2 lip 2019

Od Odette C.D Adam

Przecież nie mogłam go tak „po prostu” zostawić na noc w aucie. Nie było takiej opcji i nawet, gdyby każdy dookoła mi przeczył i groził, to tak czy siak postanowiłabym na swoim — nie zostawiłabym mojego chłopaka, którego nienawidzi mój ojciec, bez żadnego wsparcia na własnym podwórku, gdzie komary, dziwne typy kręcące się wszędzie to norma. To coś, co budziło ciarki na moich dłoniach przy samej myśli. Spojrzałam na Adama, korzystając z rażącego światła lampki w samochodzie.
- Nie musiałyśmy, ale chciałyśmy — odpowiedziałam za mamę, która dalej stała w nieco większej ciemności i wpatrywała się w nas.
- Postaram się jeszcze porozmawiać z Claytonem.
I blondyn zerwał się z siedzenia jak oparzony, kręcąc głową bezradnie.
- Nie, naprawdę. Lepiej tego nie rozdrapywać. — Rozłożył koc, którym przykrył się aż po samą klatkę piersiową. Jedwabny, nieco krótki, ale to wina jedynie tego, że kupiłam go dobre parę lat temu. A ja, nie zapominając, mierzyłam przecież znacznie mniej niż mój chłopak. — Nie sądzę, że dogadam się z panem Blackwellem, a wolałbym, żeby ani pani, ani Odette nie miały później nieprzyjemności z tego powodu.

- Zrobię, jak będę chciała. — Moja mama puściła mu oczko, ukazując tym samym swój ośli upór. Nic się nie zmieniła, a ten upór zaprowadzi ją jeszcze daleko i daleko. — Odette, wracaj niedługo, bo zimno się robi i komary gryzą.
- Zaraz. — Siadłam na moment w samochodzie i zamknęłam po sobie drzwi, żeby ów malutcy krwiopijcy nie dostały się do środka. — Widzisz, jak my o ciebie dbamy? — Rzuciłam mężczyźnie uśmiech, który bezsilnie odwzajemnił, wyraźnie zmęczony całym ciągiem tego nie do końca udanego dnia. Gdyby Clary niczego nie zepsuła swoimi farmazonami, to wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej.
- Mam ogromne szczęście — mruknął. — Znaczy co do twojego ojca to nie. On naprawdę wierzy Clary? — Zmarszczył brwi, a w niebieskich oczach chyba dostrzegłam jeszcze nutkę nadziei, że być może prawda różni się od tego, co sam zobaczył.
Niestety nie tym razem.
- Wiesz... chyba tak — wymamrotałam, odgarniając z twarzy nieposłuszne kosmyki blond włosów.  Chyba w głowie coraz bardziej nasilała mi się myśl o podcięciu końcówek. — Tata lubił Clary, w szkole zawsze widział ją jako mądrą i zdolną uczennicę. Trochę zatrzymał się wspomnieniami w liceum, bo Clary najwyraźniej w świecie straciła etykietę wzorowej dziewczyny. — Westchnęłam. Gdyby tak pomyśleć, to nawet moja sympatia wobec niej diametralnie spadła, a po tym cholernie nieprawdopodobnym kłamstwie to już w ogóle.
- Teraz to ona może taką najwyżej udawać w jakimś tanim pornosie. — Parsknął. — Wierz mi czy nie, ale czułem się paskudnie, kiedy rozbierała mnie wzrokiem.
- Mogłeś być połowę brzydszy. — Posłałam mu uśmiech mający na celu delikatnie poluzować temat. Ten wywrócił tylko oczami, drapiąc się po skroni. — Tak, domyślam się, szczególnie, że Clary potrafi być... troszeczkę nachalna.
- Troszeczkę? — Spojrzał na mnie jak na kretynkę.
- No dobra, trochę bardzo. — Westchnęłam ciężko, obrzucając spojrzeniem całe auto skąpane w półmroku. Moje oczy natrafiły na folię od paru bułeczek maślanych, jakie moja mama podarowała Adamowi. — Zjedz, kiedy będziesz głodny. Potrzebujesz jeszcze czegoś?
- Ładnego pożegnania. — Jego usta wykrzywiły się w końcu w zadziornym uśmiechu. Nie czekając zbyt długo, poczułam na swojej żuchwie jego dłoń i palce, które delikatnie miziały moją skórę. Ruszyłam nieco naprzód, by zlikwidować odległość oraz doprowadzić nasze usta do pożegnalnego pocałunku. Jego stęsknione wargi przytrzymały mnie jeszcze na dłużej. Ciche pomruki otaczały nas i hałasowały w ciszy, aż w końcu delikatnie przerwałam tę chwilę przyjemności.
- Śpij dobrze — szepnęłam, odsuwając się od niego. Zatrzasnęłam po sobie drzwi, obserwując przez szybę zmęczony uśmiech Adama.
Potem wiedząc, że nie trzyma mnie już nic, powróciłam do domu, a zaledwie po przejściu przez próg mój dobry humor spadł na samo dno. Wszystko za sprawą ojca, który nawet nie chciał sobie uświadomić, że Clary to kawał prawdziwej suki. Cały wieczór więc spędziłam w swoim pokoju na pakowaniu ubrań do walizki. Rzeczy nie było zbyt dużo, natomiast przestrzeń, która wcześniej była wolna, teraz pozostawała zajęta przez podarowane przez mamę przekąski. Powtarzałam jej, że przecież z głodu nie umrzemy, ale konfitury czy świeże, słodkie bułeczki prosto z matczynego piekarnika mamy nigdy jeszcze nie były żadną przesadą.
Tego nigdy nie za wiele. Przecież tak długo już ich nie odwiedzę...
- Odette? — Ochrypły głos sprawił, że niemal podskoczyłam w miejscu z poskładaną koszulką w dłoni. — Już wyjeżdżasz?
- Nie pozostawiasz nam wyboru, tato. Potępiam to, co zrobiłeś — mówiłam, już nawet nie licząc się z faktem, że jemu się to nie podoba. Padające ode mnie łagodnym tonem słowa od razu trafiały do niego tak, jak chciałam, by trafiały.
- Przepraszam, ale skąd masz wiedzieć, jaki jest Adam? — Oparł się o framugę. W zmarszczkach na jego twarzy pierwszy raz od dawna pojawiło się zastanowienie. Zwykle był to osąd dotyczący mojego chłopaka.
- Bo go znam dłużej niż ty? — szepnęłam. — Racja, zakochałam się, to zgubne uczucie, ale powiem ci, że to już coś więcej niż jakieś dziecinne zauroczenie. Tato, mam dwadzieścia trzy lata. Wiem, jak się podejmuje decyzje.
- A konsekwencje zaufania znasz?
- Znam. Nie ucz mnie tego — odparłam twardo. — Jeśli nie akceptujesz Adama i zamierzasz wierzyć w te bzdury, to równie dobrze możesz się do mnie nie odzywać. Jutro wyjeżdżam.
Odpowiedzi zwrotnej już nie otrzymałam. Kątem oka tylko udało mi się zauważyć, jak mężczyzna z cichym westchnieniem odbija się od framugi i znika z mojego pola widzenia. Kontynuowałam więc składanie naszych ubrań do walizki, dopiero potem przejmując się kąpielą, spaniem — to drugie przyszło wyjątkowo trudno. Myśli ciągle pozostawały zajęte dzisiejszym incydentem, zaś gryząca w sumienie świadomość, że mój chłopak śpi na moim podwórku, odbierała mi sen na długi czas.

***

Zbudziłam się nie tak wcześnie, jak bym chciała. Ostre promienie słońca niemal wpadły mi do zaspanych oczu, kiedy odwróciłam się w kierunku okna. Było uchylone, więc nie miałam wątpliwości, że to sprawka mamy, która po domu zazwyczaj kręciła się już od przynajmniej piątej rano. W pokoju ogarnęłam ubrania, w jakich miałam przyjechać z powrotem do Avenley River, i niesiona przyjemnym zapachem tostów zeszłam na dół. Taty nie było. Tylko mama stała nad aneksem kuchennym i pilnowała przepysznie pachnącego jedzenia, w które wplątywała się nuta dżemu truskawkowego. 
- Hej, mamo — rzuciłam nieco zaspana. — Zaniosę trochę Adamowi i przy okazji go obudzę, dobrze?
- Jasne, bierz ile chcesz, kochanie. Musicie się najeść przed wyjazdem. — Kocham tę kobietę nad życie. Zawsze w gotowości, by pomóc, i od kiedy pamiętam sprawiała, że czułam bardzo mocno jej nieodpartą pomoc i wsparcie. 
Przecierając delikatnie oczy, wyszłam z pełnym talerzem na zewnątrz, od razu atakowana wysoką temperaturą. Chłód, jaki można poczuć, to tylko i wyłącznie noc, bo na poranek nie ma co liczyć, słońce żerowało. 
- Adam, skarbie, wstawaj. — Zapukałam do okna. Odsunęłam się na wypadek, gdyby od razu otworzył, i wprawdzie nastąpiło to zaledwie pół minuty później. — Śniadanie do łóżka.
- Fajne mi łóżko — mruknął, przenosząc się do siadu. — Plecy mnie napieprzają tak, jakbym spał na betonie. 
- Miałeś po prostu kiepską pozycję — oznajmiłam, dając mu do ręki talerz z niesamowicie pachnącymi tostami. — Jedz, jest przepyszne. Mama zrobiła.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo ją szanuję. — Omiótł wzrokiem jedzenie i nie patrząc nawet na nie za długo, wbił zęby w przypieczonego, rumianego tosta. — Kiedy chcesz wyjeżdżać?
- Po śniadaniu. Spakowałam już nasze walizki, więc to tylko kwestia czasu. Nadal nie wiem, jak cię przeprosić za zachowanie mojego ojca... — Mój głos zupełnie stracił pewność siebie. — To takie zagmatwane. Chciałam, byś czuł się dobrze, a wyszło... uh, okropnie to mało powiedziane. 

Adam?

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz