1 lip 2019

Od Neala cd. Candice

Chwilę zajmuje mi przemyślenie i zrozumienie tego, co właśnie powiedziała do mnie Candice. Bałam się, że po tym, co się między nami stało, nie będziesz chciał już ze mną rozmawiać. Marszczę brwi jeszcze raz i kręcę krótko głową. Skąd jej to przyszło do tej jej ślicznej główki? Nie mam pojęcia. Później jednak patrząc na jej niemalże skruszoną postawę i niepewność w oczach powoli zdaję sobie sprawę z tego, że możliwe jest to, że nic do niej nie napisałem o wyjścia z jej mieszkania. Teraz już całkowicie wyraźnie to widzę. Wzdycham i ponownie wkładam ręce do kieszeni, przez chwilę patrzę na swoje buty.

- Przejdziesz się ze mną do sklepu? - pytam w końcu, nadal na nią nie patrząc. W sumie to nie wiem jak do końca rozegrać tą sytuację.
- Nie - odpowiada nagle zimnym, twardym tonem. Jest pewna swojej decyzji, a ja właśnie tego najbardziej się obawiałem. Wypuszczam powietrze z płuc, które nie myślałem, że wstrzymywałem. Przecieram dłonią czoło, kiedy ona już zaczyna swój mały monolog. - Dlaczego miałabym gdziekolwiek z tobą iść? Wiesz jak to jest? Robisz coś takiego jak wczoraj, a ja jak jakaś idiotka - tutaj się śmieje - myślałam, że to coś mimo wszystko znaczyło i nie jesteś skończonym dupkiem jak każdy napotkany przeze mnie chłopak, miałam nadzieję, że okażesz się warty mojego zainteresowania, że...
- Candice - jej imię wypowiedziane przeze mnie w podobny sposób co jej "Nie", tylko w o wiele silniejszy, dominujący sposób całkowicie ją ucisza. Po raz pierwszy od momentu spotkania podnoszę na nią wzrok. - Czy możesz pójść ze mną do sklepu, a później porozmawiamy?
- Nie.
- To ja nie wiem do jasnej cholery, kto tutaj nie jest czego wart - warczę i wymijam ją, kierując się w stronę sklepu. Nie słyszę za sobą kroków, co mnie w pewien dziwny sposób zasmuca, a z drugiej strony przynosi ulgę. Sam w sumie nie jestem pewien dlaczego. Wszystko co wiem w tym momencie to to, że miałem okropny dzień, że muszę pójść po jakieś jedzenie dla Mike'a, który u mnie teraz zostaje i że boli mnie głowa. Umysł podpowiada mi więc, że Candice to w tym momencie najmniejszy problem i że powinienem rozwiązywać je od tych najważniejszych, do najbardziej błahych. Tak więc szybko wędruję do całkiem sporego osiedlowego sklepu, gdzie zaopatruję się właściwie we wszystko, ponieważ ostatnio moja lodówka była nadzwyczajnie pusta, co mi nie robiło dużej różnicy, ale dla mojego młodszego brata to już robi różnicę... a właściwie dla mnie jako jego obecnego opiekuna. Jeśli jednak chodzi o to, co podpowiada mi serce... Nie no nie oszukujmy się, ono to mi w życiu za dużo nie podpowiedziało. Zresztą nawet jeśli próbowało, to jakoś szczególnie mnie nie obchodziło. Teraz pewnie zażądałoby ode mnie jakichś przeprosin dla Candice, która pewnie myśli to samo. O nie, ja zły, głupi mężczyzna nie napisałem do niej żadnej wiadomości i to wcale nie tak, że kobiety od lat walczą, żeby je traktować identycznie jak mężczyzn. Nie, przecież nadal musimy być dżentelmenami, co mi właściwie nie przeszkadza, to kwestia wychowania i kultury osobistej, ale by ją chyba nie zabiło napisanie do mnie czy zapytanie się czy wszystko jest w porządku, ponieważ kurwa mać nie jest.
Uff... trochę się uspokoiłem. Może to i lepiej, że jednak nie poszła, jeszcze bym jej to powiedział i obraziłaby się za prawdę powiedzianą prosto w oczy. Jeszcze wyszedłbym na szowinistę.
W takim nastroju wrzucam do koszyka wszystko, co według mojego przeczucia powinno nam się przydać w kuchni do zrobienia całkiem normalnego obiadu i tak dalej. W końcu podchodzę do kasy i nawet prawie odwzajemniam uśmiech kasjerki, jednak wtedy znowu mi się przypomina, że już pewnie zostałbym posądzony, o jakąś zdradę czy podrywanie jej i tylko ponowie się denerwuję. Droga powrotna mija mi o wiele szybciej, ponieważ chyba właśnie wysokim tempem wracania myślałem, że się wyładuję. W jakimś tam stopniu to pomogło. Niestety spokój mojego ducha nie trwał za długo, ponieważ oto przed wejściem do mojej klatki zobaczyłem Candice i skłamałbym, jeśli powiedziałbym, że poprawiło mi to humor. Zatrzymałem się tuż przed nią i spojrzałem na nią dół, kiedy ona zadarła głowę.
- Masz klucz - wyjąłem go z kieszeni i wyciągnąłem do niej. - Idziemy do mnie.
- Nie.
- Candy do jasnej cholery! To po co tutaj stoisz?! Chcesz wyjaśniania, to bierz ten klucz i idziemy do mnie, bo nie zamierzam robić większej sceny na chodniku! - mówię podniesionym głosem, ale jeszcze na szczęście nie krzyczę. Wtedy bierze ode mnie klucze i idzie w stronę szklanych drzwi, które otwiera, kierujemy się do windy. - Najwyższe - mówię, a później zapada między nami cisza. Nic się nie zmienia, kiedy z niej wychodzimy, a także kiedy wchodzimy do mojego mieszkania. Dopiero wtedy da się słyszeć czyjś głos.
- To ty? - dobiega nas głos z salonu. Rzucam klucze na komodę i zamykam drzwi na górny zamek.
- Ja. Nie spaliłeś mi niczego, kiedy mnie nie było? - staram się unikać zdziwionego wzroku Candice.
- Nie do końca...
- Co znaczy nie do końca? - pytam spanikowany, ale wtedy Mikey zaczyna się śmiać i wybiega z salonu, do którego wchodzę, przez co na mnie wpada. - Nie strasz mnie mały.
- Nie jestem mały! - fuka na mnie i krzyżuje przed sobą ramiona. Wymijam go śmiejąc się łagodnie, podchodzę do aneksu kuchennego i zaczynam wykładać kupione rzeczy na blat.
- Jasne, jesteś prawie równy ze mną - wtedy to do tej części mieszkania wchodzi Candice, której mój młodszy brat przygląda się z uwagą. - To jest moja znajoma, Candice. Przedstaw się jak prawdziwy mężczyzna.
- Dzień dobry, jestem Michael, młodszy brat Neala - przedstawia się nagle nieśmiało i zaraz po tym, podbiega do mnie i obejmuje moją nogę. Twarz wtula nieco powyżej mojego biodra.
- Mikey muszę chwilę porozmawiać z nią, dobrze? Skittle może się z tobą pobawić w międzyczasie - mówię do niego, a kiedy na niego zerkam, kiwa do mnie głową i po chwili znika w mojej sypialni. Odwracam się do Candice. - Usiądź. I nie mówiłbym na twoim miejscu kolejny raz "nie".
Powoli podchodzi do sof, a ja w tym czasie w ciszy, spokojnie wyjmuję wszystko i zaczynam układać odpowiednie rzeczy w odpowiednie miejsca.
- To o nim chcesz porozmawiać? - pyta nagle cichym głosem. Wzdycham i odwracam się twarzą do niej, opieram się o szafki kuchenne. Chwilę się zastanawiam i wzruszam w końcu ramionami.
- Chcę po prostu, żebyś zrozumiała... - przyznaję cicho.
- Co?
- Nie przerywaj mi - wzdycham.
- Ale nic nie mówisz! - krzyczy.
- To nie jest takie proste - odpowiadam, na co ona jeszcze bardziej się frustruje.
- Co nie jest proste?!
- Mówienie - wtedy zapada kompletna cisza. Tylko w tle słychać cichy dźwięk telewizora, płynący z mojej sypialni. - I nie krzycz w miejscu, gdzie jest mój brat.
- Nie przesadzasz? - prycha, co mnie doprowadza do szału i zaciskam pięści w kieszeniach spodni, żeby nie wybuchnąć.
- Nie - odpowiadam już chyba lodowatym tonem. - Nie rozumiesz. Nie znasz sytuacji, więc nie masz o niczym najmniejszego pojęcia, więc jak ci mówię jak masz się zachować w tej sytuacji, to masz to zrobić. Obrażam cię teraz czy twoją dumę? - chwila przerwy na zebranie moich myśli. - Nie obchodzi mnie to, rozumiesz? Nigdy nie poznałem nikogo na kim zależałoby mi tak bardzo jak na tobie, ale jeśli mam wybrać między tobą, a dobrem mojego brata, to wybiorę to drugie, rozumiesz? Jeśli nie możesz się z tym pogodzić to wyjdź, ale wiedz, że miałem okropny dzień, że nie miałem głowy, żeby do ciebie napisać, że mam skomplikowane życie w tym momencie i sam jestem skomplikowany - znowu przerwa. Mała ucieczka wzrokiem po mieszkaniu. - To nie jest najlepsze połączenie - mamroczę, ale chwili już mówię normalnie - i tak mam problemy z tymi... uczuciami czy czymś, nie będę pewnie wzorem idealnego chłopaka, ale nie chcę, żeby wszystko między nami skończyło się na tym, co wczoraj zaszło, ponieważ dzisiejszą sytuację między nami nawet nie chcę nazwać rozmową. Masz więc dwa wyjścia, zostać i poczekać aż spróbuję ci to jakoś wyjaśnić po obiedzie, albo możesz wyjść. Jednak wtedy już możesz nie wracać. Nie mam siły na to, żeby dać ci teraz inne, trzecie wyjście.

Candice?

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz