8 lip 2019

Od Brooke - CD. Charlie

        Wiedziałam, że po moim powrocie do miasta prędzej czy później wyda się to, że spodziewam się dziecka. Nie oznacza to jednak, że byłam gotowa na taki obrót spraw. I na pewno nie przewidziałabym tego, kogo z moich dawnych znajomych jako pierwszego spotkam na swojej drodze.
        Charls Graham. Dawniej w myślach (i nie tylko) nazywałam ją niezłośliwie Grahamką, co miało oczywiste nawiązanie do bułek sprzedawanych w każdym sklepie spożywczym. Mimo tego, że od tamtych zdarzeń minęło tyle czasu, nadal jak przez mgłę pamiętałam, że gdy wybiegłam z klasy po kłótni z nauczycielem, to ona przyszła po mnie, próbując namówić mnie do powrotu na lekcję. Jeszcze tego samego dnia, matematyczka wylosowała nas do stworzenia razem projektu, którego tematu oczywiście już nie pamiętałam. Nie zdążył nawet dojść do skutku, bo niedługo później z oczywistych względów przestałam chodzić do szkoły, a potem całkiem z niej zrezygnowałam i przeniosłam się na wieś. Dziewczyna zapewne musiała znaleźć kogoś innego do pary, albo podczepiła się do już istniejącej grupy. Zresztą, o czym ja myślę w takich momentach. Aktualnie większym problemem jest to, że już wie o mojej ciąży, co potwierdziły jej kolejne, aż nazbyt inteligentne słowa.
        — Jesteś w ciąży.
        Kto by nie zauważył.
        Jakoś automatycznie kąciki moich ust uniosły się w parodii półuśmiechu, chociaż mój humor nie poprawił się przy tym ani o jotę. Wzięłam głębszy oddech, gdyż poczułam, że robi mi się słabo. Przestawiłam jedną nogę do tyłu, by na wszelki wypadek pomóc sobie w utrzymaniu równowagi. Nim zdążyłam cokolwiek jej odpowiedzieć, z jej strony padło pytanie o to, gdzie się podziewałam przez ten czas. Odpowiedzenie na to było zbyt trudne.
        No bo kimże ona dla mnie była? Nikim na tyle ważnym, bym mogła zwierzyć się jej z wydarzeń mających miejsce w moim życiu zaraz po ogłoszeniu tego cholernego projektu. Z drugiej strony, nie chciałam też jak ten kołek stać w milczeniu i zrazić ją do siebie. Jeśli ją jakoś miło zagadam, może ploty, które o mnie pójdą nie będą miały takiej siły rażenia jak się spodziewam? Od kiedy ja się w ogóle przejmuję słowami innych ludzi i tym co o mnie myślą? Cholera, naprawdę zmiękłam. Muszę to naprawić.
        — To dłuższa historia — oznajmiłam w końcu, podejmując decyzję, tonem sugerującym by gdzieś spocząć i porozmawiać na spokojnie. Tym bardziej, że robiło mi się coraz bardziej słabo, a nogi miałam jak z waty. Ale nie takie rzeczy się przeżyło, prawda? Charlie chyba załapała aluzję i rozejrzała się wokół, proponując, by usiąść obok małej kawiarenki. Miałam dzięki temu kolejny powód, by odwlec wizytę w domu, ale wiedziałam, że nie mogę odciągać tego w nieskończoność. Kalkulowałam w myślach przez krótką chwilę, aż w końcu skapitulowałam. Przeważyły chyba zawroty głowy, które były naprawdę uciążliwe i utrudniały swobodne zebranie myśli do kupy. Przystałam na propozycję dziewczyny i razem z nią usiadłam na kolorowych, miękkich fotelach. 
        Jestem tchórzem.
        Założyłam nogę na nogę i westchnęłam. Nie miałam w tym momencie siły na kręcenie i zmyślanie, więc musiałam podać jej okrojoną prawdę. 
        Już otwierałam usta, gdy w tym właśnie momencie rozdzwonił się mój telefon komórkowy. Zdziwiona, bo mój numer miało naprawdę niewiele osób, odebrałam nawet nie patrząc na wyświetlacz. 
        — Brooke? — Zdenerwowanie w głosie Rosalie było aż nazbyt słyszalne. Automatycznie spięłam się w sobie. Zerknęłam kątem oka na Charlie. Przyglądała się mi z lekką ciekawością.
        — Co jest? — spytałam, zaciskając dłoń w pięść. Byłam pewna, że coś się stało. Wiecznie opanowana Rosa nie traciłaby głowy z błahego powodu, a już na pewno nie przejmowałaby się dzwonieniem do mnie.
        — Dzwonili z ośrodka. Twoja babcia została właśnie w trybie pilnym przetransportowana do szpitala. Nie powiedzieli mi, co takiego się stało, ale podejrzewam, że chodzi o zawał lub coś podobnego.
        Czułam, jak zasycha mi w ustach, a nogi miękną ponownie. Obiecałam, że jej pomogę. Chciałam uprzyjemnić jej ostatnie lata życia, bo ona zawsze starała się mnie ratować z rąk pijanej matki. Gdy zaniemogła, zmieniła się w zrzędliwą starszą panią wymagającą całodobowej opieki, ale to nadal była ona, moja kochana babcia, więc pomagałam jej jak tylko mogłam. Od czasu mojej ucieczki na wieś nie miałam z nią żadnego kontaktu, nie zdążyłam jej nawet odwiedzić, a teraz słyszę, że jej życie wisi na włosku?! W moich oczach pojawiły się łzy; byłam pewna, że to przez te głupie hormony ciążowe. Ja nigdy nie płaczę. Zawsze trzymam gardę. Otarłam wilgotne oczy.
        — Który szpital? — spytałam krótko. Blondynka podała mi nazwę i ulicę oraz zapewniła, że gdy tylko będzie w stanie przedrzeć się przez sznur samochodów, zawróci i pojedzie prosto na miejsce. Szybko się z nią pożegnałam i wstałam.
        — Przepraszam — zaczęłam tłumaczyć się nieskładnie — bliska mi osoba jest w szpitalu, chyba umiera, muszę się tam jak najszybciej dostać, ja... — W tym momencie, o zgrozo, uświadomiłam sobie, że nie mam nawet pieniędzy na głupią taksówkę. A co jeszcze gorsze, poczułam nagły skurcz w podbrzuszu. Stres u mnie objawiał się fizycznymi dolegliwościami. Bałam się tylko, że to może zaszkodzić mojej ciąży.
        — Jadę z tobą — zadecydowała szybko Charlie. Chciałam zapytać, skąd u niej taka decyzja, ale uznałam, że na rozmowy czas będzie później, więc tylko pokiwałam głową i ruszyłam z nią w stronę wyjścia, a potem do parkingu taksówek. Stało ich tu kilka. Były naprawdę wypasione.
        — Mam nadzieję, że masz jakieś drobne, bo jestem spłukana. — Zagryzłam wargę. — Oddam nawet dziś — zapewniłam, w myślach już planując drobną kradzież. Co z tego, że nie robiłam tego od dawna, a z brzuchem ewentualna ucieczka będzie utrudniona. Rosy nie chciałam prosić o pożyczkę, w końcu zrobiła dla mnie już wystarczająco dużo.
        — Daj spokój — żachnęła się i wyciągnęła z kieszonki kilka monet. Podeszłyśmy do pierwszej z brzega taksówki, zajęłyśmy miejsca z tyłu, a ja podałam lokalizację, dodając, że naprawdę nam się śpieszy. Taksówkarz potraktował moje słowa aż nazbyt poważnie, bo pędził z taką szybkością, że byłam pewna, że przekroczył dozwolony limit prędkości o zdecydowanie za wiele. Zaledwie kilka minut później byliśmy na miejscu, choć zwykle ta trasa trwa trzykrotnie dłużej. Moja towarzyszka zapłaciła i szybko wysiadłyśmy. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i nie bacząc na swój stan, pognałam w stronę wejścia do szpitala. Zatrzymałam się dopiero przy recepcji.
        — Szukam Evy Parker, ponoć została tu przywieziona niedawno z ośrodka dla osób starszych. Jestem jej wnuczką.
        Kobieta w koku i garsonce zmierzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem, ale zgodnie z moją prośbą zajrzała do swoich papierków i migiem odnalazła informacje dotyczące mojej babci.
        — Przykro mi, nie mogę wpuścić pani do chorej. Proszę skontaktować się z doktorem Evansem. Gabinet siódmy na piętrze drugim. I radzę uważać i nie biegać tak, zważywszy na to, że jest pani w stanie błogosławionym — powiedziała z pogardą. Powstrzymałam się od kąśliwego komentarza na jej temat i skierowałam swoje kroki w stronę windy. Po piętach deptała mi Charls.
        — Co się stało twojej babci? — zapytała niepewnie, jakby nie wiedząc, czy należy pytać. Westchnęłam.
        — Szczerze to nie wiem. Kuzynka, która do mnie dzwoniła, powiedziała tylko, że babcię przetransportowano do tego szpitala z ośrodka w którym się znajdowała, i że nie powiedziano jej nic więcej. To właśnie u tej kuzynki spędziłam ostatnie miesiące — wyjaśniałam, jednocześnie niecierpliwie czekając na zjazd windy. — O zgrozo, czeka mnie jeszcze wizyta w domu, bo do Avenley przyjechałam dosłownie godzinę czy dwie temu i nie miałam okazji tam pójść. Boję się, w jakim stanie zastanę matkę — wyznałam, gdy już jechałyśmy windą.
        — Co masz na myśli? — W tym momencie winda się zatrzymała, a my wyszłyśmy na odpowiednim piętrze. Bez chwili zwłoki udałyśmy się do wyznaczonego nam gabinetu. Nie zdążyłam odpowiedzieć na pytanie dziewczyny. Zapukałam i nie czekając na reakcję osoby po drugiej stronie, weszłam do środka. Działałam w pośpiechu, który zauważył chyba każdy wokół, bo jeszcze nikt mnie za moje zachowanie nie opierniczył.
        Przy białym biurku siedział tak oszałamiająco przystojny facet, że aż zaparło mi dech. Wyglądał jak bóg grecki, naprawdę. Na chwilę myśli dotyczące jego seksownego ciała i pięknej twarzy przysłoniły mi wszystko inne, ale zaraz otrząsnęłam się i podałam mu powód mojego wtargnięcia. Słysząc wyjaśnienia, westchnął, przeczesał swoje idealne włosy palcami i wstał. 
        — Informacje dotyczące stanu zdrowia pacjenta mogę przekazywać jedynie rodzinie oraz opcjonalnie partnerom. Jest to zasada niekwestionowana, dlatego prosiłbym drugą panią o chwilowe wyjście z gabinetu — oznajmił grzecznie swoim miękkim barytonem, a ja rozpłynęłam się ponownie, słysząc te słowa. Co za dominant... Opanuj się, Brooke, to tylko cholerne hormony. Hamuj się. Nawet nie zauważyłam, że Charlie wyszła, a wzrok lekarza skupił się na mnie.
        — Nie ukrywam, sytuacja nie należy do najprostszych. Pani babcia jest osobą w bardzo podeszłym wieku i mimo długiej choroby, dopiero niedawno otrzymała fachową pomoc, gdyż z tego czego się dowiedziałem, była w naprawdę złym stanie, gdy pracownicy ośrodka odbierali ją z pani domu rodzinnego. Dzisiejsza zapaść przekreśliła dotychczasowe rezultaty leczenia zastosowanego przez lekarzy z ośrodka, więc dodatkowo cofamy się do punktu wyjścia. Po przetransportowaniu pani Parker do nas, starałem się utrzymać ją przy życiu i w istocie, udało mi się to, jednak jej stan jest wręcz krytyczny. Gdyby nie to, ilu dolegliwości nabawiła się przez ostatnie miesiące, gdy nie była nadzorowana przez żaden medyczny personel, byłoby nam o wiele łatwiej podjąć jakieś działania. Nie owijając w bawełnę, każdy stanowczy krok z naszej strony może doprowadzić w prostej linii do zatrzymania akcji serca. Mamy związane ręce.
        Teraz to moje serce się zatrzymało. No, może nie dosłownie. Wcześniej jakoś nie docierał do mnie fakt, że babcia może umrzeć, ale teraz uświadomiłam sobie to z całą mocą. Hormony ciążowe wcale nie pomagały mi w uspokojeniu się.
        — Zaproponowałbym pani widzenie się z babcią, ale obecnie pani Parker potrzebuje ciszy i spokoju. Z kolei pani sugeruję wyjście do kawiarenki lub na świeże powietrze i uspokojenie się. Zwłaszcza w pani stanie. Będę informował o wszystkim na bieżąco.
        Wkurzyłam się. Każdy nawija tylko i wyłącznie o bla bla bla moim STANIE, który do cholery nie jest żadną chorobą. Co ich obchodzę ja, skoro tu za którymiś drzwiami moja babcia umiera?! 
        Ta myśl uderzyła we mnie z siłą większą niż tą którą posiada Thor. Popatrzyłam na doktora oczami większymi niż dwa talerze i nim zdążyłam ogarnąć co się dzieje, wybuchłam dramatycznym płaczem i przylgnęłam do jego kitla. Facet miał chyba nerwy ze stali (lub też był przyzwyczajony do tego, że ciężarne nastolatki rzucały się na niego z rykiem o natężeniu jak stąd do Asgardu) bo zamiast mnie opierdolić za spoufalanie się, nawet mnie nie odepchnął, i w dodatku przygarnął mnie do siebie jedną ręką, zaczynając swoje medyczno-psychologiczne gadki mające na celu zapewne pocieszenie mnie. Gdy zrozumiałam co tu się dzieje, odsunęłam się od niego gwałtownie, przerywając swoje żenujące przedstawienie, zdusiłam dalszy szloch w zarodku, otarłam resztkę łez z twarzy i przepraszając kilkukrotnie, z resztką godności wyszłam z gabinetu na korytarz, nie dowierzając, co te hormony robią z ludźmi. Najpierw mam ochotę rzucić się na niego i owinąć uda wokół jego bioder, a potem faktycznie rzucam się na niego, ale tylko po to, by umazać resztką tuszu jego lekarski kitel. Cholera, Brooke, staczasz się. Jeszcze jego żona pomyśli, że ma jakiś romans. O ile posiada żonę. Oby nie.
        — I jak? — spytała Charlie, wyrastając nagle tuż przede mną. Opamiętałam się i streściłam jej cały wywód lekarza w dwóch słowach: "Jest źle". Czując, że trochę sobie tu poczekamy i jednocześnie winiąc siebie za zabieranie dziewczynie czasu i funduszy (opłaciła taksówkę, halo), zaproponowałam jej kawę. — Ponoć nie masz pieniędzy — przypomniała mi.
        — Radzę sobie w takich sytuacjach — burknęłam, po czym szczelnie okręciłam się swoim płaszczykiem. Odczuwałam dziwny chłód, nie mający nic wspólnego z temperaturą utrzymującą się na korytarzu. Czułam, że coś tu się święci.
        — Często kradniesz? — Jej ciekawskie pytanie zbiło mnie z pantałyku. Wzdychając rozdzierająco, wyciągnęłam przed siebie nogi odziane w spodnie we wzór szkockiej kraty w odcieniu zieleni i splotłam ze sobą dłonie.
        — Kradłam — uściśliłam — od czasu do czasu, gdy potrzebowałam czegoś do jedzenia dla siebie lub babci albo nie miałam z czego opłacić czynszu i grozili mi eksmisją. Od dawna tego nie robię. Konkretniej od wyjazdu, jak zapewne się już domyśliłaś.
        — Mieszkałaś z babcią? — Nadeszło kolejne pytanie z jej strony. Uświadomiłam sobie, jak sztywna jest ta rozmowa. Bardziej przypominała przesłuchanie, na zasadzie: pytanie z jej strony - moja odpowiedź. Ponownie jej pytanie i moja odpowiedź. Krępowało mnie to.
        — Kiedyś ci to wszystko wyjaśnię — powiedziałam, wierząc w to, że tak się stanie. — Jeśli po dzisiejszym dniu nadal będziemy się znać — dodałam mimochodem, ale tego już nie dosłyszała. Tak lepiej.
        Przesiedziałyśmy tak co najmniej godzinę. W międzyczasie różni ludzie; pacjenci, lekarze, pielęgniarki, przewinęli się przez korytarz, chodząc z sali do sali i wymieniając między sobą uwagi dotyczące poszczególnych dolegliwości czy osób. Niezbyt skupiałam się na tym, co dzieje się wokół, będąc pogrążona w cichej rozmowie z Charlie, a jednocześnie oddając się myślom o wszystkim i niczym. Próbowałam się zrelaksować, tak jak zalecił mi przystojny doktor. I właśnie, jeśli już o nim mowa. Równo godzinę trzynaście minut po moich dostojnym wyjściu z jego gabinetu (tak, liczyłam) pojawił się przede mną, podchodząc bezszelestnie niczym duch, i z bardzo poważnym wyrazem twarzy poprosił mnie do środka. Rzuciłam dziwne spojrzenie w stronę Charls i weszłam za nim przez jasne drzwi. Na jego prośbę zamknęłam je za sobą na klucz. W lekkim szoku spojrzałam na doktora, a ten palcem nakazując mi być cicho, zbliżył się do mnie i nachylił nad moimi ustami. Z pewnością wyglądało to tak, jakby zamierzał mnie pocałować. Następnie zaczął wyjaśnienia. Mówił tak cicho, że ledwo wychwyciłam jego słowa, ale koniec końców dotarło do mnie, czego ten człowiek się dowiedział.
        — Mój pracodawca nie chciał sensacji i kazał mi to zatuszować, ale uznałem, że powinnaś wiedzieć. Tylko uważaj, ściany mają oczy i uszy. Po szczegółowych badaniach udało nam się ustalić pewien niepokojący fakt. Zapaść twojej babci nie wzięła się sama z siebie. Ba, to nawet nie była zapaść. Został jej podany pewien nowatorski środek, wywołujący objawy podobne do właśnie zapaści, a prowadzący do zatrzymania akcji serca. Na pewno nie stało się to przypadkowo. 
        Tylko komu zależałoby na zamordowaniu przykutej do łóżka, nieszkodliwej kobiety?
        Stałam jak otępiała. Ale to nie był koniec. Odsunął się ode mnie i już normalnym, współczującym tonem dodał:
        — Przykro mi. Pani babcia nie żyje.


<Charlie, twoja kolej>
2k+

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz