28 lip 2019

Od Theo C.D Louise

Słyszę słowa dziewczyny, jednak najpierw daję sobie małą chwilę na przestudiowanie kupionych przez nią rzeczy. Oczami wyobraźni już wiem, że zaaranżowany przez nią salon w fazie wykończenia będzie wyglądał jeszcze lepiej. Sam krok, że zdecydowała się mieszkać sama, imponuje mi w jakiś sposób i sprawia, że chce mieć większe oko na wypuszczoną w świat młodą przyjaciółkę, chronić ją przed trudami i niesprawiedliwościami, jakie pojawiają się w dorosłym życiu. Przecież ona jest dorosła od dawna... To głupie. Znaczy te uczucie, które mi teraz towarzyszy, jest głupie. Syndrom starszego brata. Prawdopodobnie dziewczyna radzi sobie lepiej ode mnie. Tak mi się może wydawać, bo to wcale niedurnowata myśl.
Sam pomysł z nocowaniem od razu mi pasuje. Dach nad głową. Pierwszy raz od tak dawna, od czasu tych starych ruin, do których zapuszczałem się z kumplami. Teraz nie ma ani ruin, ani kumpli. Ale najcenniejszą korzyścią jest oczywiście spędzanie czasu z Louise, wspólne jedzenie i składanie zupełnie nieskomplikowanych mebli.
Bezwiednie parskam śmiechem.

- Jasne, jasne, Lou — mówię. — Chętnie tu zostanę, mamy przecież tyle do roboty. Ale mam jeden warunek, tylko jeden. — Mój głos staje się poważny.
- Warunek? — Unosi brwi z wyczekiwaniem.
- Pozwól mi skorzystać z łazienki, muszę doprowadzić się do porządku. — Wzdycham głęboko. To wcale nie tak, że nadal gdzieś za uchem smaga mnie opinia pewnych osób o mnie, o mojej higienie, ale gdy tylko mam możliwość ogarnąć się, przysięgam na grób ojca, że robię to tak dokładnie, jak tylko mogę, bo przecież zdaję sobie sprawę z tego, że drugi raz szybko nie nastąpi.
Louise traktuje to jak oczywistą prośbę.
- Korzystaj z niej, kiedy chcesz. Tylko — zamyśla się — nie jestem pewna, czy mam ręczniki. Zaraz sprawdzę. Ale żadnych płynów na pewno nie mam — Odkłada zakupy na bok. Woda z pewnością wystarczy.
Chcąc zająć sobie tą pustką chwilę bezczynności, wychylam się do sypialni. Moje nogi nadal znajdują się poza progiem, gdybym przypadkiem w ciemności stopą natknął się na twarde i ostre, walające się zapewne wszędzie gwoździe i wkręty.
- Mam. — Słyszę Louise z salonu. — Nie, nie wchodź tam przed zapaleniem światła.
- Domyśliłem się. — Z moich ust wybiega krótki śmiech. Wracam do salonu i dziękuję dziewczynie za ręcznik. Pod palcami wyczuwam miłą, przyjemną miękkość. W plecaku, który noszę ze sobą wszędzie, mam oczywiście wyprane, świeże ubrania, jakie spowodują, że piżama party obejdzie się bez nieprzyjemnych zapachów.
Jeszcze przez chwilę Lou próbuje wytłumaczyć mi mechanizm podgrzewania wody, bo, jak się okazało, parę zdążyła z niego już skorzystać. Zajmuje nam to krótki moment, aż wreszcie mogę w samotności poczuć nie do końca znajome ciepło. Woda spływa mi wartko po włosach, plecach, ramionach, sprawiając, że napięcie mięśniowe zupełnie się rozluźnia. Mam ochotę nawet wydać pomruk czystej przyjemności, ale powstrzymuję tę chęć, żeby nie zniszczyć zbudowanego w mieszkaniu komfortu. Zbudowanego też między mną a Louise. Cholera, dalej mam w głowie to, co powstało między nami pod wpływem jednej, mało nawet znaczącej chwili. Tak ciężko mi to zebrać w garść, zgnieść jak zagubiony w starej kurtce papierek i zapomnieć. Chcę do tego wrócić i wyrzucić z głowy jednocześnie, żeby więcej nie powodowało wahania pomiędzy nami. To przyjaźń na wagę złota, tak? Dlatego, Theo, błagam, nie spieprz tego niezdecydowaniem w swojej głowie. Stawiam na jedno. Na przyjaźń. Louise przecież też.
Wychodzę z wanny i korzystam z ręcznika podarowanego mi przez Lou. Patrząc w swoje odbicie w zaparowanym lustrze, zastanawiam się, kiedy ostatnio miałem na twarzy jakiekolwiek zadrapania, siniaki albo smugi brudu. Życie pewnego czasu stało się dla mnie tak łaskawe, że bez prysznica czasem obejdę się tylko przez parę krótkich dni. Zatem jest lepiej. Wiele lepiej. Umysł, ciało, wszystko. 
Wycieram się do końca, jednak szybko orientuję się, że plecak, który miał być tutaj, w łazience, tajemniczo znika. Rozglądam się, zaglądam nawet tam, gdzie plecaka być nie powinno, aż dochodzę do oczywistego wniosku — nie ma go. Masz ci los. Dobra, zrobię to, przecież to nic złego. Owijam ręcznik wokół bioder i mając wielką, naprawdę wielką nadzieję, że za drzwiami Lou postanowiła przypatrzeć się ponownie sypialni, wyjdę do salonu i bezpiecznie zabiorę swój plecak. Cicho wychodzę. Jestem w salonie, a wtedy zauważam rude włosy. Dziewczyna, słysząc pisk słabo naoliwionych drzwi, odwraca się od wyspy kuchennej, na której rozpakuje zakupy, i patrzy na mnie. Najpierw w panice błądzi wzrokiem, ale równie prędko wraca do moich oczu. Kolor twarzy zaczyna mieć podobny do swoich włosów. Nie umiem się nie uśmiechnąć.
- Umm. — Tylko tyle jestem w stanie wydusić. — Ja...
- Hm? — Zaciska usta w cienką kreseczkę. 
- Zapomniałem plecaka. 
- Widziałam go gdzieś — mówi natychmiast i schyla się do samego kąta salonu. Nawet nie pamiętam, że go tam zostawiłem. — Proszę. — Wyciąga rękę z nim. Dlaczego nadal się uśmiecham? Podchodzę powoli bliżej i nie chcąc przerywać kontaktu wzrokowego, przejmuję plecak w swoje dłonie. Skinieniem głowy dziękuję.
- Co ja bym bez ciebie zrobił?
- Zgubiłbyś się. — Uśmiecha się z przekąsem, na co parskam śmiechem.
Wracam do łazienki, bo przyznaję, że po pewnym czasie świadomość, że Lou widzi mnie półnagiego, niemal mokrego, zaczynała wywoływać zawstydzenie. Potężne zawstydzenie. Chcąc pozbyć się w końcu tego natrętnego uczucia, wkładam zwykłą, białą koszulkę i spodnie, można by powiedzieć, że piżamowe.
- Myślę, że najpierw możemy złożyć choć jeden mebel — oświadczam, wychodząc. — Zobaczmy, co tam nabroiłaś.
- Pff. Nic nie nabroiłam. — Dziewczyna prowadzi mnie do sypialni, w której podłogą może być równie dobrze stos wkrętów, folii i elementów z kartonowych pudełek. 
Siadam na podłodze, ale tak, by nie zaliczyć bliskiego spotkania z czymś ostrym. Klepię miejsce obok siebie. Zajmuje je Lou i podaje mi instrukcję do stolika nocnego. Inne papierki przedstawiają wskazówki do złożenia łóżka, komody i biurka.
- Zrobiłam już jej odrobinę. Ale... nie zwracaj uwagi na symetrię. — W jej głosie słychać ból, szczególnie, gdy skupiam się na słowie symetria. 
Rzeczywiście krótkie dopatrywanie się daje mi do zrozumienia, że w niekompletnej szafeczce jest coś nie tak.
- To się naprawi. — Pocieszam ją. Mimo że pracuję często na budowie, to składanie mebli wcale daleko nie odchodzi od tego fachu. Zasada jest prosta. Trzeba być dokładnym, inaczej narobimy sobie większych trudności niż w ogóle zakładaliśmy. — Swoją drogą, przeniosłaś już wszystkie kartony ze swojego domu? Wiesz. Wszystkie swoje rzeczy. 
- Nie. Znaczy, część jest. Miałam wszystko załatwić niedawno, ale przeciągało się to i przeciągało... poznosiłam już parę kartonów, ale większość dalej jest w domu — odpowiada, dokładnie patrząc się na to, jak zaczynam niwelować błędy, które sama popełniła. 
- Pomogę ci z tym — rzucam swobodnie. — We dwoje zrobimy wszystko na raz, chyba, że chcesz to zrobić sama, ale twoje stare plecy mogą na tym ucierpieć.
Waham się, ale zadaję pytanie.
- A... co z Noah? 
- Cóż, tutaj niekoniecznie chodzi o Noah, po prostu zdecydowałam, że resztę przywiozę później. Ale, tak, te, które tutaj stoją, przyniosłam sama, podobnie z kupnem mebli. Ostatnio mamy dość ciężki okres, sporo między nami sprzeczek, spędzamy ze sobą coraz mniej czasu, ukrywając to pod pretekstem obowiązków. Nie chciałam mu przeszkadzać, więc jakoś sobie poradziłam — odpowiada, nie spuszczając wzroku z instrukcji do szafki nocnej, jaką położyłem tuż przed swoim kolanem.
- No właśnie widać, że to pretekst — komentuję z fuknięciem. — Nie trzeba myśleć długo nad tym, że gdyby faktycznie wam zależało, to ten czas by się znalazł. Na jego miejscu rzuciłbym wszystko i poszedł, żeby spędzić z tobą dzień. Albo i dwa — mamroczę. 
Powiedziałem to na głos? Ciągnę dalej.
- Ja rozumiem sprzeczki, domyślam się też, jaki Noah jest, ale to nie może trwać wiecznie. Przecież się męczycie. Oboje. — Dopiero patrzę na nią ze współczuciem w oczach. Ale czy ten cały Noah był jej tak wart, jak myślałem? — Spróbujcie co z tym zrobić. Przeszkodź mu, nie powinien być zły, zróbcie coś fajnego. Może nawet wyjaśnijcie sobie wszystko. To zawsze działa. 
- Skąd to wiesz? — pyta cicho. 
Nie mam zielonego pojęcia, jak na to odpowiedzieć. Ale bywa takie jedno nawracające uczucie, kiedy widzisz kogoś wyjątkowego i z góry wiesz, że będziesz chciał przenosić dla niej góry. Szanować ją, kochać i sprawiać, by czuła się jak najlepiej. 
- Filmy. — Uśmiecham się szeroko, na co burczy pod nosem. — Dobra, żartuję. Książki. — Znowu kłamstwo. Lou sobie odpuszcza i głęboko wzdycha, przez co mogę zrozumieć, że ta sprawa naprawdę ciąży jej na barkach. 
Żeby zająć jej czas, byleby nie myślała o tym wszystkim, wkładam w jej delikatne dłonie wkrętarkę. Na początku spiera się i naciska, że nie, że nie umie zrobić tego porządnie, a w jej oczach widzę panikę. 
- Theo, ja myślałam, że ze złości rozwalę całą tą nieskończoną szafkę. Nie każ mi przeżywać tego ponownie.
Śmieję się donośnie. 
- Zamilcz. Właśnie, że potrafisz. — Zbliżam się do klęczącej na podłodze dziewczyny. Zgiętą w kolanie, opartą nogę stawiam za jej plecami i mniej więcej patrzę na konstrukcję zza niej. Zza jej ramienia, mimo że jest niesamowicie drobna przy mnie. Rude włosy tylko odrobinę muskają mi twarz. 
- Nie potrafię.
- Przestań pleść głupoty. — Chwycę za jej dłoń i wspólnymi siłami przykładamy wkrętarkę z wkrętem do małego oznaczenia na drewnie, w którym trzeba go wkręcić. Trzymam jej dłoń stabilnie. Louise dociska z wahaniem guzik i wkręt zanurza się idealnym, prostym, wręcz schematycznym ruchem w drewno aż do końca. — Widzisz? Nie było tak źle. — Puszczam ją i odrobinę się odsuwam, by dać jej przestrzeń, której z pewnością potrzebuje. Mówi o tym jej nieco przyspieszony oddech. 
- Racja, było proste, ale z twoją pomocą. 
- Sama też dasz radę.
Dziewczyna parska śmiechem.
- Miałeś mi pomagać, a tu się okazuje, że mam wszystko robić sama? — Unosi brwi, niemal urażona, ale widzę rozbawienie w jej twarzy.
- Nie, skądże. Ja będę w tym czasie coś jadł — żartuję i wstaję. Nie po to, by pójść do kuchni i rzeczywiście opróżnić jej szafki, tylko po to, żeby donieść bliżej przezroczystą reklamówkę z resztą wkrętów różnej długości. 
Szafkę nocną udaje nam się złożyć zaskakująco szybko. Potem składamy łóżko, którego instrukcja wydaje się bardziej przyjemna niż zawiła i skomplikowana. Jednak z tak rozgadanym składem ciężko było wyrobić się w mniej niż dwie godziny. Do kompletu złożyliśmy jeszcze tylko biurko, reszta natomiast trafiła chwilowo pod okno do innych kartonów, by nie psuć względnie ułożonego porządku. 
- To co, przerwa? — Lou wstaje, jęcząc przy tym z bólu. — Boże, moje biedne plecy.
- Moje też nie skaczą z radości, a pamiętaj, że jestem starszy — zaznaczam, podnosząc się w zupełnie ten sam sposób. — Nie wiem jak ty, ale nie mam pojęcia, co mamy ugotować. 
- Najlepiej coś na szybko.
Ale wychodzi jak zawsze. Przy rozmyślaniu nad sensownym, pożywnym posiłkiem, tutaj zjadamy po nektarynce, tutaj otwiera się paczka chipsów, do jakiej sięgamy raz po raz. Ostatecznie korzystamy z chleba tostowego, wędliny i mrożonej kawy, która w tak gorący, pracowity dzień przynosi nielada ulgę. Żeby takowy dzień jakoś zwieńczyć, oboje bierzemy szybki prysznic, oczywiście osobno, i przygotowujemy salon na piżama party. Mimo pełnych żołądków znów dookoła znajduje się jedzenie w miskach, które jest dosłownie niezbędne. Jako, że Louise nie ma jeszcze żadnego telewizora, to korzystamy z w pełni naładowanego laptopa. Długi czas szukamy filmu, który sprostałby naszym wykwintnym żądaniom, ale sprawa, by znaleźć dostępny na stronie darmowy player okazuje się jeszcze bardziej skomplikowana.
- Zaraz to chrzanię — oznajmiam, kiedy kolejny odtwarzacz ukazuje się jako zablokowany. 
- Nadal nic? — Louise wraca z kuchni, a w dłoniach ma ciastka. Jedno podsuwa mi pod nos. Chwycę je zębami, nie chcąc marnować rąk, które ciągle szukają źródła oglądania. 
- Nadal — mamroczę niewyraźnie poprzez miłą przeszkodę w ustach. — Lou. Co innego robi się na piżama party? — pytam, delikatnie chcąc jej przekazać, że póki co z oglądania wychodzi totalne gówno. 
- No nie wiem. — Zastanawia się. — Zazwyczaj oprócz oglądania filmów jest plotkowanie, malowanie paznokci i granie w gry...
Pozwalam sobie przerwać.
- Tak, idealny pomysł, zrobię ci manicure. — Rozbawiony padam z sił, prosto na oparcie kanapy, na której oboje porzucamy wszelkie zmęczenie pozostałe ze składania mebli. — Jeszcze żebym umiał.
Dziewczyna śmieje się dźwięcznie. 
- No domyślam się, że nie jest to raczej umiejętność, w której jesteś biegły. — Spogląda na mnie z tym swoim uśmiechem, jaki oczarowuje mnie zawsze, nieważne, z jakimi słowami się wyłania. 
- Powinnaś mnie czegoś nauczyć, ale manicure sobie oszczędźmy — zaznaczam. — To co, jutro z rana, jeśli chcesz, mogę zająć się twoimi pudłami. Wiesz, że zatrudnienia już nie mam, więc wprawdzie cały dzień mogę uznać za wolny. — Rozprostowuję rękę na długość oparcia kanapy. Tuż pod nią znajduje się głowa Louise. Chyba delikatnie przysypia.
Nie wiem, która godzina jest, nie pamiętam nawet, na jakiej ulicy się znajduję. Liczy się tylko ten jeden, jakże pamiętny moment, który chce zatrzymać przy sobie tak długo, jak tylko się da, żyjąc w odosobnieniu od ulicy i wszelkich skaz, jakie zostawia ona na mojej duszy.

Louise?

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz