2 lip 2019

Od Amy C.D Hangagog

Obudziło mnie niemiłe szczypanie po nosie i coś mokrego na policzku. Ach, no tak. Mój osobisty budzik. Otworzyłam jedno oko, aby tylko się upewnić, że to Ginger z Cezarem starający się o to, abym wreszcie wstała. Gdyby tylko jeszcze szczeniakowi na boku wyświetlała się dana godzina. Zegarek idealny. I nie potrzebuje baterii czy prądu. Chodzący na jedzenie, picie i spacery połączone z zabawą. Uśmiechnęłam się na tę myśl, co od razu dostrzegła dwójka moich pupili. Lisica momentalnie przeszła na mój brzuch i zaczęła po nim skakać. Tak, jakby mówiła: „Wstawaj, Amy! Wstawaj! Szkoda dnia!”. Kundelek za to merdał swoim ogonkiem z wyrazem pyszczka „Amy, no już! Komu w drogę, temu w trampki!”. Aż przypomniało mi się moje dzieciństwo, gdy sama budziłam w ten sposób (a raczej bardzo podobny) moich rodziców.

- Już... Już wstaję… - mruknęłam pod nosem. Z ciężkim westchnięciem próbowałam podnieść się z materaca do pozycji na wpół siedzącej, co skończyło się bólem głowy i złapaniem dłonią za czoło. Teraz pytanie – to przez wstanie czy alkohol z dnia wcześniejszego. Nawet nie chciałam wiedzieć, czy dużo wypiłam, czy nie. Przynajmniej wszystko pamiętałam. Ewentualnie dość dużo.
Tylko że… ja zasnęłam na tarasie na krześle. Prawda? Więc co ja robię w łóżku… Momentalnie spanikowałam, spoglądając w dół pod kołdrę na mój ubiór. Gdy tylko zauważyłam swój sweter, poczułam nieco ulgę. Po rozejrzeniu się nie dostrzegłam też nic podejrzanego. Czyli jednak się myliłam i do niczego nie doszło? I dobrze. Poza tym… do czego miałoby dojść po tej mojej akcji z wylaniem jego alkoholu? Matko, ale mi teraz głupio. Mam nadzieję tylko, że Hangagog się na mnie nie obraził. A właśnie… Gdzie on jest? Przecież leżę w jego sypialni.
Wstałam powoli z materaca, obchodząc dookoła łóżko, na którym spałam. Rzuciłam tylko jedno spojrzenie na balkon na zewnątrz i prawie od razu dostrzegłam tam jakiś większy kształt. Podeszłam do drzwi i delikatnie je uchyliłam. Wyjrzałam na zewnątrz. Hangagog spał na hamaku. Uśmiechnęłam się na ten widok. Nie wiem dlaczego, ale wydał mi się nieco zabawny. Wyszłam zza drzwi, opierając się o balustradę i spoglądając na widoki przede mną. Prawdopodobnie widziałam stajnię, choć ręki nie mogłam dać sobie uciąć. Poza nią dostrzegłam zielone pagórki, może pastwiska. Śliczne miejsce. Trochę daleko od centrum, ale urzekło mnie. Przypomina mi trochę mój stary dom. Też daleko od miasta, ale w lesie. W dzień i w nocy albo głucha cicha, ćwierkanie ptaków czy skrzeczenie żab, albo zwierzęta w schronisku wydające swoje naturalne odgłosy. Wbrew pozorom lubiłam tam mieszkać… Nawet jeśli w mieście jest mi łatwiej. Wszystko pod ręką i w ogóle…
Wtem usłyszałam coś po swojej lewicy, gdzie spał Hangagog. Odwróciłam się i przeraziłam, widząc małego Cezara wspinającego się do mężczyzny, aby go pewnie obudzić.
- Cezar, nie – szepnęłam. Szczeniak nastawił tylko uszu, ale się nie cofnął. Zdążył polizać ciemnowłosego w nos, gdy poderwałam go do góry. Poprawiłam go sobie w ramionach tak, aby pyszczkiem był skierowany w moją stronę.
- Nie wolno – rzekłam do zwierzaka, pstrykając go w nos. Cezar zapiszczał i zaskomlał, a następnie usłyszałam czyjeś marudzenie pod nosem. Znowu przeniosłam wzrok na Hangagoga, który chyba powoli zaczynał się budzić. Błagam, powiedzcie, że się mylę. Z moich ust momentalnie popłynął potok słów.
- Przepraszam, to nie tak! Cezar jest przyzwyczajony do budzenia mnie co rano z Ginger i-i ja go nie upilnowałam. Nawet nie-
Przerwałam, gdy mężczyzna znowu coś mruknął i przewrócił się na drugą stronę. Nie wiem, jak mu się to udało na hamaku, ale podziwiam. Ja zwykle spadałam przy najmniejszym ruchu.
Z poczuciem ulgi w duchu wyszłam z balkonu, zamykając go i puszczając szczeniaka swobodnie. Dobra, Hangagog śpi, nie wiem, która jest godzina… Może by tak zjeść śniadanie? Wyszłam z sypialni i wyrzuciłam dłonie w górę, aby się rozciągnąć. Schodząc na dół, dostrzegłam Versusa i Veronę śpiących na kanapie w salonie. I dobrze, że śpią. Choć pewnie niedługo się obudzą, trudno. Przeszłam do części kuchennej i zajrzałam do lodówki mężczyzny. Nie jest chyba aż tak źle, jak myślałam na początku. Jajka, olej, mleko… dżem chyba. Zrobiłabym naleśniki. Zamknęłam lodówkę i rozejrzałam się po aneksie kuchennym. Chyba nie powinnam grzebać w jego szafkach, ale myślę, że się nie obrazi, jak dostanie śniadanie… i do tego kawę. Koniecznie. Jak na potwierdzenie moich słów przeciągle ziewnęłam. Najpierw kawa dla mnie. Po jakiś dziesięciu minutach miałam już wszystkie potrzebne składniki, kawa parowała w dwóch kubkach niedaleko, a ja robiłam ciasto na te naleśniki. Gdy tylko zaczęłam robić pierwszego placka, pod moje stopy wkradły się wszystkie moje zwierzaki.
- Tak, wiem. Pierwszy placek dla was, jak zwykle – odpowiedziałam do nich. Przewróciłam naleśnika na drugą stronę. Kurde, trochę cicho tu. Telewizora nie włączę, za bardzo się boję, że huknie, a i tak nie wiem, na którym numerze ma jakiś kanał muzyczny. Radia też nie dostrzegłam. Czyli co, została mi własna głowa? Zaczęłam nucić proste melodie, które niedawno słyszałam w samochodzie czy w domu przy gotowaniu. Mimowolnie zaczęłam też poruszać biodrami. W ten sposób uniknę też wycia Cezara.
Cztery pierwsze placki zrobiłam specjalnie dla zwierząt. Wszakże nie wiedziałam, czy psy Hangagoga lubiły naleśniki, ale moje pupile z chęcią je wcinały. Niestety moje poszukiwania cynamonu skończyły się zerem, więc musiałam się obejść bez niego. Szkoda.
Kolejne placki lądowały na stosiku obok kuchenki, gdy w pewnym momencie zachciałam zrobić obrót. W rytm melodii wypływającej spomiędzy moich ust odłożyłam patelnię na gaz i zrobiłam wolny obrót. Podskoczyłam ze strachu, gdy w trakcie obracania się dostrzegłam uśmiechającego się do mnie Hangagoga.
- Nie przestawaj Kiciu – powiedział tylko. Te słowa jednak sprawiły, że momentalnie cała zesztywniałam i się zawstydziłam. Spuściłam nieco głowę i wróciłam do rozgrzanej patelni, na którą wlałam resztki ciasta.
- D-długo tu stoisz? - wyjąkałam, nawet nie mając zbyt dużej odwagi, by się na niego spojrzeć. Nigdy nie lubiłam, jak ktoś przyglądał się moim ruchom w kuchni. Zwłaszcza jeśli tego kogoś nie znałam zbyt długo. No Hangagoga znam ledwo… dwa dni? Trzy? Coś koło tego.
- Kilka minut, nie za długo. Jednak wystarczająco, by się napatrzeć na twoje ruchy. Niezłe. Choć serio mogłaś nie przestawać – odpowiedział. Wzięłam głęboki oddech, żeby choć trochę się uspokoić. Marne szanse. Zwróciłam się do mężczyzny, wzbijając wzrok jednak nieco niżej, nie chcąc na niego patrzeć, aby tylko bardziej się nie zawstydzić.
- Zrobiłam dla ciebie kawę… I naleśniki…

Hangagog?

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz