12 lip 2020

Od Valerio do Lucille


            Z samego rana, siedziałem w salonie oglądając porane wiadomości. Kilka porwań, jedno zabójstwo oraz pięciu skazańców, który dostali dożywocie. Nic ciekawego. W pewnym momencie na moje kolana wskoczyła Harriet.
            - Tato, pojedziemy dziś do parku? Obiecałeś! – Westchnąłem. Dziewczynka nie rozumiała, że nie mogę tak po prostu wychodzić z domu. Zbyt wielu ludzi na mnie polowało.  
            - Wiem Harr, ale to nieco skomplikowane. Pojedziesz z Patrickiem dobrze? Tata ma dziś dużo pracy. – Pogłaskałem ją po głowie, uśmiechając się przepraszająco. Dziewczyna posmutniała.
            - Zawsze masz dużo pracy… - powiedziała po czym zeszła na ziemię i ruszyła do swojego pokoju jak podejrzewałem. Westchnąłem, po czym dostrzegając godzinę, ruszyłem do sypialni aby się przebrać. Miałem ważne spotkanie.
            Ubrałem się w granatową, prawie czarną koszulę, oraz czarne jeansy. Na nadgarstku miałem swój nieśmiertelny zegarek, a na szyji nieśmiertelnik. Poprawiłem jeszcze włosy a wychodząc z domu, zaszedłem do pokoju córki i pocałowałem ją w czoło. Nie oderwała nawet wzroku od komputera.
            - Co mówiłem ci o pisaniu na czatach? – Dziewczynka wyłączyła okno z stroną na której pisała, aby zacząć przeglądać filmiki. Westchnąłem i wyszedłem z domu, wsiadając do samochodu.
            Jadąc do lokalu, który od kilku lat był moją własnością, miałem delikatne wyrzuty sumienia. Robiłem co mogłem, aby Harriet miała wszystcko, a jednoczesnie nie mogłem sobie pozwolić na spędzanie z nią czasu. Co prawda, często odstawiałem ją do dziecków, jednak nie zawsze mogłem sobie na to pozwolić.
            Pojawiając się pod klubem, ludzie przed nim dosłownie się rozstapili. Zakładając okulary przeciwsłoneczne, wysiadłem z pojazdu i ruszyłem w kierunku drzwi. Kiedy znalazłem się wśrodku, było pusto. Jedynie ekipa sprzątająca oraz kilku ochroniaży. Znalazłem się na tarasie widokowym, gdzie siedział już niejaki Eliot. Nie znałem jego imienia, jednak interesy prowadziliśmy już od dawna.
            - V, twój brat Jason jest coraz bardziej rozpoznawalny. Jesteś pewny, że nie sypnie twoich interesów? – Wywróciłem oczami.
            - Jas to dobry chłopak, poza tym, trzyma się z dala. Chce żyć w inny sposób, nie ma powodu aby miał nas wsypać. Tak naprawdę, nie mamy kontaktu od długiego czasu. – Eliot pokiwał głową, upijając Wisky. Wiedziałem, że to on wysłał swoich ludzi aby pilnowali, czy mój brat nie wygada nic o naszych nielegalnych interesach.
            - Lubię cię V, ale musisz uważać. Ludzie od Cezara chcą zagarnąć teren, twój teren. Nie chcę żeby coś ci się stało. Tobie albo Harriet. Uważaj na siebie przyjacielu, zawsze możesz liczyć na moich ludzi.  – Podsunął pod mój nos walizkę z pieniędzmi – A to za towar. Chłopaki mieli dopłacić aby było równo.
            - Miło robi się z tobą interesy Eliot. Też uważaj na siebie, dzwoń, moi chłopcy staną za tobą murem.
            Pożegnałem się z mężczyzną. Nasze spotkanie nie trwało długo, miałem zlecenie jako trener personalny. W samochodzie miałem już ubrania na zmianę, oraz całą torbę sportową. Co prawda, tego dnia nie miałem treningu, a jedynie spotkanie z pewną rodziną, który wynajęli moje usługi dla swojej córki.
            Kiedy podjechałem pod dom – po drodze, odstawiłem swojego szofera, a na miejsce dojechałem już sam – założyłem na siebie czarny podkoszulek. Podjechałem pod bramę, a ta otworzyła się. Już wcześniej rozmawiałem z tymi ludźmi – podałem im markę i kolor mojego samochodu.         
            Wysiadłem z pojazdu i skierowałem się prosto do drzwi wejściowych. Zadzwoniłem dzwonkiem, po czym stałem tam chwilę. W tym czasie przyszła do mnie wiadomość od Patricka, że Harriet świetnie bawiła się w parku. Uśmiechnąłem się. Kiedy chowałem telefon, drzwi otworzyła mi dziewczyna, średniego wzrostu, o nieco ciemniejszej karnacji oraz brązowych włosach.
Lucille?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz