cały rok.
— Usiądź, nie stój tak — mówię swobodnie. — Skoro już tu jesteśmy, może chcesz odpowiadać z pierwszego rozdziału? Jestem w stanie posiedzieć w tej szkole jeszcze chwilę.
Dziewczyna siada naprzeciwko mnie, wpatrzona bez cienia odpowiedzi w oczach. Splatam palce i opieram brodę na dłoniach.
— Mogę. — Wzrusza ramionami.
Na jej słowa wyciągam wydrukowany arkusz ze stosu innych dokumentów i odchrząkam, przechodząc do ostatniej strony mieszczącej pytania do zagadnień. Każde szczegółowo dotyczy tego, czego się nauczyła. Pierwsze parę pytań jest o tyle banalna, że odpowiedź na nie przychodzi Leah jak z płatka. Kolejne, te łączące się z obróbką chemiczną wymagają od niej większego zastanowienia, choć i tak wygląda to lepiej, niż jak ja chodziłem do szkoły — wstyd przyznać. Jak na weekend nauki  to tak wiele, że nie kryję swojej dumy, którą przedstawia mój uśmiech od ucha do ucha.
— Nieźle. — Zamykam arkusz. — Jak tak dalej pójdzie, to zaliczysz tę kwalifikację w trzy tygodnie. Ale wróćmy do sprzętu, bo praktyka też jest ważna. Korzystałaś już kiedyś z lustrzanki?
— Nie — parska.
Tak też można.
Wchodzę na przeglądarkę internetową laptopa i wpisuję pierwszy lepszy sklep cyfrowy, z którego często zdarza mi się kupić coś po dobrej cenie. Oferta obejmuje mnóstwo rzeczy: od kompaktów, amatorski sprzęt aż po profesjonalne lustrzanki wielkoformatowe.
— Zaraz ci coś znajdziemy — mamroczę, nie mogąc powstrzymać pytania. — Co popchnęło cię, by pójść do tej szkoły? — W moim głosie czuć wyraźne niezrozumienie.
— Mnie? Absolutnie nic. Nawet nie wiedziałam, że jestem na tym kierunku, bo miałam iść na medycynę, ale mamie się nie spodobało.
— Nieźle cię urządziła — przyznaje z dezaprobatą. Nigdy nie uważałem takiej ingerencji rodziców w życie swoich dzieci za stosowne. Nie ma to żadnego sensu, gdy dziewczyna ma się męczyć rok,  by dostać kwalifikację, której nigdy nie będzie wykorzystywać z ochotą. — Po tym, jak rozmawiałem z nią jedną chwilę, jestem w stanie stwierdzić, że jest dosyć... przepraszam, apodyktyczna. Nie chcę jej obrażać, ale całe życie podejmuje decyzje za ciebie? — Nieoczekiwanie uderzam w prywatność, ale nie jako wychowawca, tylko jako Cato.
— Tak. — Kolejna zwięzła odpowiedź.
— To urocze z jej strony — stwierdzam sarkastycznie, scrollując stronę. — Ile jesteś w stanie przeznaczyć na sprzęt?
— Tyle, ile będzie trzeba.
— Są różne lustrzanki. — Zagryzam skuwkę długopisu, a w moich oczach odbija się oferta szeregu aparatów. Kopiuję linki do niektórych z nich, by przesłać je dziewczynie. — Prześlę te, w których będziesz mogła się odnaleźć, bo są podobne do szkolnego sprzętu. Niestety tyle osób z niego korzysta, że zawsze lepiej mieć wyłącznie na własność. Praktyka jest parę dni po teorii, ale lepiej, żebyśmy już zaczęli się przygotowywać — tłumaczę. Unosi na mnie wzrok, jakby nie wiedziała, dlaczego używam liczby mnogiej.
Wzdycham cicho, pozwalając, by na mojej twarzy odmalował się uśmiech.
— Praktyka na lekcji nie wystarczy. Możemy spotykać się dwa razy w tygodniu po zajęciach w tej sali, by skupić się na podstawach, jeśli nie masz nic przeciwko. A jeśli masz, to możesz mi to teraz powiedzieć — wbijam w nią spojrzenie.
Leah przytakuje na znak, że nie ma nic przeciwko. Nie znajduję już okazji, by dodać cokolwiek do tematu, więc krótko mówię, że nie trzymam jej już w sali i może wyjść.

*

Wieczorem nie mam czasu na nic. Flash szturcha mnie nosem w kolano, zagryzając w pysku smycz, jednak jestem zmuszony zignorować to mimo znacznych chęci, by oderwać się od testów i laptopa. W laptopie układam jeden nowy sprawdzian, na biurku przeprowadzam korektę kolejnych, lecz w tak mozolnym tempie, że do jutra nie przewiduję tego skończyć. I, jak się okazuje, robota odbiera mi sen aż do trzeciej nad ranem, co niszczy też jakiekolwiek szanse na wyspanie się. Początek września i bagno testów, obowiązków i przygotowań — dawno nie miałem tak okropnego, posępnego nastroju ani nawałnicy roboty przez zaledwie dwa pierwsze tygodnie.
Rano odklejam się policzkiem od kartki papieru. Niemrawo dochodzi do mnie, że zasnąłem przed pracą, której nadal nie skończyłem. Wyłączam laptopa, ignorując uruchomionego Lightrooma, w jakim obrabiałem zdjęcia. Flash smacznie śpi w rogu pokoju na swoim posłaniu, poruszając nogą w śnie. Głowa boli mnie niemiłosiernie i nawet szybki, gorączkowy prysznic nie jest w stanie go zmyć. Potem ładuję w teczkę wszystko, co mi potrzebne na dzisiaj, choć gdybym nie spojrzał na plan lekcji, zdecydowanie zapomniałbym o paru zajęciach z różnymi klasami. 
— Sprawdziany — mówię do siebie. — Gdzie sprawdziany?
Wydrukowane powinny leżeć na platformie drukarki. Rozglądam się dookoła w narastającej konsternacji. Wzbiera we mnie uczucie kompletnego szału i staję się kłębkiem nerwów, widząc skrawki papieru koło posłania Flasha. 
Co ja im teraz powiem? Pies zjadł mi sprawdziany dla was?
Przeczesuję dłonią swoje blond włosy i głośno wzdycham.
— Boże, Flash, chcesz mieć zatwardzenie? — mamroczę do śpiącego psa. Chyba tracę zmysły.
Najwyżej jedna klasa nie napisze sprawdzianu. Najwyżej będę w tyle z materiałem. Najwyżej, kuźwa, wyrzucą mnie z pracy. Nie, nie — teraz bez wątpienia ulegam presji i dramatyzuję. Nie mogę jednak pozbyć się nerwów, które trawią mnie w całości, bez względu na to, jak głęboko starałbym się oddychać.
Cudem dojeżdżam do szkoły bez żadnej stłuczki po drodze. Przysięgam, że jeśli ktokolwiek dzisiaj naruszy mój spokój, będzie źle. Będzie bardzo, bardzo źle. Wyruszam z samochodu, prawie zapominając o teczce, która przecież jest tak ważna w dzisiejszym dniu. Nie zaglądam nawet do automatu z kawą, mimo że to zwyczaj, jaki powtarzam codziennie. Żwawo docieram do sali prawie dwie minuty po dzwonku. Czuję na sobie przelotne spojrzenia moich uczniów, z którymi mam dziś zajęcia fotograficzne. 
Ja pier... z-zapomniałem aparatu. Nie, to się nie dzieje, to się nie dzieje. 
Wypuszczam ciężki oddech z płuc, tak jakby ktoś nagle nacisnął mi kolanem na płuca. Otwieram drzwi do sali, pozwalając wejść młodzieży do środka. Na biurku bez ceregieli zostawiam teczkę, torbę z laptopem i wzdycham. 
— Nie macie dzisiaj sprawdzianu. Coś poszło nie po mojej myśli. — Jestem nerwowy jak nigdy, ale jeszcze w jakimś większym stopniu to duszę. 
W odpowiedzi słyszę wiwatujące odgłosy triumfu, które staram się zignorować.
— Znowu się profesorek nie wyspał? — Michael uderza w czuły punkt. Rzeczywiście się nie wyspałem, a na kim się to odbije? Właśnie na was, jeśli się nie zamkniecie. Mam odpowiedzieć już ripostą, ale moją uwagę przyciąga wibrujący telefon oznaczający przyjście SMSa. Nie zwracam uwagi na rozpakowującą się do zajęć klasę i spoglądam w zawartość wiadomości. 
Mama: Skarbie, przyjeżdżasz na mszę za brata o dziesiątej?
Wszystko tego ranka jest jakimś cholernym żartem. Oddech ściska mi się w gardle, kiedy utykam spojrzeniem w rogu pomieszczenia, przyciskając pięść do ust. 
Zapomniałem. Na śmierć wyleciało mi to z głowy. Jaki ze mnie brat?
Uczniowie wciąż gadają tak głośno, że ich głosy spokojnie mogą wypruć przez sufit i przeszkadzać kolejnej klasie. Nieświadomy, ze nawet nie zacząłem oficjalnie lekcji, buzuję w środku i wypalam:
— Jest lekcja. Macie trzy sekundy, żeby się zamknąć. 
Raz.
Dwa.
Trzy.
— Sami chcieliście. Trzydzieści zdjęć do poniedziałku. Temat: złoty podział i trójpodział. Sprawdzian przełożony na jutro, chyba że bardzo chcecie, bym wybrał kogoś do odpowiedzi już teraz.
Gdzie moja zimna krew, którą zawsze udaje mi się zachować? Zaciągam się jedną, ratowniczą dawką powietrza. Każdy gapi się na mnie w taki sposób, jakby obnażał mnie z reszty gniewu, przez co czuję się wreszcie uspokojony, a co gorsza — zawstydzony. Ale nie przerywam swojego wyroku, zamierzam pociągnąć to do końca, by im pokazać, że nie powinni mnie lekceważyć. Czy jestem sprawiedliwy, czy nie, to teraz najmniej mnie obchodzi.
— Mia i Leah do odpowiedzi.

Leah?

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz