12 lip 2019

Od Michaeli C.D Carneya (+16)

Pomysł rozerwania się w klubie został podrzucony przed Dominica podczas rozmowy, mającej miejsce w przeddzień szampańskiej zabawy. Niechętnie przyznałam sobie w duchu, że opuszczenie kilku godzin w pracy było jedną z lepszych rzeczy, na które zadecydowałam się w ostatnich miesiącach życia.
Muzyka zagłuszająca rozterki, a przy okazji wszelkie myśli, alkohol lejący się strumieniami i wykwintna klientela pubu skutecznie pozwalały mi na wyswobodzenie się z silnych ramion zaborczej rutyny. Kilkanaście minut na parkiecie wystarczyły, abym autentycznie opadała z sił, co dawało pretekst do sięgnięcia po następnego drinka.
Ty gorączkowo krzątał się przy barze, jednakże miał na uwadze zamówiony przeze mnie kolorowy napój. Dziecinne przekomarzanie z barmanem zajęło mi niespełna moment, ponieważ zdołałam zagaić rozmowę z mężczyzną siedzącym nieopodal. Po kulturalnej wymianie zdań zaproponowałam udanie się w ustronne miejsce.
Wyrwaliśmy z budynku, jakby grunt palił nam się pod nogami. Mój otumaniony spożytym alkoholem mózg wyparł się godności, a przy okazji dumy, natomiast ciało – wiedzione podnieceniem, spowodowanym zaspokojeniem naturalnych, ludzkich potrzeb – dało się prowadzić nowo poznanemu mężczyźnie. Czarnowłosy zaczął od głębokiego, namiętnego pocałunku, przyszpilenia do ściany i dociśnięcia bioder do mojego ciała. Nogi natychmiastowo stały się jak z waty, dlatego też Carney umiejscowił swoją dolną wolną kończynę między moimi udami, abym przypadkiem nie padła z rozkoszy na chodnik. Chwila moment wystarczyła na znalezienie się w przestronnym mieszkaniu i zostawieniu resztek przyzwoitości na wycieraczce przed progiem lokum. Równie prędko, co taktu, pozbyliśmy się również i ubrań.
Przez kolejne bite godziny pokój wypełniały na zmianę głośne jęki, ciężkie dyszenie, wołania do Boga w niebiesiech, a na końcu upragniony przez obydwie strony doniosły skowyt oznaczający szczyt przyjemności, a zarazem spełnienie. Opadliśmy ciężko na pościel, przełykając ślinę celem zaczerpnięcia głębokiego oddechu. Nie wydusiłam z siebie ani słowa, swoją drogą nawet nie miałam na to czasu, bo nim zastanowiłam się nad tym, jak dopieścić ego mężczyzny, dopadło mnie okrutne zmęczenie przecinające każdy skrawek ciała.

~***~
Uchyliłam jedną powiekę, instynktownie zerkając na szafkę nocną, aby sprawdzić godzinę. Ku zdziwieniu zauważyłam tylko i wyłącznie niewielką, białą lampkę. Cicho ziewając, obróciłam się na drugi bok, inicjując skomplikowaną reakcję, jaką było opatulenie się kołdrą, przez co zapewne przypominałam niedorobionego kebaba. Albo naleśnika. Bądź też tortillę. 
Tym razem w polu widzenia miałam męską sylwetkę, unoszącą się zgodnie z równomiernym oddechem śpiącego. Wówczas dopiero dostrzegłam, z jakim to atrakcyjnym kąskiem wylądowałam w łóżku. Mimo wewnętrznej chęci, aby powtórzyć nocny numer tyle tylko, że nad ranem, zrzuciłam nogi na podłogę, próbując zwlec się z posłania.
– Już uciekasz? Może mógłbym podrzucić cię pod dom? – zadanym nieco chrapliwym głosem pytaniom, towarzyszył dotyk ciepłej dłoni na moich plecach. Ciałem wstrząsnął dreszcz, jednakże nie mogłam sobie pozwolić na to, by dać się omamić jeszcze raz.
– Niestety muszę. I nie, nie trzeba, dam radę – westchnęłam i wstałam, rozciągając obolałe członki. Nie zważając na przenikliwy, ostry wzrok mężczyzny, zgarnęłam z paneli sukienkę, bieliznę oraz buty na obcasie z zamiarem ubrania się, co też uczyniłam. – Powinnam już znikać – dodałam i po raz ostatni zbliżyłam się do Carneya. Nachyliłam się nad nim, oparłam ręce na klatce piersiowej ciemnowłosego i wpiłam w miękkie usta, na chwilę przygryzając słodką, dolną wargę.
– Dzięki za noc. A na kaca polecam sok z pomidorów bądź bananów, czynią cuda – puściłam perskie oczko, chwytając srebrną klamkę do mieszkania. “Pewnie dyma wszystko, co się rusza” – pomyślałam, a następnie, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło, opuściłam jego siedzibę.

~***~

We własnych czterech ścianach znalazłam się równo kwadrans po 7.00. Z męczącej kalkulacji wynika, iż pozostało mi zaledwie pół godziny na odstawienie się na bóstwo, co znaczyło tyle, że musiałam po prostu wyglądać znośnie, a nie jak  wściekła wiewiórka z irokezem.
– Gdzie ty, do kurwy, byłaś, przepraszam ja cię bardzo? – nim zdążyłam zdjąć obuwie, serdecznie powitał mnie współlokator.
– Adi, daj spokój, nie jestem małym dzieckiem – burknęłam posępnie, ale zdałam sobie sprawę, że nie taką postawę powinnam przyjąć, chcąc udobruchać chłopaka. Głośno cmoknęłam go w policzek, a cała krew z czerwonej twarzy Adriena odpłynęła i jak zgaduję, udała się w okolice jego podbrzusza. A mówi się, że to kobiety miewają wahania nastroju i myślą tylko o jednym.
Wzięłam kilkuminutowy, orzeźwiający prysznic, nałożyłam delikatny makijaż, niedbale ułożyłam włosy i wskoczyłam w skromne ubranie, przygotowane dzień wcześniej. Stresu natomiast nie umiałam wyeliminować równie skutecznie, co nieświeżego oddechu po napojach alkoholowych, więc spięta wyszłam ze swojej klitki, posyłając Adrienowi przymilny uśmiech.

~***~

W sądzie stawiłam się punktualnie, trzęsąc się z obaw. Słuchałam uważnie, jak protokolant wowołuje sprawę z udziałem Dominica i nim się obejrzałam, wszyscy zajęli swoje miejsca w sali rozpraw. Zasiadłam w wolnej ławie przeznaczonej dla biernej publiczności. Rzekomo miałam być “psychiczną podporą” oraz “mentalnym wsparciem” dla Doma, lecz problem w tym, że w tłumie nawet go nie zauważyłam.
Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą papierowej torby. Jest ona niezbędna podczas hiperwentylacji, czego byłam bliska, ponieważ, gdy przeprowadzasz w niej wymianę gazów, nadmiar dwutlenku węgla magazynuje się w torbie, a tym samym dopomaga spowolnić pracę serca i uspokoić oddech. Miałam wrażenie, że zaraz coś mnie rozsadzi od środka.
Aby zająć czymś uwagę, rozejrzałam się po pomieszczeniu, do którego na ostatnią chwilę wszedł mężczyzna. Ku mojemu zdziwieniu, zdumieniu, odębieniu i dezorientacji (mogłabym użyć jeszcze kilku wyrazów bliskoznacznych, jednakże  kieszonkowy słownik synonimów pozwolił mi tylko na tyle określeń) do sali wkroczył  pewny siebie Carney. Zbaraniałam, zupełnie zbaraniałam i przez resztę rozprawy siedziałam jak na szpilkach, próbując przetrawić wstyd, szok, dyskomfort i multum innych odczuć spowodowanych przez tę sytuację.
Niemal czułam, jak trybiki w moim mózgu przeskakują i pracują na najwyższych obrotach, jednakże zaduma została brutalnie przerwana przez gwałtowne uderzenie młotka sędziowskiego w iście arbitralnym geście. Naprędce poderwałam się z siedzenia i doskoczyłam do Dominica, nieubłaganie pędzącego w stronę wyjścia. Brwi miał zmarszczone, co uwydatniało bruzdę na jego czole, a spod nich na każdego łypało mrożące krew w żyłach spojrzenie. Nie musiałam uważnie słuchać wypowiadających się stron podczas rozprawy, by stwierdzić, że Dom jest ździebko nabuzowany.
– Ej – mruknęłam, szybko przebierając nogami. – Nie możesz reagować w taki sposób, gdy coś nie idzie zgodnie z twoją myślą. Zachowujesz się niedojrzale, niczym rozkapryszony nastolatek – zauważyłam nieco uniesionym tonem. Ta metoda zadziałała, ponieważ Dom zwrócił na mnie uwagę i był bliski temu, aby wycedzić coś niemiłego przez zęby. Przeszkodził mu w tym rozdrażniony głos ze wzburzeniem wykrzykujący jego nazwisko.
– Toretto! – padło groźnie, a surowy wyraz twarzy Carneya diametralnie zelżał, gdy nasze skonsternowane spojrzenia się zeszły. – Będziemy musieli porozmawiać, ale przed tym... Twoja dziewczyna? – od niechcenia skinął brodą w moją stronę.
W duszy zaczęłam zaklinać Doma, aby przypadkiem nie udzielił bezmyślnej odpowiedzi. Najlepiej, żeby w ogóle nie palnął jakiegoś głupstwa i po prostu zbył pytanie machnięciem dłoni. Podczas gdy toczyłam w środku wewnętrzny bój trwający jedynie nieliczne nanosekundy, Dominic odpowiedział z nabrąchaną miną:
– Siostra – rzucił beznamiętnie, wzruszając ramionami w chłodnym geście.
Ilość słów: 1095

[ Carney? ]

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz