22 lip 2019

Od Kena C.D Lucy

Byłem prawie spóźniony. Ale szalenie głodny. Jedzenie czegoś przed meczem siatkówki nie jest dobrym wyjściem, ale inaczej umrę, czuję to. Wszedłem do pierwszej lepszej restauracji, najbliżej miejsca, skąd wysiadłem z autobusu. Poprawiłem swoją czarną sportową torbę na ramieniu i zająłem samotne miejsce. Gdy podeszła do mnie kelnerka, aby odebrać zamówienie, wspomniałem o tym, co chciałem i dodałem, że się śpieszę. I faktycznie, dostałem jedzenie dosyć szybko. Zwykła sałatka, a co. Lekka, więc nie będzie siedzieć mi na żołądku i pozwoli mi raczej spokojnie grać, a i czymś takim dawałem radę się najeść. Wbrew pozorom mój żołądek należał do tych mniejszych. Zostawiłem zapłatę wraz z jakimś napiwkiem i wyszedłem z restauracji, prawie biegnąc do hali sportowej niedaleko na mecz. Mam nadzieję, że mnie nie zabiją za spóźnienie.


~*~

Najpierw zaatakował mnie Benjamin, nasz libero. Skoczył mi na plecy, mocno obejmując dłońmi szyję i nogami brzuch. Drugim był atakujący Kenneth, wyższy ode mnie ledwo o pięć centymetrów. Również wziął mnie od tyłu, miażdżąc moją głową i pewnie libero przy okazji. Reszta, widząc pewnie moją minę, darowała sobie mocne obejmowanie mnie. Cóż, w końcu zdobyłem ostatni punkt w meczu, dzięki któremu wygraliśmy. Mój pomysł jednak wypalił, mimo że dwaj inni gracze z mojej drużyny byli gotowani do skoku i zaatakowaniu piłki. Z jednej, jak i z drugiej strony przeciwnicy byli gotowi do bloku, więc zrobiłem coś, czego mogli się nie spodziewać. Poza tym piłka i tak była na moją korzyść – została wyrzucona blisko siatki, przez co delikatnie, ale i dosyć mocno wrzuciłem ją na pole przeciwników, dosłownie pod ich stopy. Nawet libero nie zdążył jej sięgnąć. To było pierwsze ryzyko, z drugiej strony mogłem dotknąć materiału oddzielającego boisko.
Gdy w końcu moja drużyna się ode mnie odkleiła, a my dostaliśmy możliwość pójścia do szatni, wypuściłem powietrze, które nieświadomie wstrzymywałem. Naprawdę się bałem, że moja „kiwka” mogła nie wypalić.
Będąc w szatni i próbując się przebrać, cały czas albo zostawałem klepnięty po plecach, albo słyszałem o mojej „genialnej akcji”. Nie wiedziałem, że aż tak to docenią.
- To co, panowie? Kierunek bar! - krzyknął Benjamin, stojąc na jednej z ławek. Zaśmiałem się, zresztą jak reszta drużyny. No racja, trzeba oblać zwycięstwo.
- Dokąd nas tym razem zaprowadzisz, Benuś? - spytał Zeron, drugi rozgrywający. Nieźle się kumplował z Benjaminem, tylko on mu pozwalał mówić do siebie „Benuś”. Osobiście byliśmy z Zeronem rywalami. W końcu to ja gram w większości meczach, gdy on grzeje ławkę. Nawet dzisiaj nie wyszedł na boisko.
- Zobaczysz! - zawołał, po czym skoczył na plecy swojego przyjaciela i ruszyli do wyjścia, a za nimi cała reszta. Szedłem jako jeden z ostatnich, grzecznie idąc za tłumem. No i doszliśmy do miejsca wskazanego przez libero.
Pierwsze piwa, pierwsze toasty. Głównie za wygraną dzisiaj, na następnych meczach i za więcej moich pomysłów. Zaczynali przesadzać. Po północy większość drużyny zaczynała się zbierać. Ja oczywiście wrócę autobusem, ale pewnie nieco dłużej posiedzę. Dzisiaj nie miałem ochoty widywać się ani z bratem, ani z ojcem – zwłaszcza że rano mieliśmy lekką sprzeczkę. Mieli dzisiaj jechać na jakąś akcję i miałem być im potrzebny. No cóż, dla mnie mecz był o wiele ważniejszy. Dla nich niekoniecznie. Głupi mafiozi.
- Muszę iść do toalety – rzuciłem w pewnym momencie. Benjamin wraz z Zeronem pokiwali mi głową, wracając do tematu rozmowy, więc ja wstałem ze swojego miejsca i ruszyłem w kierunku toalet. Wtem w barze rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Instynktownie odwróciłem się w kierunku, skąd ten huk dobiegł, a w moje oczy rzucił się prawie niewidoczny obraz osoby leżącej na ziemi. A dokładniej kobiety leżącej na ziemi. No nieźle. Toaleta poczeka.
Automatycznie ruszyłem w kierunku miejsca wypadku. Kilka razy z moich ust padło „Przepraszam”, gdy rozpychałem się pomiędzy ludźmi, gdy w końcu dotarłem do dziewczyny i to jakby znajomej. Najpierw się śmiała, a potem chyba zaczęła płakać. Nawet nie jestem pewien. Zrobiłem jeszcze krok w jej stronę, nieco się garbiąc.
- Wszystko w porządku? Nic pani nie jest?
Zauważyłem u niej ruch, jakby się sobie przyglądała.
- Huh… Chyba nie – odezwała się, a następnie podniosła głowę. Z daleka mogłem się pomylić, ale teraz byłem wręcz przekonany, że gdzieś ją widziałem. I to całkiem niedawno. Ale gdzie? Szybko się otrząsnąłem.
- Możesz wstać? - kolejne pytanie padło z moich ust, jednocześnie wyciągając dłoń, aby pomóc prawdopodobnie kelnerce wstać.
- T-tak… Nie! Nie wiem…
- To znaczy?
Zrobiła gest dłonią, abym się do niej schylił. Zdziwiłem się nieco, no ale nic, biedne plecy. Ukucnąłem przy niej na jedno kolano.
- Musisz mi pomóc. Mnie raczej nic nie jest, ale za to moja spódnica nie przetrwała tego upadku.
„A” - taka była moja reakcja. Zdziwienie i nic więcej. W zasadzie to na początku nawet jej nie zrozumiałem. Przejrzałem jeszcze z dwa razy w swojej głowie wypowiedź dziewczyny, nim do mnie kompletnie dotarła. Przyznaję, nieco się zawstydziłem. I w tym momencie gratulowałem sobie, że miałem jedną z moich rozsuwanych bluz. Ulubioną, ale mówi się trudno. Zdjąłem ją z siebie, zostając w krótkich rękawie i podałem kobiecie obok mnie. Unikałem jej wzroku, a przynajmniej próbowałem. Mimo że światło było kiepskie, to i tak nie mogłem oderwać od niej oczu. Miała ciekawy kolor tęczówki. I kolczyka w nosie. I chyba nieco za duży dekolt. Tylko raz na niego spojrzałem, nie miałem odwagi zrobić to ponownie.
Nieznajoma popatrzyła się zaskoczona na czarny materiał w mojej dłoni. Delikatnie się uśmiechnąłem.
- Zasłoń nią miejsce porwania, zawiązując w pasie – rzekłem. Dziewczyna odwzajemniła nieśmiało mój uśmiech, zabierając bluzę i robiąc to, co jej podpowiedziałem.
- Gotowa? - zapytałem, znowu kierując do niej swoją pomocną dłoń. Skinęła głową, podając mi rękę. Jednym pociągnięciem postawiłem ją z powrotem na nogach, po czym ponownie się schyliłem, biorąc blaszaną tacę w dłoń i zbierając na nią większe odłamki szkła. Kiedy ponownie wstałem, usłyszałem „Dziękuję” ze strony dziewczyny pode mną.
- Nie ma za co – odpowiedziałem, oddając jej rzecz. - Mam na imię Ken – wypaliłem niemal od razu, ponownie podając jej swoją rękę. Delikatnie się zaśmiała.
- Ja Lucy – odpowiedziała, symbolicznie zaciskając swoją dłoń na mojej. Ładne imię pomyślałem. I wręcz od razu powiedziałem. Wtem przypomniałem sobie o potrzebie do toalety.
- Przepraszam, muszę iść – szybko dodałem i wyminąłem nową koleżankę, śpiesząc się w upragnione przeze mnie miejsce. Mój pęcherz zaczynał zagłuszać większość moich myśli.
Moja przygoda w toalecie trwała dosyć długo. Głównie przez to, że jakaś para urządzała sobie „zabawę” w jednej z kabin, a ja nie chciałem im za bardzo przeszkadzać. Dziwnie się tam czułem.
Po moim ciele przeszedł dreszcz przerażenia. Rozejrzałem się po sali, a w moje oczy wpadł obraz Lucy z powrotem za barem. Ciekawe, czy sprzątnęła resztę szkła z parkietu. I czy bluza dobrze się sprawuje. Zamiast wrócić do reszty mojej drużyny, jeśli ktoś został i poszedłem więc w kierunku dziewczyny.
- Hej – rzuciłem, siadając na stołku barowym. Lucy wnet podniosła głowę, uśmiechając się, a następnie wracając do nalewania piw do kufli.
- Nie zdążyłam ci podziękować za pomoc i za bluzę – powiedziała.
- Podziękujesz, gdy skończysz pracę i wrócisz do domu. Dużo ci jeszcze zostało roboty? - spytałem, rzucając wzrok na ledwo dostrzegalny zegar na ścianie. Powoli dochodziła druga nad ranem. Szybko czas minął.
- O drugiej mogę znikać. Sytuacja wyjątkowa – odpowiedziała, wzrokiem wskazując na moją bluzę. No tak. Też chciałem zniknąć gdzieś o tej godzinie.
- Odprowadzić cię? - zapytałem, nim nawet zdążyłem o tym pomyśleć.

Lucy?

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz