21 lip 2019

Od Candice C.D Izzy

- Co takiego ważnego miałaś dzisiaj do zrobienia? 
I od tej pory patrzę momentalnie na dwie siedzące w niedalekiej odległości od siebie dziewczyny. Nie mam pojęcia, co odpowie Julia, ale też mój wzrok nie jest natarczywy. Zaraz zsuwam go na wyświetlacz telefonu. Sprawiam wrażenie, że nie interesuje mnie krótka rozmowa dziewczyn, ale moje uszy ciągle są aktywne i wyczulone na najmniejszy szmer ich głosów. Candice Cichociemna Snow. Powinnam dostać to na chrzcie. 
Przytulam oburącz poduszkę, Julia się odzywa głosem pozbawionym większych emocji.
- Byłam na pokazie mody. Inspirowanie się i oglądanie konkurencji jest kluczowe dla projektantki mody, więc mogę to uznać za ważną sprawę. 
Nie wytrzymuję i odzywam się z szerokim uśmiechem na ustach, nie wychylając wzroku zza telefonu.
- Julia, skarbie — zaczynam — nie zawiodłaś mnie. Pamiętaj, że dalej chcę być pierwszą osobą, która wypróbuję twoją kolekcję. — Posyłam jej spojrzenie, w którym czai się błysk. 
- To zajmie trochę czasu — oznajmia, ostudzając mój zapał. — Na pokazie nie pokazali niczego godnego mojej uwagi.
- Powielanie schematów jest najgorsze. — Wzdycham ciężko. — Izzy, rzuć mi to. — Wskazuję z kanapy na otwartą paczkę wafli ryżowych, które leżą od południa na wyspie kuchennej. Pewnie już wypełniło ich powietrze, ale hej, to wafle ryżowe. Zawsze smakują dobrze.

- Jasne. — Podaje mi, choć kusi mnie stwierdzenie, że bardziej je rzuciła. — Więcej roszpunki z sosem ziołowym dla mnie.
- I tak jesz więcej od nas — prycham, szeleszcząc opakowaniem. Odnajduję w nim całe dwa wafle, bo reszta została dziwnym trafem zdziesiątkowana. 
- Zazdrościsz, bo po mnie nie widać? — Cmoka, wyraźnie chcąc mnie rozdrażnić, choć stanowczo się temu opieram, pozostawiając na swojej twarzy jedynie drobny uśmieszek.
- Ach, stąd ten płaski tyłek.
- Nieprawda! — Oburza się, rozśmieszając mnie. — Kłamiesz.
- Kłamię — mówię dokładnie tak, jakbym stwierdzała najbardziej oczywistą rzecz w świecie. Twarz Izzy przecina szybki uśmiech.
Niedługo potem wszystkie cichniemy na rzecz filmu rozgrywającego się na ekranie telewizora. Brzmią tylko chrupane w ustach przekąski, słychać zmianę pozycji na kanapie. Zdecydowanie znudził mi się film. Biorę ręcznik, ubrania z szafki ze swojego pokoju i decyduję wziąć szybki prysznic, byleby jak najwcześniej położyć zmęczone życiem ciało do łóżka.
jeszcze długi czas nie mogę zasnąć, bo non stop słyszę dobiegające z salonu śmiechy i chichoty, do tego lektor w filmie też wcale nie jest bardzo cichy — stąd wiem, że słuchają go dwie przygłuche dziewczyny. Wzdycham wolno i ciężko. Nie hamuję się i uderzam w ścianę.
- Dziewczyny. Próbuję spać.
- Próbuj dalej! — odzywa się Izzy, jej głos jest tłumiony grubą ścianą, a pomimo to dalej się przebija. — To kara za to, że szybko od nas uciekłaś.
- Mam pracę — argumentuję, ale niewystarczająco.
- Gratuluję. Nie ty jedna.
- Ja jedna się tym przejmuję. — Obracam się na drugi bok. Ciekawe, czy jestem nudziarą. 
Nie, zdecydowanie wcześniejsze pójście spać mnie nią nie czyni... prawda? 
Następny dzień nie przypomina rewelacji. Pogoda z dnia na dzień zmieniła się diametralnie. Po skórze przemykał mało letni wiatr. Całe Avenley zmoczyły wręcz jesienne opady deszczu, dlatego nawet osoby niezainteresowane książkami kryły się w bibliotece — w ciepłym, przyjemnym miejscu, gdzie cisza i spokój zmieniają zupełnie panującą dookoła rzeczywistość.
Zajmuję miejsce przy formalnościach, bo Jenny Crawford, moja pracodawczyni, musi załatwić podczas przerwy coś ważnego. Przeglądam karty biblioteczkę, przekładając je tam, gdzie być powinny. Przerywa mi głośne odchrząknięcie, które sprawia, że ludzie dookoła wbijają w naszym kierunku uciszające spojrzenia.
Unoszę głowę i wcale nie dziwi mnie widok Izzy.
- Potrzebuję czegoś nowego — mówi mi tylko. — Chodź, przy okazji muszę z tobą pogadać.
Wychodzę zza biurka, odchodzę z dziewczyną do dobrze znanej mi alejki z wierszami, które zwykle lubi rozszyfrowywać, wers po wersie.
- Coś się znajdzie — mówię ściszonym głosem, potem wyciągam rękę i sortuję wzrokiem najciekawsze tytuły w rzędzie przybyłych w tym tygodniu lektur. — O czym chciałaś pomówić?
- Julia znowu mi wybyła, więc zostajesz mi ty — zaczyna, ale wcinam jej się w zdanie.
- Och, znowu czuję się jak alternatywa. — Wywracam oczami, choć dobrze wie, że sobie żartuję.
- Candy, mamy wakacje — oznajmia. Rzucam jej oczywiste spojrzenie. — Wykorzystajmy je jakoś.
- O nie, nie. Do żadnego bliskiego morzu kraju nie wyjeżdżam — zaznaczam, starając się, by mój głos nie irytował każdego w bibliotece. Przy okazji podaję przyjaciółce trzy warte przeczytania tomiki z wierszami.
- Nie o tym mowa — mamrocze.
- Jak będziesz wiedzieć, o czym mowa, to ja chętnie cię wysłucham, kochanie moje. — Nagle wystawiam palec do góry. — Chociaż wiesz? Zawsze chciałam polecieć na Agrene. Szykuje się tam niezła opalenizna, której nie mam w tym nieokreślonym pogodowo kraju.
- Agrene, najgorętszy kontynent? Mierzysz wysoko — odpiera. — Narzekasz na Calor, ale tam w ogóle nie jest lepiej, wiesz?
- Wypróbuję chociaż swój nowy strój kąpielowy — mówię swobodnie, a dziewczyna musi powstrzymywać się od parsknięcia śmiechem. Wreszcie powracam do powagi i kładę w dłoniach dziewczyny trzy tomiki. — Bierz je, a ja ci je zapiszę w karcie.
Love you. — Gdy tylko nadstawiam policzek, cmoka mnie w niego. Uśmiecha się jeszcze oraz zmierza w kierunku wyjścia, odprowadzana jeszcze moim wzrokiem.
- Ach, pamiętaj — mówię nieco głośniej. — Nie rób jeszcze nic głupiego, pracę kończę za parę godzin.
- Postaram się!
Kręcę głową z niedowierzaniem i wracam do pracy. Czeka mnie zbite cztery godziny. W bibliotece nigdy nie ma wielkiego ruchu, szczególnie, że nadmierny hałas jest tu niedozwolony, bo przeszkadzałby innym. Stali bywalcy czy — po prostu — wychowani ludzie doskonale o tym wiedzą. Nie przepadam za tym, by dyktować ludziom zasady, które powinny siedzieć im w głowie od podstawówki co najmniej.
Całe godziny spędzam na robieniu tych samych rzeczy na zmianę. Segregacja kart. Układanie książek i pomoc czytelnikom. Pośród dziesiątek regałów i ja niegdyś potrafiłam się zgubić, dlatego każdą osobę z problemem znalezienia swojej lektury traktuję w istocie poważnie. Kiedy jestem bliska zamknięcia biblioteki, czuję wibrujący w kieszeni sukienki telefon. Marszczę brwi, widząc na wyświetlaczu głupią fotkę Izzy i niemal z marszu odbieram.
- Co tam? — Zamykam bibliotekę na klucz.
- Candy, Candy — mówi z ekscytacją w głosie. Jest żywiołowa to mało powiedziane. — Wychodzę za mąż.
Co?
Zostaje mi tylko zbierać szczękę z podłogi. Przez chwilę czuję się jak w totalnym transie, z którego nie mogę się wyrwać. Przecież to głupi żart, myślę. To Izzy, mogę się po niej spodziewać wszystkiego, ale jednak te wyznanie przynosi mi jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi. Jej radocha i przede wszystkim rozbawienie w głosie szczególnie ugruntowują mnie w przekonaniu, że coś jest nie tak.
- Tłumacz się, Mortensen, ale to już.

Izzy?
Przepraszam, że jest takie beznadziejne, ale końcówka musiała taka być xD

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz