29 lip 2019

Od Odette C.D Adam

Minął ułamek sekundy, zanim czysta koszulka zakryła biały, koronkowy biustonosz. Paliłam się ze wstydu przed oczami nieznajomego. Jego odważny, niepohamowany wzrok tylko podsycał zdumienie i budował gulę rozrastającą się w moim gardle. Dlaczego się nie odwracał? Dlaczego nawet nie udawał, że jest równie zdziwiony, co ja? I najważniejsze... kim on, do cholery, był? Uśmiech, tyle że w pełni onieśmielony i wymuszony, wstąpił na moją twarz z myślą, że będzie to dobra droga do nawiązania jakiegokolwiek kontaktu. 
- Dzień... dobry? — wymamrotałam wreszcie. Brudną koszulkę zaczęłam składać do prania, byleby przynajmniej sprawiać wrażenie, że jestem szaleńczo zajęta. 
- Hej. — Szybkie przejście „na ty”. — My się z pewnością nie znamy, jestem Ben Trias. — Nie znałam tego nazwiska. Nawet nie siliłam się, by znaleźć je w odmętach mojej pamięci.
Jak to ja, skinęłam głową w ramach uprzejmego przywitania, choć w sumie mizernej budowy mężczyzna nie przypominał mi kogoś starszego ode mnie.
- Odette Blackwell. Nie jesteś z rodziny Lancasterów, prawda? — Uśmiechnęłam się z małym zmrużeniem oczu, przez co zapanował nieco podejrzliwy nastrój. Ben natychmiast zniszczył każdą moją wątpliwość.

- No cóż, nie jestem, ale mogę powiedzieć, że niedługo zabieram jedną z Lancasterów do siebie. 
- Tak? — mruknęłam. Nie do końca wiedziałam o kontekście, w jakim się wysławiał. 
- Jenny to moja narzeczona — podsumował ze znaczącym uśmieszkiem.
Jenny. Jenny Lancaster. Nie mogłam obejść wrażenia, że skądś znam tę imię. Być może błysnęło gdzieś podczas rozmowy Lancasterów, może nawet sam Adam mówił mi o niej, co było bardzo, bardzo możliwe, zważywszy na to, jaki to rodzinny człowiek. Jednak rodzina, szczególnie teraz, okazała się tak liczna, że zapamiętanie i kojarzenie wszystkich jej członków graniczyło dla mnie z cudem.
- Czekaj. — Dałam sobie moment na ostateczną kontemplację. — Te walizki należą do was? — Nie wskazywałam na nie, ale mężczyzna zdawał się bezbłędnie wiedzieć, o jakie mi chodziło.
- Oczywiście. Też przyjechaliśmy niedawno. Cieszę się, że mogłem cię poznać. — Podał mi rękę. Chwyciłam ją i poczułam lekki uścisk. — Znaczy, khem, cieszę się, że mogłem poznać was wszystkich, ale coś mi się wydaje, że ty też nie należysz do Lancasterów. 
- No nie należę, ale czuję się jak ich część — skwitowałam z zadowoleniem. — Jenny ma brata, Adama, który jest moim chłopakiem.
- Ach, chłopak. — Westchnął bezwiednie. Albo zbliżył się o krok, albo uderzała we mnie kompletna paranoja. — Co za szczęściarz... — mruczał sobie pod nosem, dokładnie tak, jakbym miała tego nie usłyszeć, ale jednak coś trafiło do moich uszu.
- Słucham? — Może naprawdę się przesłyszałam.
Nie, nic. — Machnął ręką i uśmiechnął się szeroko.
Byłam duchowo wdzięczna Adamowi, że właśnie w tym przytłaczającym momencie znalazł się w kuchni. Choć nie chodziło mi o to, by podkreślił przed Benem swoją pozycję, to zrobił to doskonale, przez co młodszy od niego się wycofał.
- Odette, skarbie. Jedziemy teraz do sklepu, a później ugotujemy razem obiad, bo sam się na to zdeklarowałem. 
- Miało ci się nie chcieć — skomentowałam z uniesieniem brwi. 
Westchnął cicho, głaszcząc mnie po policzku.
- Oj, to rodzina, Dottie. W dodatku jest Jenny, więc powinienem się popisać przed siostrunią, czyż nie tak? — Mokry całus odbił się na moim policzku. Malutkie, a tak znaczące gesty nie pozostawiły na mnie śladów wahania. Zawsze mnie uwodził i przeciągał na swoją stronę. Zapomniałam nawet o tym, że miałam skupić się na odpieraniu plamy na ulubionej koszulce i poświęciłam tę czynność dla zakupów. Jeepem Adama przetransportowaliśmy się do najbliższego marketu, żeby znaleźć wszystkie potrzebne składniki do przygotowania licznych porcji obiadu.
Jedna alejka. Druga alejka. W koszyku znajdowało się więcej warzyw niż przypraw, sosów czy makaronów. Adam chwycił za zimne piwo z lodówki i przeniósł je do reszty zakupów. Raczej nie dziwota, że chciał je wykorzystać wieczorem do poznania się lepiej z facetem jego siostry. 
- Odette? — mruknął, kiedy byliśmy już przy taśmie, na której wykładałam powoli wszystkie rzeczy. 
- Hm?
- O czym rozmawialiście dzisiaj? Ty i Ben. — Kątem oka na mnie zerknął, ale zsunął te spojrzenie równie szybko, co je podniósł. Był podejrzliwy, zazdrosny, ale to u niego cechy, które akurat sprawiały, że czułam się kochaną i pożądaną kobietą. Która by tak nie chciała? — Stał chyba za blisko ciebie.
Zdradzać mu swoje wątpliwości czy nie?
Wszystkie wnioski zbierały się ku jednemu: nie powinnam oceniać zbyt szybko ani ludzi, ani sytuacji. Ben był miły. Po prostu.
- O niczym szczególnym. Tylko wyjaśnialiśmy sobie kim jesteśmy, więc wyszło, że ja jestem twoją dziewczyną, a on narzeczonym Jenny. Swoją drogą muszę ją poznać. — Mój uśmiech i swobodny ton niemal natychmiast dały mu ulgę.
- Dobrze, że powiedziałaś, że jesteś moja, chociaż i tak mam ochotę powtarzać mu to w kółko. Nie chciałem tego mówić na głos, ale to dziwny typ.
- Serio? — Zmarszczyłam nieznacznie brwi. — Bądź co bądź, ale to narzeczony twojej siostry, ona go kocha, więc musisz to zaakceptować, no nie? 
- Tak, wiem — rzucił oczywistym tonem. — Ale są też razem dopiero rok. Wcześniej nie znali się za długo, dlatego mnie to trochę męczy.
Uśmiechnęłam się, by dodać mu odrobinę otuchy.
- Jenny z pewnością wie, co robi. Zaufaj jej, na pewno będzie szczęśliwa ze swoimi decyzjami. — Optymizm powinien mu się udzielić w którymś momencie życia ze mną pod jednym dachem. To było bardziej niż oczywiste.
- Spróbuję. — Super, poddał się.
Reszta zakupów plus powrót do domu stroniły od tematu Jenny i Bena. Kiedy tylko wróciliśmy do tętniącego życiem domu, spotkaliśmy młodą parę śmiejącą się i rozmawiającą na kanapie. Nawet ledwo zwrócili uwagę na to, że wróciliśmy z pełnym ekwipunkiem i jesteśmy przygotowani do przyrządzenia dobrego obiadu. Poczułam się niemal jak w restauracji Lancasters, gdzie mimo zajmowania stanowiska kelnerki, niejednokrotnie wpadałam do kuchni, żeby pomóc. Adam zachowywał się jak kulinarny profesjonalista, co mnie ani trochę nie zadziwiło, a to, że każdemu smakowało, było już kolejną oczywistą kwestią.
Pod wieczór, kiedy wszyscy po licznych rozmowach zbierali się już do swoich łóżek, zostałam sama w pokoju. Adam zażywał świeżej kąpieli, ja rozpakowywałam ostatnie rzeczy z walizek, bo przecież zostanę tu znacznie dłużej, niż sądziłam. Robiłam to w kompletnej ciszy. Nagle spod drzwi do pokoju przedostał się tajemniczy, zwinięty liścik. Cień człowieka przemknął na korytarzu w ciasnej szparze pod drzwiami. Nie ukrywając, że byłam zainteresowana, ruszyłam, by sprzątnąć kartkę z podłogi. 

„Skarbie, chciałbym, żebyś przyszła do ogrodu dzisiaj o 21:30. Będę tam czekał z niespodzianką.”

Serce zabiło mi tysiąc razy mocniej. Obróciłam w dłoniach liścik, by znaleźć autora, ale po podpisie ani śladu. Adam. To musiał być on. Boże, on naprawdę potrafił sprawić, że rozpalałam się w zupełnie losowym momencie, miejscu i czasie. Z uśmiechem, którego nawet nie umiałam odkleić od twarzy, sprawdziłam godzinę. Dwudziesta pierwsza dwadzieścia pięć. 
Czas mnie gonił.
Cholera, co to może być za niespodzianka?
Na szybko założyłam przewiewną sukienkę, gdyż wieczory dawały o sobie znać tym, że było niezwykle ciepło. Temperatura zazwyczaj nie spadała poniżej dwudziestu pięciu stopni. Następnie poprawiłam odrobinę makijaż, włosów nie musiałam układać. Popsikałam się delikatnymi, ale kobiecymi perfumami. Byłam w pełni gotowa. 
Pustym korytarzem pomknęłam w kierunku schodów, po zejściu z nich przecięłam salon i punkt dwudziesta pierwsza trzydzieści znajdowałam się już na zewnątrz, otoczona miłym ciepłem wiatru. Odnalazłam altanę, w której dojrzałam w półmroku zacienioną sylwetkę. 
- Hej, ko... — I czar prysł. — Ben?! — Nie ukrywałam zdziwienia. Poczułam, jakby właśnie coś niezwykle ciężkiego uderzyło mnie w twarz. Widziałam wszystko, czego nie chciałam. Ben z rozpiętymi paroma guzikami od koszuli. Jego uśmiech. Błysk w oku. Kompletnie nie rozumiałam, dlaczego zastałam tu Bena, a nie Adama. Naprawdę otrzymałam ten liścik od Bena?
- Odette, shh, bądźmy cicho. — Uniósł palec, żeby mnie uciszyć, jednak sprawnym ruchem odsunęłam od siebie całą jego rękę, dalej trwając w niewyobrażalnym szoku. 
- Naprawdę mnie tu zaprosiłeś? — Nie mogłam w to uwierzyć. 
- A ty naprawdę tu przyszłaś. — Mrugnął do mnie i zdziesiątkował dystans, jaki nas dzielił. Za sobą poczułam drewno altanki, które zaryglowało mi drogę ucieczki. — Cieszę się z tego, chciałem bardziej cię poznać.
- Mogłeś zagadać na obiedzie, Ben, cokolwiek, ale nie to — stanowczo zaoponowałam. Jego mina zbledła. — Tak się nie robi. — Uniosłam głos, co nawet dla mnie było sporym zaskoczeniem i nowością. 
- Dlaczego? — Westchnął. — Zrobiłem coś źle?
- Tak, zrobiłeś. — Gdybym miała liścik w ręku, zapewne zniszczyłabym go na dziesiątki malutkich kawałeczków niczym zwykły, zagubiony w kieszeni kurtki papierek. — Nie można ot tak dawać liścików dziewczynie brata swojej narzeczonej.
- Hej, spokojnie... — Próbował kontrolować ten nieoczekiwany wybuch, ale miałam wielkie powody, żeby przyjmować taki ton. Co Jenny by na to powiedziała?
- Odette, Ben? Co tu się dzieje? — Usłyszałam kobiecy głos niedaleko za plecami. Siostra Adama. Kiedy skierowałam się do niej, w jej zdziwionych oczach widziałam znikającą sympatię, którą zdołałam zarobić sobie u niej podczas obiadu. Była inteligentną, ciepłą kobietą, i ten wyraz przeszywający na wylot zabolał mnie bardziej, niż przewidywałam.
Przecież ona musiała wiedzieć. Jak inaczej to wytłumaczyć?
Za nią pojawił się Adam. Równie zdziwiony, co siostra.
- O co chodzi? — mruknął. Miałam wrażenie, że był gotowy doskoczyć do Bena i stanowczo mnie od niego odciągnąć, ale stan otępienia, w jakim właśnie tkwił, nie pozwalał mu na to.
- Ja powiem wprost — odezwałam się pierwsza, bo nie chciałam, by zrobił to Ben i przy tym kompletnie zniszczył prawdziwy szereg wydarzeń. Intuicja mówiła mi, że był do tego całkowicie zdolny, byleby wyjść z podbramkowej sytuacji cało. — Dostałam kartkę od Bena. Treść mówiła, że chce, żebym się tu zjawiła. Ale, cholera, myślałam, że to od Adama.
- Ja się kąpałem. — Blondyn napomknął przy okazji.
- Ben, to prawda? — Tym razem spokojny ton kobiety zdawał się mieć sytuację w garści. Zlustrowała swojego narzeczonego wzrokiem, on jednak nie odzywał się długie sekundy, błądząc tylko wzrokiem po osobach.
- No tak, to prawda. — Gdy to wyznał, myślałam, że serce Jenny pęknie na dwa kawałki. Zamrowiło nawet poczucie winy, że postanowiłam wszystko szczerze z siebie wylać. Ale to dobry wybór, tak? Na pewno? — Ale dajcie mi się wytłumaczyć, okej? Faktycznie, liścik był, ale nie miał trafić do dziewczyny Adama, tylko do ciebie, Jen. Przepraszam — mruknął niczym biedny, zbity szczeniak. Co za bujda... — To nasza pierwsza noc tutaj, pokoje są blisko siebie, więc zwyczajnie się pomyliłem. Fakt, wyszło okropnie głupio.
- Ale ty... — zaczęłam dodawać swoje trzy grosze. Wyraźnie zauważyłam, że nie widział żadnego nieporozumienia w tym, że mnie tu zobaczył. Dokładnie tak, jakby coś wyszło zgodnie z jakimś cholernym misternym planem. — Czekaj, przecież...
- Dość. — Jenny westchnęła ciężko. — Sytuacja wyjaśniona. Proszę, chodźmy już spać, Ben. — Pociągnęła swojego narzeczonego za rękę i posyłając mi tylko puste spojrzenie, odeszła z nim do wnętrza domu. 
Nie mogłam się pozbierać. Stałam w jednym miejscu, martwo i z niedowierzaniem wpatrując się w jeden punkt. Właściwie dwa. Oczy Adama. Niebieskie spojrzenie, w jakim nie widziałam żadnego pocieszającego wyrazu. To było paskudne uczucie, pozostawiające niesamowite piętno.
- Adam...? — szepnęłam cichutko, a głos wydawał się tylko ton głośniejszy od oddechu. — J-ja wiem, co widziałam... naprawdę. Nie jestem wariatką.
Wariatką dopiero się okażę, kiedy wszyscy będą patrzeć na mnie przy śniadaniu jednakowym wzrokiem.
Zapadnę się pod ziemię.

Adam?

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz