3 lip 2019

Od Milo cd. Naffa

Uśmiechnąłem się, obraz takiego szczęśliwego Naffa dodawała mi satysfakcji i nawet nie przeszkadzał mi całus, jakim mnie obdarzył, wręcz przeciwnie. Na jego słowa o waleniu romantyzmu się zaśmiałem, miałem też nadzieje, że te zdanie utrzyma aż do wesela, bo jednak w wymyślaniu romantycznych rzeczy byłem beznadziejny. Potem uderzył mnie jeden fakt; czy on nazwał ten piknik randką? Znowu się zaśmiałem i wziąłem do ust pizze, a radosny Naff zaczął pałaszować makaron.
Siedzieliśmy na pikniku do wieczora, nie sądziłem, że taka mała rzecz, może wprawić mnie w tak dobry humor. Nawet nie wiedziałem, kiedy minęła osiemnasta, a potem dwudziesta. Gdy wszystko zjedliśmy, zaczęliśmy sobie żartować, jak starzy, dobrzy znajomi, którzy nie widzieli się od wielu lat i teraz wszystko nadrabiali. Jeśli miałbym być szczery, dobrze się czułem w tamtej chwili i w ogóle zapomniałem, że kiedyś bardzo mi działał na nerwy – chodź wiedział, że wkrótce to się zmieni.



Wróciliśmy do akademika, gdy słońce zaszło. Weszliśmy do jego lokum, od razu powitał nas jego psiak, który spał przy drzwiach i grzecznie czekał.
- Muszę go wyprowadzić – pokiwałem głową, zapominając, że tego nie widzi, po czym poszedłem do jego pokoju. Kiedy on założył zwierzęciu smycz i wyszedł na zewnątrz, ja padłem na łóżko. Byłem okropnie zmęczony, dlatego nawet nie zauważyłem, kiedy na trochę przysnąłem… a co mnie obudziło? Nie zgadniecie. Czyjaś ręka na moim kroczu. Automatycznie otworzyłem oczy i podniosłem się na łokciach, widząc Naff’a z ręką na moich spodniach. Marszczył brwi, jakby czegoś nie rozumiał, był przebrany już w pidżamę, więc nie miał na sobie okularów, dzięki czemu widziałem, że prawie na mnie patrzy.
- Em… - odezwałem się, gdy nie zdejmował dłoni.
- Milo? - zapytał zdziwiony i dopiero wtedy odsunął kończynę, po chwili kierując ją na mój tors i na twarz. - Co tu robisz? - dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że tak jakby, przypadkiem zasnąłem na jego łóżku, gdy chciałem po prostu poleżeć. Podniosłem się i usiadłem obok niego.
- Zasnąłem – wytłumaczyłem jednym słowem. - Idę do siebie, dobrej nocy – i jak z automatu, najpierw dałem mu buziaka w policzek, a potem wstałem, jakby się nic nie stało. Na chwilę przystanąłem w jego pokoju, zastanawiając się, co ja zrobiłem i po co i dlaczego… nie znajdując na nic odpowiedzi, wyszedłem z jego pokoju i poszedłem do siebie.

*

 Wyprasowałem garnitur, umyłem samochód, zrobiłem porządek w pokoju i wychodząc z niego, dokładnie zamknąłem na klucz, by nikt mi do niego nie wlazł w ten weekend. Czułem się nieprzekonany do tego wyjazdu, jeszcze kilka tygodni temu byłem aseksualnym facetem z mafii, teraz mam udawać geja, bo sobie znalazłem kolegę, którego rodzina jest beznadziejna. Właśnie…. Nie chce się widzieć z jego matką, chociaż byłem ciekaw, jak zareaguje, gdy wszyscy stwierdzą, że jesteśmy przecudną parą. Tylko ona będzie znała prawdę i niestety z nikim się nią nie będzie mogła podzielić, zostanie sama; ta myśl mnie motywowała do dzisiejszego wyjazdu.
O siedemnastej mieliśmy być w Kościele; masakra, kiedy ja ostatnio w nim byłem? Oczywiście najpierw poszedłem po swojego partnera. Nie przejmując się pukaniem do drzwi, wszedłem do środka, ale nikogo nie znalazłem.
- Naff? - odezwałem się, na mój głos z kuchni przybiegł Tony.
- W łazience – odpowiedział, poszedłem więc w tamtą stronę. Chłopak stał na środku pomieszczenia i próbował zawiązać sobie krawat. - Wyszło mi? - cicho się zaśmiałem i pokręciłem głową, zaraz się odzywając.
- Źle. Pomogę ci – podszedłem do niego i złapałem jego ręce, odciągając od krawatu. Potem sam się za niego wziąłem.
- Dzięki. Jak wyglądam? - odsunąłem się do tyłu.
- Elegancko – stwierdziłem. Nigdy nie lubiłem tych ubrań, były zbyt idealne. Praktycznie nie można było nic w nich zrobić, ale taki stój przecież obowiązywał na weselach i innych spotkaniach. Mimo to, nie mogłem powiedzieć, że chłopak wyglądał w tym brzydko, wręcz przeciwnie.
- Świetnie – powiedział bez entuzjazmu i wyszedł z łazienki. Kiedy on zbierał resztę swoich rzeczy, ja spojrzałem na psa i sobie coś uświadomiłem.
- A co z Tonym?
- O co chodzi? - odezwał się głos z pokoju.
- No… zostawiasz go, czy… - nie dokończyłem, bo nie chciałem, on zrobił po chwili to za mnie.
- Jedzie z nami – tego się obawiałem, ale nie mogłem protestować. Nawet, jeśli Naff go nie potrzebował, bo miał mnie, to jednak z kim miałby zostawić zwierzę? W końcu to cały weekend. Jednak tak czy siak nie widziało mi się, by pakować to bydle na tylne siedzenie. Wszędzie będzie sierść, a same auto cuchnąć psem; owszem, uwielbiam zwierzęta, mam do nich słabość, ale mój nowy samochód jest na wyższym miejscu. - Przecież ci niczego nie obsika – odezwał się, kiedy ja dłuższą chwilę milczałem. Przełknąłem ślinę i starałem się uśmiechać.
- Wiem, tylko to nowe auto… - jęknąłem.
- Chcesz jechać pociągiem?
- Nie – powiedziałem szybko. Nie chciałem jechać z tymi śmierdzącymi potem ludźmi i jeszcze załatwiać na ostatnią chwile wolne miejsca i być może kłócić się o to, by wziąć Tony’ego.
- To nie marudź, masz wszystko?
- Ta – wyszliśmy z jego pokoju, chłopak także zamknął go na klucz, a potem z walizkami i zwierzęciem, poszliśmy do mojego auta. Pies grzecznie usadowił się na tylnym siedzeniu, a ja wrzuciłem bagaż do bagażnika. Potem usiadłem na miejscu kierowcy i ruszyliśmy.
Droga nie była trudna, dwa razy nawet mogłem sobie pozwolić na szybszą jazdę, chodź na ostatnia skończyła się mocnym zahamowaniem, podczas którego się zastanawiałem, czy pies mi nie wbił pazurów w fotel.
- Co się stało? - zapytał zestresowany chłopak.
- Policja ukryta w lesie – wytłumaczyłem krótko. Przejechałem obok nich bez większego problemu, dobrze, że wybrali tak widoczne miejsce, miałem szczęście.
Po drodze zatrzymaliśmy się raz, by wypić kawę i wypuścić psa. Przy okazji sami odwiedziliśmy toaletę. Do miejsca celowego zostały nam dwie godziny drogi, a do ślubu trzy, co oznaczało, że nieźle radziłem sobie z czasem. Chciałem tam już dojechać i wrócić do akademika, tak bardzo nie chciałem tam być, zresztą podobnie jak Naff, który całą drogę milczał i był jakiś ponury. Ciągle słuchaliśmy radia i tak szczerze, miałem go dość po tych czterech godzinach. Chciałem, by się odezwał, ale miałem wrażenie, że się na mnie wydrze, a nie potrzebowałem stresu podczas jazdy, dlatego kiedy zaparkowałem pod salą ślubną, gdzie mieliśmy wynajęte pokoje, wziąłem go za rękę i pocałowałem w policzek.
- To tylko dwa dni – powiedziałem, starając się go jakoś rozluźnić, chociaż byłem w tym beznadziejny.

<Naff?>

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz