2 lip 2019

Od Gabriela C.D Lucille

– Myślałam, że nie obracasz się w towarzystwie takich osób, jak ta Lucille – ciemnowłosa krąży po kuchni, nawet nie zerkając na siedzącego przy stole brata.
– Myślałem, że mam dwadzieścia cztery lata, a ty znacznie mniej i to ja powinienem kontrolować to, z kim się spotykasz.
– Jakby ci to powiedzieć... nie wykazujesz chęci i możliwości, aby mnie kontrolować. I co najważniejsze, dobrze doradzać, czy cokolwiek powinien robić starszy brat. Z naszej dwójki to ja to robię względem ciebie.
– Naprawdę nie wiem o co ci, do chuja, chodzi, siostrzyczko – mówi zdecydowanym tonem, choć w jego oczach wyraźnie majaczy znudzenie. To nie pierwsza taka sytuacja i na pewno nie ostatnia, dlatego to żadna nowość.
– Nie wiesz? – Sarah ociera łzy wierzchem dłoni, na co jej brat jedynie wzdycha. Nawet nie zauważa, kiedy po jej twarzy zaczynają spływać łzy wielkości grochu. Wie, że jest okropny, ale nie wie jak to zmienić. Brnie w  to wystarczająco długo, aby teraz nie umieć się z tego wycofać. – Twoi nielegalni koledzy – Gabriel uśmiecha się mimowolnie, gdy słyszy to określenie. – Ukradli najlepszego konia, jakiego miałam. To twoja wina. Jestem o pięćdziesiąt tysięcy do tyłu – łka. Gabriel doskonale wie ile ta cała stajnia znaczy dla Sarah, ale on naprawdę nie ma wpływu na to wszystko, co dzieje się dookoła nich. To jasne, że chce dla siostry jak najlepiej, ale to awykonalne w takich okolicznościach, jakie zachodzą.


– Przepraszam – wychodzi z jego ust, po którym zaraz wzdycha. – Nie zbankrutujesz – sięga do kieszeni, a jego siostra jedynie patrzy na poczynania Gabriela, z załzawionymi oczami, w ręce ściskając chusteczkę.
W jego ręce pojawia się plik banknotów, kiedy wyciąga go z kieszeni spodni. – Proszę. To niewielka część, ale wystarczy dopóki policja nie odnajdzie konia. Bo przecież to łatwe, konie ulicami nie chodzą – kładzie niezręcznie dłoń na ramieniu siostry, ale trwa to ułamek sekundy, po którym wychodzi z domu, po drodze łapiąc leżącą na kanapie czarną kurtkę.
Nie umie rozmawiać z własną siostrą, co jest dosyć przykre z uwagi na fakt, że mają tylko siebie. Zaciska ręce na kierownicy, siedząc w samochodzie. Przemykający się po umyśle Gabriela widok zakrwawionego ciała i matki, i ojca, przyprawia go o odruch wymiotny. Nienawidzi tych wspomnień, po części nienawidzi także swojej siostry, która zniszczyła najlepszy czas jego życia, jednak stara się wyplenić tę myśl ze swojej głowy. To przecież nie jej wina, to wina jednego z gangów, u którego ojciec był zadłużony. To wina policjantów, którzy za sprawą łapówki umorzyli śledztwo i wina Gabriela, który stara się wymierzyć im sprawiedliwość na własną rekę, skoro „stróże prawa" nie są w stanie tego zrobić. Uderza rękoma o kierownicę, kiedy stoi na podjeździe kasyna w Laville. Jego samochód budzi zainteresowanie wśród stojących przy wejściu mężczyzn, z resztą jak zawsze. Dobrze wiedzą kim jest Gabriel, co nieznacznie mu schlebia, mimo że może nie powinno. Wychodzi z auta, zamykając go.
Ten sam, neonowy znak, te same stoły bilardowe i bar. Idzie w stronę kanap, całkowicie ignorując wszystkie znajome twarze, które przemykają kilka centymetrów przed nim.
– Gabriel! – słyszy, więc automatycznie skręca w kierunku znajomego mu głosu. Nawet się nad tym nie zastanawia, a po kasynie porusza się tak, jakby miał w głowie rozrysowaną jego mapę.
– Angus – kiwa głową.
– Masz dla mnie jakąś działkę?
– Coś by się znalazło – ziewa, kątem oka zauważając zbliżających się w ich stronę mężczyzn. – Ale ty wiesz najlepiej, że nie ma nic za darmo. Dwieście avarów – wyciąga rękę w jego stronę, na której w mgnieniu oka pojawia się wyliczona suma. Znajomi Angusa witają się z Gabrielem, zajmując kanapę obok, a on sam bawi się saszetką wypełnioną białym proszkiem. Nie bierze od dłuższego czasu, co jest powodem jego paskudnego humoru i przejmującego jego ciało zmęczenia. Mimo to, jeszcze trzyma się przy zdrowych zmysłach i ma nadzieję, że potrwa to jak najdłużej.
– Chyba jakaś panienka do ciebie – głos jednego z mężczyzn przebija się przez jego myśli. – Niezła.
– Ta – odwraca się, widząc Lucille. – Cokolwiek – przewraca oczami, bo czego może chcieć jego „dobra koleżanka" z „dobrego domu", w miejscu takim, jak to? Niech uważa, żeby przypadkiem nie wplątać się w coś, czego może żałować. Tak jak Gabriel. Bo ma sobie za złe, że pozwolił sprawie zajść za daleko, tak, że zdecydowanie wymyka się ona spod jego kontroli. To pierwszy raz, gdy jest w takiej sytuacji, gdy pomaga komuś zupełnie bezinteresownie, i gdy sam nie wie, co czuje. Nie potrafi nazwać swoich uczuć, nigdy nie potrafił, wie jedynie, że czuje do Lucille po prostu narastającą odrazę, choć powód jest nieznany nawet jemu samemu. Dziewczyna podchodzi do Gabriela, wygląda na nieco zmęczoną i zestresowaną, ale jak inaczej mogłaby się czuć, będąc drugi raz w swoim krótkim życiu w miejscu takim, jak to? Gabriel wpatruje się ze znużeniem w przybysza, czekając aż coś powie, bo skoro to ona przyszła do niego, sprawa jest prosta: on nie musi nadstawiać karku. Jego znajomi posyłają mu dwuznaczny uśmiech, a jeden z nich pokazuje do góry palcem wskazującym, co oznacza „sypialnie". Wstają, jak jeden mąż, odchodząc w jednym kierunku, a wtedy do chłopaka podchodzi dziewczyna, zaczynając mówić.
– Gabriel – Podchodzi do niego i już ma złapać chłopaka za ramię, ale cofa rękę, nie decydując się na ten gest. – Przepraszam, że przychodzę znikąd i tutaj, ale... mogłabym cię prosić na słowo?
Ma ochotę się roześmiać. Skąd wiedział, że ma dla niego kolejną sprawę, coś, w co się wplątała i nie jest w stanie z tego wyjść sama. Mimo to, ciekawy tego, co ma mu do powiedzenia, kiwa głową potakująco z charakterystycznym dla niego ironicznym uśmiechem. Odchodzą kawałek dalej, gdzie jest znacznie mniej ludzi, a co za tym idzie, hałas także jest znacznie mniejszy.
– Do mojej skrzynki trafiają pogróżki, dostaję wiadomości z nieznanego numeru, dwa razy przyszli pod mój dom – wymienia, a szatyn patrzy na nią jakby zdezorientowany. – Nie mam pojęcia, kim są, ale kojarzę ich skądś. A przynajmniej jednego z nich. Boję się, że mogą to być ci od handlu ludźmi. Nie wiem, może akurat ich policja nie schwytała? – Nerwowo gestykuluje. – Proszę, pomóż mi, Gabriel. Ostatni raz.
– Czego ode mnie oczekujesz? Zrobiłem to, co do mnie należy. To ma polegać na tym, że przychodzisz do mnie dopiero wtedy, kiedy masz jakiś problem i się boisz o siebie samą? To trochę egoistyczne, nie uważasz? Przykro mi, ale mam do uratowania trzy życia, w tym swoje. I musisz zaakceptować wybór nic niewartego człowieka, jakim jestem, ale moim priorytetem jest zadbać o siebie i o Sarah. Ty, dla mnie, nie jesteś tego warta – mówi, zachowując kamienną twarz, zupełnie niezdradzającą jakichkolwiek uczuć i emocji. Miał Lucille za dobrą dziewczynę, a „miał" to bezsprzecznie czas przeszły. Okazuje się, że Lucille jest po prostu kolejną, zepsutą dziewczyną, w jego mniemaniu, bo mniemanie innych całkowicie go nie obchodzi. Bo jak można nazwać osobę, która traktuje kogoś jak człowieka gorszego sortu, a ucieka się do niego jak do ostatniej deski ratunku, wtedy, kiedy ona sama tego potrzebuje? To dla samego Gabriela dosyć toksyczne zachowanie.
Mierzy wzrokiem ostatni raz twarz Lucille, widząc jej pogrążający się... smutek? Nie, to chyba nie smutek, tylko rozdarcie w obawie o swoje życie, ale chłopaka to już nie obchodzi, jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. A przynajmniej Sarah zawsze mu to powtarza. Wychodzi z kasyna, mijając tak dobrze znanych mu ludzi, którzy rzeczywiście są źli. A czy on jest zły tak, jak oni, czy zasłużył sobie, aby traktowali go tak, jak traktują?

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz