4 lip 2019

Od Charlie C.D Brooke

     Szara szkolna rzeczywistość przyprawiona niemałą szczyptą monotonii i rutyny, w końcu czym innym można nazwać ten jakże powtarzający się schemat obejmujący całe pięć dni w każdym tygodniu, poza planem lekcji? Lekcje fizyki wydają się dłużyć w nieskończoność, kiedy z lekcji dwunastej nagle staje się piętnasta, a nie czterdziesta, jakkolwiek uczniowie by nie chcieli. Nauczyciele znikają, pojawiają się, ale nikt nie zwraca na to uwagi, zastępstwa nie są aż takie złe. Sprawdziany co cztery, czasami sześć lekcji, kartkówki zdecydowanie częściej, przynajmniej jedna w tygodniu z jednego przedmiotu, aż finalnie gromadzi ich się co najmniej trzy. Największa zabawa jest wtedy, gdy na kark sypią nam się coraz to nowsze, nierzadko słabe oceny. I choć można by pomyśleć, że po co my się tak przejmujemy, to w końcu nasz ostatni rok, możemy mieć wszystko gdzieś, prawda jest taka, iż to właśnie te dziesięć miesięcy jest decydujące. Walczymy o to, aby wyjść na prostą i jakoś zaprezentować się przed władzami uczelni, do których kandydować będziemy już niebawem. Majowe egzaminy już za nami, podobnie jak cały rok szkolny, a cała edukacja, a przynajmniej na tym poziomie, pozostaje jedynie wspomnieniem. Ciężkim, aczkolwiek cieszącym, bo, hej, studia to nie to samo. Mogę powiedzieć, że nareszcie.


     Charlie, kim chcesz zostać? Charlie, jakie masz marzenia? Charlie, jaki uniwersytet sobie wybrałaś? Co myśli mama?
     Powtarzające się pytanie zdążyły na dobre zrobić z mojego mózgu niemałe pole bitwy, w której bierze udział każda dostępna opcja. Wszystko jest tak samo kuszące, tak samo interesujące, ale poróżnia je nie tylko ostateczny zarobek czy szansa na powodzenie i wybicie się na rynku, ale i tematyka, dział gospodarki, kierunek. Odsuwam na bok to, co mnie interesuje na rzecz tego, co pozwoli mi przeżyć. Szukam kierunku, dzięki któremu będę w stanie uciec stąd, z tej dzielnicy, zamieszkać na drugim krańcu miasta, wyżywić siebie i, kto wie, może kiedyś swoją drugą połówkę, ale to nie to jest teraz najważniejsze. Bo tak, zależy mi na swoim życiu. Mówiąc, że chcę zadbać o dobrobyt w tym należącym do mamy, nie wiem, czy okłamałabym bardziej siebie, czy ją.
     Rok szkolny zakończył się z przytupem. Wszyscy płakali, wszechobecny lament stał się tradycją tego liceum, podobnie jak coroczne obiecanki, że nikt o nas nie zapomni i słodzenie, jaką cudowną klasą nie jesteśmy, a właściwie byliśmy. Znudzeni wysłuchiwaliśmy przemowy dyrektorki, nauczycieli, samorządu, wszyscy mówili to samo, więc wyłączyliśmy się i włączyliśmy dopiero na rozdaniu nagród. Kiedy udaje nam się przeżyć całe pięć godzin, które dłużyły się w nieskończoność, wybiegamy ze szkoły i nareszcie bierzemy ogromny, ale to ogromny oddech. Spoglądam kątem oka na Mel, rozpromieniona dziewczyna ubrana w jasną sukienkę do połowy ud wtula się w klatkę piersiową Aidena, jaki wystroił się w nic innego, jak swój cudowny garnitur, odświeżany na każdą okazję. Różowe pasemka już zbladły, jednak wciąż odznaczają się na krótkich, brązowych włosach chłopaka. Razem z Melanią farbowali je na kilka godzin przed wycieczką dwa tygodnie temu. Kroku dorównuje mi Theo, standardowo w bluzie, jakiejś odświętnej, białej koszuli i ciemnych spodniach. Właściwie, aktualnie ściska bluzę w rękach, bo panujący na dworze gorąc raczej nie sprzyja osobom ubranym w grube ubrania. W jednym momencie wszyscy spoglądają po sobie, jakby czekając na propozycje pozostałych.
     — Idziemy chlać? — wypala Mel ni stąd ni zowąd, po czym rozszerza swoje usta w szerokim, pełnym nadziei uśmiechu.
     — Zawsze chcesz to robić. — Przewracam oczami. — Mimo wszystko, jestem za. Chłopcy?
     Aiden odwraca głowę w stronę Theo, który znacząco unosi brew, po czym wzrusza ramionami.
     — W końcu jesteśmy już dorośli — mruczy niższy chłopak.
     — No to idziemy! — Podskakuje Aiden.
     Za cel obieramy pierwszy lepszy sklep monopolowy, byleby jakoś porządnie zacząć dzień i, dodatkowo, jakoś przygotować się na wieczór. Bo tak, cały nasz rocznik dostał zaproszenie na wielkie ognisko u jednego z chłopców z naszej klasy, ludzi ma być około siedemdziesiąt i, o dziwo, mam wielką ochotę tam iść. Co się dziwić, wokół będą raczej znajome twarze, a nie przypadkowi ludzie, jak to zazwyczaj bywa na imprezach. Poza tym, Harry ma prawdopodobnie wielki basen, więc może być naprawdę, naprawdę ciekawie.
     — Które chcesz, Charls? — Z rozmyślań wyrywa mnie damski głos. Melania trzyma w dłoni puszkę dwuprocentowego piwa jabłkowego z trawą cytrynową. Kręcę głową, jednak ona wrzuca je do koszyka, zapewne dla siebie. Dokładnie analizuję całą półkę i każdy smak ustawiony na niej, począwszy od klasycznej cytryny, kończąc na owocach acai. Łapię za cytrynowe, z racji, iż zdecydowanie jestem zwolenniczką takich smaków, aniżeli tych granatowych, pomelo czy jakichkolwiek innych. Klasyczne, testowane, sprawdzone.
     Z tego co widzę, płaci Aiden, a cała reszta, włącznie ze mną, wychodzi ze sklepu z reklamówką. Butelki stukają się, a puszki w małym stopniu tłumią dźwięk uderzającego o siebie szkła. Wspólnie decydujemy, że najlepiej będzie, jak pójdziemy do mieszkania nikogo innego, jak Aidena, w końcu to jego rodzice wyjechali tydzień temu i nie planują wrócić zbyt prędko, najwcześniej w przyszłym miesiącu. Brzmi świetnie, tym bardziej, że przysyłają mu pieniądze. Ile bym dała za takie życie.
     Rozmowa przy akompaniamencie muzyki granej z głośników wydaje się być naprawdę przyjemna. Siedząc w rogu kanapy, popijam piwo ze swojej puszki. Aiden i Theo oglądają dzisiejszy mecz lokalnych drużyn piłkarskich, Mel zaś przegląda coś na telefonie, totalnie ignorując fakt istnienia kogokolwiek innego. Więc tak, naniosę poprawkę — krzyk chłopców przy akompaniamencie zbyt głośnej muzyki jest naprawdę irytujący, bo moje uszy wyraźnie dają mi znać, iż mają ochotę wybuchnąć.
     — Zbieramy się. — Melania odkłada telefon na stolik i wstaje, rozglądając się. Wpierw patrzy na mnie, a później zdenerwowanym wzrokiem mierzy swojego chłopaka oraz jego kumpla. — Chłopaki…
     — Najważniejsi goście zawsze się spóźniają — mruczy Aiden. — Mamy wódkę, więc raczej nigdzie już nie stajemy.
     — Idziemy — powtarza moja przyjaciółka, a ja uśmiecham się lekko, nawiązując kontakt wzrokowy z Aidenem. Biedny.

     Jak to zazwyczaj bywa na imprezach, a przynajmniej na tych dobrych, muzykę słychać już z ulicy kilkadziesiąt metrów dalej. Co najważniejsze, widać, że coś się tam dzieje. Niemały dom Harry’ego stoi na samym końcu ulicy i wyróżnia się z szeregu innych, szczególnie rozmiarem, ale i przepychem. Bo, nie można ukryć, Harry zdecydowanie należy do bogatszych uczniów, właściwie ex-uczniów naszego liceum. Zresztą, zazwyczaj to ci bogatsi organizują takie imprezy, szczególnie, gdy trzeba płacić za większość.
     Drzwi otwiera nam nikt inny, jak gospodarz, choć jestem absolutnie pewna, że ledwo usłyszał dzwonek. Zastanawiam się, kto dzwoni do drzwi na imprezie, ale Aiden widocznie uznał to za konieczne. Zbijają przyjacielską piątkę, Mel zostaje zamknięta w szczelnym uścisku, Theo również wita się z nim charakterystycznym dla chłopców gestem. Podobnie jak Melania, zostaję przytulona. Wchodzimy do środka. Pomimo tego, iż jest tutaj mnóstwo, naprawdę mnóstwo ludzi, z uśmiechem podążam przez korytarz — witamy każdego, każdy wita nas, w końcu z większą częścią znamy się od czterech lat. Gdzieniegdzie leżą puste puszki albo butelki, które zostają pokopane przez krążących tu gości. Nawet nie zauważam, kiedy Harry wciska mnie i Mel drinki, chłopaków zaś ciągnie za sobą do sąsiedniego pokoju, mówiąc coś o szotach. Jedynie kątem oka widzę, jak Theo broni się i stara się czmychnąć na bok, ale nieskutecznie.

     Mijają godziny. Można śmiało powiedzieć, że większość jest pijana w trzy dupy i lekko kontaktuje, jednak jest grupka osób, które albo czekają na najbardziej odpowiedni do picia moment, albo nie zamierzają robić tego w ogóle. Właśnie ta grupka porywa naszą czwórkę.
     — Gramy w siedem minut w niebie! — wrzeszczy Igor, unosząc do góry pusta butelkę po wódce.
     Co jak co, ale w siedem minut w niebie grałam w podstawówce. Ale nawet się nie sprzeciwiam, tylko siadam koło Melanii, aby w razie czego uniknąć wąchania śmierdzącego, alkoholowego chuchania innych osób, bo choć nie byli zalani, z pewnością trochę wypili. Mocniejsze głowy, czy coś.
     Pierwsza kolejka jest nieciekawa, do pokoju idzie znajoma sobie para z jednej klasy. W drugiej butelka wybiera dwóch chłopców, którzy nerwowo zaczynają się śmiać i, ku ich zadowoleniu, Harry pozwala zakręcić jeszcze raz, dzięki czemu wybór pada na Jasmine, a nie Henry’ego.
     Trzecia kolejka wymyka się spod kontroli.
     Butelka kręci się przez kilka dobrych sekund, które dłużą się i dłużą. Zwalnia, zwalnia, na początku wszyscy obstawiają, iż zatrzyma się przy Gabrielle albo Spencerze, ale nic z tych rzeczy. Obraca się o kilka centymetrów za dużo, a kiedy szyjka wskazuje na Theo, rozlega się coś na wzór buczenia, ale ekscytacji. Rzucam mu spojrzenie, pełne współczucia, w końcu wiem, jak bardzo nie lubi takich zabaw, biedak. Harry łapie za butelkę i wykonuje drugi obrót. Delikatnie zsuwa się w bok. Nie spuszczam wzroku z przyjaciela, bijąc się z nim wzrokiem. Mam ochotę się roześmiać, ale musi mu wystarczyć szczery, szeroki uśmiech i para kurzych łapek przy kącikach moich oczu, tak w ramach zapewnienia, iż nie udaję. Kiedy butelka się zatrzymuje, z ciekawości obracam głowę w jej stronę. I wtedy całe moje ciało przeszywa dreszcz, sztywneję, rozchylam oczy. Zaciskam dłoń na nadgarstku siedzącej obok Mel, a ona wybucha śmiechem i pcha mnie delikatnie w stronę Theo, który wyraźnie cieszy się z ostatecznego wyniku. Zostajemy zaprowadzeni do pomieszczenia obok, niewielka sypialnia, a w niej nasza dwójka, całkowicie zmieszana.
     — Nie będziemy się całować. — Unoszę ręce do góry. Kiwa delikatnie głową. — Możemy porozmawiać.
     — Jeżeli mam być szczery, cieszę się, że wypadło na ciebie. Gdyby nie to, właśnie pożerałaby mnie albo ta ruda szmata, albo inna laska chcąca popisać się przed koleżankami malinkami. — Siada na materacu, który ugina się pod jego ciężarem. Rozlega się naprawdę głośne skrzypnięcie. — Charlie, mam pytanie. Skoro te siedem minut w niebie ma być czymś niezapomnianym, chcę, żebyś była ze mną szczera. W stu procentach.
     Theo. Tak introwertyczny, nieprzepadający za towarzystwem zbyt wielu ludzi chłopak, a zarazem niezwykle inteligentny, sprytny Theo i oddany, przecudowny przyjaciel, na jakiego można liczyć w każdej chwili. Znam go od blisko czterech lat, a dopiero w takich chwilach nasuwają mi się tak istotne myśli. Ja niemalże nic o nim nie wiem.
     — Zgoda. Jeden warunek. — Instynktownie unoszę jeden palec. — Ja jestem szczera, ty jesteś szczery. Proste.
     Kiwa głową.
     — Nie chciałem nigdy pytać przy Mel albo Aidenie, a nie lubię o takich sprawach pisać. Poza tym, zazwyczaj spotykamy się w gronie czteroosobowym. Miałaś kiedykolwiek jakiegoś chłopaka?
     Czuję, jak w brzuchu zaciska mi się pętla, jakby coś mnie ruszyło, jakby to pytanie w jakiś sposób na mnie zadziałało. Jaka jest prawda? Miałam. Miałam jednego, może dwóch, sama nie wiem. Byli, przeminęli. Taką prawdę znają wszyscy. Tak naprawdę nie żywiłam wobec nich żadnych uczuć, to wszystko było po to, aby przekonywać się i upewniać w tym, że… że to nie dla mnie. Nie mówię tu o związkach czy miłości, mam na myśli chłopców. I w głębi serca nadal pozostały te wyrzuty sumienia, bo oszukiwałam obu, kiedy oni prawdopodobnie byli we mnie naprawdę zakochani. Ale Charlie Graham nigdy nie miała tyle odwagi, żeby przyznać wszem i wobec, że nie czuje żadnego pociągu do płci przeciwnej. Jakkolwiek by nie chciała.
     — Półprawda cię nie zadowoli, prawda? — Unoszę lekko brew, a na mojej twarzy pojawia się grymas. Kręci głową. — Josh był pierwszy, to jakoś… piąta klasa. Właściwie nie wiem, czy mogę go nazwać pełnoprawnym chłopakiem, mieliśmy po dziesięć, jedenaście lat. Zerwaliśmy, bo pokłóciliśmy się niesamowicie. Drugi był dwa lata temu. Miał na imię Olivier i aktualnie nawet nie utrzymujemy kontaktu. Sprawa jest raczej prosta, zaprosił mnie w walentynki do kina, ja raczej nie byłam fanką takich wyjść, szczególnie, że nie znałam go zbyt dobrze. Ale Melania mnie namówiła, finalnie obściskiwaliśmy się w przymierzalni jakiegoś sklepu i nawet nic nie mów, wiem, iż to okropne. Było beznadziejnie, to znaczy, mnie się nie spodobało. Ogólnie charakter miał w porządku, taki… zwykły chłopak, bez fajerwerków. Hybryda ciebie i Aidena, Olivier był pośrodku — opowiadam. — Z trzecim jest nieco zabawniejsza historia. W trzeciej klasie miałam problemy z matematyką i nauczycielka poprosiła go, Scotta, aby udzielił mi drobnych korepetycji po lekcjach. Zgodził się. Pamiętam, jak tego dnia mnie obserwował, to było okropne. Ale co miałam powiedzieć, to w końcu szkoła, do niczego dojść nie powinno. No właśnie, nie powinno. Na pierwszej tej całej lekcji rzucał co chwila sprośnymi tekstami, na drugiej zaczął się do mnie dobierać, na trzeciej nawet nie bawił się w kotka i myszkę tylko po jakichś dziesięciu minutach zwyczajnie rzucił się na mnie. Nie zrobił nic poważnego, jakieś pocałunki, nie pamiętam nawet. Potem rozpowiedział wszystkim, że jesteśmy razem, przy czym groził, że jeżeli komuś powiem, iż to nieprawda, powie, że jestem dziwką i widział mnie jak robię komuś loda za kasę. — opowiadam o tym z taką lekkością, jakby właśnie była mowa o naszym dzisiejszym obiedzie.
     — Och… — Spuszcza głowę. — To było wtedy, gdy byłem w szpitalu…
     — Co?
     — To znaczy… — gwałtownie podnosi się z łóżka — …jak byłem w… u ro… — zacina się. Widzę, że nie może wybrnąć z sytuacji, bo zaczyna nerwowo gestykulować, a potem wzdycha głośno. — Byłem w szpitalu psychiatrycznym. Przez pół roku. Najpierw wszyscy myśleli, że wyjechałem. Potem, że coś mi się stało podczas wyjazdu i mam przez ten okres nauczanie indywidualne. Ty też. Taka była moja prośba. Żądanie. Tak naprawdę siedziałem w psychiatryku przez pieprzone sześć miesięcy.
     — Dlaczego tam trafiłeś? — Podchodzę bliżej. Moje nogi zaczynają drżeć, podobnie zresztą jak ja cała.
     — Próba samobójcza o tym zadecydowała. Przedawkowałem leki. — Robi dokładnie to samo, co ja, dzięki czemu stoimy dosłownie twarzą w twarz. Patrzę w jego oczy, takie przygaszone. Nigdy nie widziałam Theo w takim wydaniu. — Stwierdzili depresję i prawdopodobnie choruję na zaburzenia afektywne dwubiegunowe, ale wciąż jestem pod obserwacją. Tak w skrócie to problemy rodzinne wszystko generują i napędzają. Wplątanie się w nielegalne i brzydkie rzeczy to tylko wynik tego, co działo się kiedyś. Poza tym jedna osoba trochę namieszała w moim życiu, przejechałem się. Nie lubię o tym mówić.
     Jego słowa szokują mnie z każdą chwilą coraz bardziej. Nic nie zauważałam, a działo się coś złego. Theo popadał w ruinę z jakiegoś powodu, nie zrobiłam nic w tym kierunku. Tak dobrze to maskował? Czy może bardziej to, że nigdy nawet nie próbowałam poznać go bliżej? Zawsze był tylko Theo, chłopak z mojego liceum. Ktoś, na kogo mogła cały dzień narzekać mama, a potem stało jej się to obojętne. Nie potrafię nawet opisać, jak się czuję. Przegryzam wargę. Wzdycham. Mrugam. Później jeszcze raz. Między nami panuje cisza. Nie jest to błoga cisza, nieszkodliwa cisza, tylko niezręczna. To jest ten moment, kiedy chcę pomóc, pocieszyć, a nawet nie wiem, jak się do tego zabrać.
     Ale czegoś się nauczyłam. Wsparcie i obecność czasami rozwiązują wszystkie problemy.
     Wtulam się w chłopaka, opierając brodę na jego barku. Pachnie tak ładnie, charakterystycznie, w końcu od przeszło dwóch lat kupuje te same perfumy i tego nie da się ukryć.
     — Jest jeszcze jedna rzecz — mówię, kiedy odsuwamy się od siebie. — Nie mówiłam tego jeszcze nikomu, ale wydaje mi się, że skoro chwila szczerości, to na całego. Mam przypuszczenia, iż mogę być homoseksualna. Tak na dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Nie mówiłam ci o Laurze, bo nie byłam pewna, czy mogę.
     — Spodziewałem się. — Uśmiecha się kpiąco, ale w tym dobrym sensie. Prycham głośno. — Miałaś trzech chłopaków, z czego żaden cię nie pociągał, nie byłaś nawet z a k o c h a n a, już nie mówiąc o tych związkach. Kiedy Mel piszczała, jaki to jakiś tam aktor nie jest cudowny, ty ani razu nie szepnęłaś na temat kogokolwiek. Poza tym, gejradar mojego kolegi cię wytropił na serwisie randkowym dla gejów i lesbijek.
     Zaciskam pięści.
     — Zrobiłam to z ciekawości! — piszczę w akcie jakiejkolwiek obrony. — Usunęłam konto po dwóch dniach.
     — Kim była Laura? — Niespodziewanie zmienia temat. Podchodzi do okna, zasuwa je i posyła mi wymowne spojrzenie. — Udawajmy, że bawiliśmy się niesamowicie. Zanim powiesz, podejdź na moment.
     Śmieję się cicho i grzecznie podchodzę do Theo. Ostrożnie łapie za moje włosy, unosząc je do góry, na boki, targa, ale nie w pełnym tego słowa znaczeniu. Zsuwa ramiączko mojej bluzki na ramię. Szalone, a jakże istotne. Jakby wyczuł czas, w tej samej chwili drzwi otwiera Harry, a zza jego ramiona wychyla się kilka znajomych mi twarzy. Wszyscy uśmiechają się szeroko, więc biorę wdech i odwracam się do Theo. Wzrusza ramionami. Odsuwam Harry'ego ręką, po czym wychodzę z pomieszczenia. Wyszukuję wzrokiem Mel, ale nigdzie jej nie ma, podobnie zresztą jak Aidena. Nietrudno odgadnąć, gdzie się podziewają. Niespodziewanie czuję, jak na nadgarstku zaciska mi się czyjaś dłoń, odwracam się na pięcie. Dosłownie dwa centymetry dalej stoi mój przyjaciel. Puszcza moją rękę i wbija dłonie w kieszenie bluzy. Na jego twarzy po raz kolejny pojawia się ten cień zmieszania, więc uśmiecha się lekko, aby rozchmurzyć mnie i zapewnić, iż wszystko gra, pomimo tego, co wyraża miną.
     — Kim była Laura? — powtarza to pytanie jeszcze raz, tylko ciszej.
     — Csii! — Dokładam palca do ust Theo. — Chodź.
     Ciągnę go za sobą do pierwszego lepszego pomieszczenia, na całe szczęście jest puste. Choć wyraźnie słychać muzykę, bez problemu rozmawiamy, ściany jakimś cudem skutecznie zagłuszają większość dźwięków. Opuszkami palców wodzę po starej komodzie, skupiając się tylko na jej fakturze. Tak naprawdę staram się myśleć o czymkolwiek innym, tylko nie o Laurze. Uderza we mnie fala wspomnień, zabiera dobry nastrój tak, jak morze zabiera plażę, kawałek po kawałku. Pomimo tego, że nasz związek nie był długi, był zdecydowanie najważniejszy spośród wszystkich. Kochałam ją. Kochałam ją, a ona wprost zarzuciła mi, że kłamę.
     — Zaprzyjaźniłam się z nią w przedszkolu. Wtedy moje życie było idealne, mieszkaliśmy na wschodzie kraju z ojcem, mieliśmy pieniądze, żadnych problemów. Wiesz, typowa damska przyjaźń, nierozłączne, zdecydowanie najbliższe sobie. W podstawówce poznałam Josha, a zanim to, rzecz jasna, między mną a nią wszystko było idealnie. Zaniedbałam ją, zaczęłam wręcz ignorować, kiedy ona ostrzegała mnie przed nim. Przejechałam się na nim, rzucił paroma obelgami. Pierwsze, co zrobiłam po zerwaniu, to pójście do Laury. Spodziewałam się, że mnie zezwie, nie wpuści. Ale… wiesz, co zrobiła? — Z kącika lewego oka wypływa pierwsza łza. Spływa po moim policzku, nie fatyguję się i nie ścieram jej. — Przytuliła. Wzięła do siebie. Pocieszała. Zakochałam się, ale tak poważnie. Zakochałam się w niej, chociaż wiedziałam, że nie powinnam. To dziewczyna, wszyscy mnie uczyli, iż tak nie może być, muszę założyć rodzinę. I pewnego dnia coś się zepsuło, zamknęła się w sobie, próbowałam dociekać. Wtedy wyznała mi wszystko, co do mnie czuje. Byłam najszczęśliwsza, ponieważ z czasem nasze życie wróciło do… jakby normy. Byłyśmy razem, to najcudowniejszy okres mojego życia. Kwestią czasu było… — zawieszam się. Nie potrafię.
     Ukrywam twarz w dłoniach. Theo podchodzi do mnie z rozłożonymi ramionami i zamyka mnie w szczelnym uścisku, gładząc moje włosy. Udaje mi się uspokoić po kilkunastu sekundach, więc kontynuuję opowieść.
     — Zarzuciła, iż moje uczucia nie są prawdziwe. Że to wszystko przez to, jak mnie wspierała. Coś w rodzaju zaślepienia. Zerwała ze mną. — Głos łamie mi się coraz bardziej, ostatnie zdanie jest niemal niesłyszalne. — Kochałam ją. Kochałam.
     Po raz drugi oplatam ręce wokół mojego przyjaciela, przystawiając głowę do jego klatki piersiowej. Staram się opanować łzy, co niespecjalnie mi wychodzi, więc puszczam wodzę emocji i znoszę się coraz większym płaczem. Rozdrapałam starą ranę, chociaż obiecałam sobie, że nigdy więcej tak się nie stanie.
     — Theo… — Unoszę głowę. — Dlaczego jako jedyny spośród całej naszej paczki nie pijesz nic mocniejszego, niż piwo? Mam na myśli, wszyscy są pijani, ja nie piję, nie jestem tego fanką, a ty?
     — Ja też za tym nie szaleję. Poza tym, żadną tajemnicą jest to, że alkohol mi zbrzydł — przyznaje. — Ojciec alkoholik i te sprawy. Kiedyś piłem za dużo, jeszcze jako piętnastolatek.

     W dłoniach ściskam dwie papierowe torebki, w jednej znajduje się krótka spódnica i czerwony top na ramiączkach, w drugiej czarne buty na niewielkich koturnach. I choć przeznaczyłam na to znaczną część mojej pensji, wcale nie żałuję. Raz można. Rzadko, ale można.
     Aby nie myśleć o nocy sprzed dwóch dni, odstawić wszystkie troski na bok, tego ranka umówiłam się z Mel i Crystal na drobne zakupy. Od ponad pięciu godzin kręcimy się po Delcie, czając się na najlepsze promocje. W portfelu wciąż tkwi moje dwieście avarów, które mam zamiar wydać na ubrania po przecenienie. Dzięki temu udaje mi się schwytać kilka koszulek, dwie pary spodenek, dwa paski, a nawet sukienkę za trzydzieści avarów. Co jak co, ale jestem z siebie niesamowicie dumna, można powiedzieć, że oszczędziłam. W pewnym sensie.
     Zwieńczeniem naszego wypadu staje się wypad do fast fooda umieszczonego w galerii. Monstrualne kolejki raczej nie stanowią problemu dla głodnej Crystal, która nawet nie wyobraża sobie innej opcji, niż czekanie w nich na złożenie zamówienia. Oferuję, iż pójdę znaleźć jakieś miejsce. Mel obiecuje, że zamówi mi mój ulubiony zestaw z kanapką z warzywami. Cudem wymieniam parę, która właśnie wstaje ze swoich krzeseł i odchodzi w stronę centralnej części Delty.
     Dziewczyny wracają po ponad pół godziny. Jak to bywa zazwyczaj, na języki przychodzi nam pierwszy lepszy temat.
     — Widziałyście, co udostępnił Theo na Vitterze? — Crystal obraca telefon w stronę siedzącej obok Mel. — Ohyda. Jak on może?
     Marszczę brwi. Po chwili Crys pokazuje post również mi.
     Z szokiem wymalowanym na twarzy przyglądam się krótkiemu tekstowi, jaki znalazł się na jego tablicy. Coś, czego nawet się nie spodziewałam. One też. Co mnie dziwi jeszcze bardziej? Reakcja Crystal.
     — Pedały — prycha. — Myślałam, że chociaż on jest normalny.
     Unoszę wzrok, wbijając go w koleżankę. Melania nie mówi nic, wymownie spoglądając na mnie. Wzruszam ramionami.
     — Nie przesadzaj, Crystal. Ja też bym tak zrobiła — mruczy Mel, po czym zabiera się za jedzenie. Po prostu ucina dyskusję, co opanowała do mistrzostwa. Przewraca oczami jak najdyskretniej, a ja uśmiecham się delikatnie. — Wspiera LGBT i to normalne.
     Crystal milknie.
     Późnym popołudniem żegnamy się przy ogrodzie w centrum Delty. Każda z nas odchodzi w swoją stronę, ja kieruję się do wyjścia. Na krótką chwilę odwracam głowę, aby odmachać Mel. Chwila nieuwagi skutkuje niczym innym, jak niewielkim wypadkiem — wpadam na szatynkę mojego wzrostu. W pierwszym momencie zauważam duży brzuch, po czym wnioskuję, iż dziewczyna jest w ciąży. Dopiero później moje spojrzenie wędruje na jej twarz, która wydaje się dziwnie znajoma. Po dosłownie sekundzie dochodzi do mnie pewna informacja. Ta dziwnie znajoma dziewczyna to nikt inny, jak Brooke. Dziewczyna, z którą miałam robić bodajże projekt. Wygląda inaczej. Nie tak, jak sobie ją zapamiętałam.
     — Brooke… O boże — szepczę. — Jesteś w ciąży. — To pierwsze, co przychodzi mi na myśl. Z pewnością nie brzemię zbyt bystro.
     Unosi kąciki ust. Wygląda na przygaszoną, bierze oddech.
     Brooke, którą zapamiętałam, była radosna i optymistyczna. Niemalże cały czas się uśmiechała, rzucała żartami, była pewna siebie i śmiała. Wszyscy za nią przepadali, na dodatek nie uczyła się źle, zagarniając sobie szacunek nauczycieli. A później nagle zniknęła. Nikt nie wiedział, co się z nią działo. Nagle pojawia się tutaj, w Delcie, w tym samym czasie, co ja.
     — Gdzie się podziewałaś przez cały ten czas?

brooke?
>3000

+30PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz