21 lip 2020

Od Caina cd. Candice

Przysięgam, że mieszkanie w centrum miasta to czysty dramat, a moja peryferyjna dupa nie akceptuje czekania w korku dłużej niż dziesięć minut. Tyle dokładnie mija, nim słychać tragiczny w doborze, zmieniony przez któregoś z tych dwóch debili, dzwonek telefonu.
Jasper znowu zaczyna wojnę na żarty, ale zaczął od małego kalibru. No zobaczymy, jak bardzo spodoba ci się mój żart.
- Gdzie wyście się podziali, do jasnej cholery?! Złapali mnie i Jaspera.
Odsuwam telefon od ucha, bo podniesiony głos Harvey'a nadszarpnął mój genialny słuch do tej granicy, że zaciskam usta i z trudem powstrzymuję się, aby nie warknąć, aby nie darł się do tego telefonu, bo doskonale go słyszę. Z drugiej strony, podczas mentalnej walki między tym, czy się przejąć, czy zacząć śmiać... nie no, żartuję. Parskam śmiechem w pierwszej chwili, zadowolony, że tylko ja wyszedłem z tego zwycięsko. No i jeszcze ruda złodziejka. Mniej ważny szczegół całej sytuacji.
- Tak się składa, że jesteśmy w drodze do hotelu - mówię słodkim głosem, aby podkreślić to, jak bardzo nimi w tej chwili gardzę.
Harvey jest naprawdę spokojnym człowiekiem, ale nie nudnym. Jednak w sytuacjach podobnych do tej, objawia się jego druga natura, której nie każdy jest świadomy. Pod tą słodko pierdzącą maską osoby, przed którą ludzie zbyt łatwo się otwierają, a nie mam pojęcia dlaczego, siedzi w nim ta iskra niegrzecznego chłopca, czasami przejmująca kontrolę. Pod warunkiem, że nie przesadzi. A to raczej mało prawdopodobne.
- Jestem zmęczony, mokry, a ruda diablica kusi mnie kradzionymi butelkami wina, za co nienawidzę jej jeszcze bardziej, także nie proś mnie, żebym ratował wasze upośledzone tyłki - kontynuuję.
Spoglądam przed siebie i widzę wzrok taksówkarza, który spogląda na mnie tak, jakby rozumiał, co mówię. Nie sądzę, aby to była prawda, ale chyba nie powinienem mówić głośno, że jadę z kradzionymi rzeczami, chociaż w sumie to nie ja jestem sprawcą. Jednak gdy nas złapią, mówiąc czysto teoretycznie, to będę winny za współuczestnictwo, bo dowód zbrodni mam w ręce. Właśnie. Teraz jestem niemal pewien, że Candice Snow nie jest normalna. I sprawdza się w roli opiekunki tylko dlatego, że jest wredną małpą, robiącą to tylko dlatego, żeby zrobić mi na złość.
Będąc też sprawiedliwym, nie spodziewałem się. Przyznaję to w myśli. To wystarczy, abym natychmiast się zbeształ.
- Nie zamierzam cię prosić, egoistyczny patafianie. Ja cię uprzejmie informuję - dziwię się, że skoro chłopaki zostali złapani, to oprawcy, czy jak ich tam nazwać, pozwalają im rozmawiać przez telefon. Mocą dedukcji wnioskuję, że pewnie ma to coś wspólnego ze mną.
- I w związku z tym, oczekujesz czegoś? Nie zamierzam się narażać dla waszej dwójki. Moje życie jest i tak wystarczająco przeze mnie niedoceniane, aby ładować je na srogi wpierdol - słyszę głośne westchnięcie po drugiej stronie i jakieś szmery. Nie skupiam się nad tym zbytnio. Zbyt jestem zajęty wiercącą się obok mnie Candice, która uważnie podsłuchuje moją rozmowę.
- Srogi wpierdol dostaniesz, jak nagle zostaniesz solistą, niewdzięczny fiucie. Myślę, że Savannah ucieszy się z zaproszenia na podwójny pogrzeb. Wsadzi cię do trumny razem z Jasperem...
Ściągam brwi i przygryzam wnętrze policzka ze świadomością, że on jest zdolny zadzwonić do niej w tej chwili, powiedzieć tym nixańskim debilom, że ten telefon mnie do nich sprowadzi i jeszcze przekona, żeby się nade mną znęcali wraz z Savannah.
Kurwa.
- Dobra, zrozumiałem - mruczę niezadowolony ledwie słyszalnie do słuchawki - Nie musisz mnie szantażować, ale za dzielenie trumny z Jasperem akurat trochę szanuję.
- Dzięki - odpowiada z udawanym entuzjazmem. Dzięki wyobraźni widzę, jak uśmiecha się słodko w odpowiedzi na to - Rusz dupę.
- Mam przyjść z rozwiniętą białą flagą i Snow ubraną w jakiś tani, skąpy komplecik erotyczny w ramach sprawiedliwej wymiany? - obrywam w ramię od dziewczyny, nim zasłonię się łokciem. Candice marszczy brwi złowrogo, ale wygląda bardziej jak podenerwowana ryba w akwarium, a nie postrach dzielnicy.
- Rób, co chcesz, ale osobiście się widzi mi się zgon w nixańskich chłodach. Swoją śmierć wyobrażałem sobie nieco inaczej. A tym bardziej nie teraz... - nagle coś urywa. Słyszę nieprzyjemne dźwięki, przez co znowu ze skrzywieniem odsuwam telefon od ucha i gdy tylko cichną, znowu przystawiam, akurat natrafiając na środek zdania wypowiadany przez któregoś z Nixańczyków, który stara się mówić łamanym shilieńskim. Wiem, który to, bo wydaje mi się, że tylko dwóch z nich mniej więcej potrafiło się porozumieć z nami.
Dlatego właśnie Jasper jest potrzebny.
- ...obrzydliwie bogaty dupku z peryferii... masz godzinę...
- Miło mi. Albo co? Jesteście jakąś nixańską mafią pod nazwą "Wikingowie naszego stulecia"?
- Cain, nie wkurwiaj go! - daje się słyszeć w tle. Staram się nie parsknąć śmiechem, więc tylko delikatnie się uśmiecham odwrócony do szyby.
- Przyjdziesz tu razem ze swoją panną.
- Mam nadzieję, że nie gwałcicie ludzi? Już mówiłem, nie handluję żywym towarem, a mojej panny nie mogę wam sprzedać, bo wtedy spotka mnie coś bardziej strasznego niż śmierć z ręki debili z kręgielni.
- Ja go, kurwa, zamorduję zaraz!
- Twój wybór. To my jesteśmy u siebie, a nie na odwrót - połączenie się przerywa, a ja odsuwam telefon od ucha i jeszcze przez chwilę wgapiam się w ekran. Czuję jednocześnie na sobie oczekujące spojrzenie Candice, jakby czekała na to, aż się odezwę i cokolwiek powiem. Tak jakby nie podsłuchiwała całej rozmowy.
Dobra. To złe słowo. Słyszała całej rozmowy.
Lepiej.
Spoglądam na nią z uniesioną brwią.
- Nie ma nawet takiej opcji. Nie jestem towarem.
Nie mija sekunda, nawet nie zdążyłem dokładnie się zastanowić, a ona już założyła, że zamierzam ją sprzedać. W sumie to nie taki durny pomysł...
- Już mówiłem, że nie mogę się ciebie pozbyć, choć bardzo bym chciał - Candice przewraca oczami, bawiąc się jednocześnie zamkiem od kurtki. Ten dźwięk nie jest irytujący, ale nie pozwala mi się skupić. Nie, żebym jakoś wielce aktualnie rozmyślał nad jakąś strategią. W końcu nie powiedziałem, że tam przyjdę.
Zatrzymujemy taksówkę, bo jazda dalej wydaje się bezcelowa. Zresztą i tak przed nami rozciąga się sznur samochodów. Pieprzona metropolia. Wychodzimy z auta, płacę taksówkarzowi za pomocą karty tyle, ile mu się należy i znowu czuję, jak zimne krople deszczu połączonego ze śniegiem sprawiają, że odechciewa mi się cokolwiek robić na rzecz innych ludzi.
- Rozumiem, że stoimy tutaj, bo mamy jakiś plan? - jej ukryte niepewność pod płaszczykiem konkretności jest cudowna, ale tak się składa, że nie jestem strategiem. Po prostu wydaje mi się, że dalsza jazda, która nas oddala od miejsca przetrzymywania tych ciołków, nie ma sensu.
- Jedyne co mi przychodzimy do głowy, to przystanie do ich warunków, których jeszcze nie znamy. Aczkolwiek jeśli zażądają kasy, a podejrzewam, że tak będzie, będę, tak czy siak, trupem. Jeśli Savannah zobaczy, że wypłaciłem ogromną kwotę na nieznane konto, pomyśli, że znowu zacząłem ćpać. Ostatecznie ty zostaniesz zwolniona, twoje marzenia o kasie się posypią, a ja będę w jeszcze głębszej dupie, niż dotychczas jestem.
Dziewczyna przeczesuje włosy, które robią się coraz bardziej mokre od deszczu. Pech chciał, że wysiedliśmy akurat na dzielnicy, gdzie nie ma żadnego otwartego pomieszczenia, typu mała chińska restauracja, czy cokolwiek innego. Same sklepy, czynne do dwudziestej. Kurtki długo nie wytrzymają, a ja sam czuję, że ubrania robią się coraz bardziej przemoczone.
- Właściwie to wszystko twoja wina - krzyżuję ręce na piersi ze znudzoną miną, która oddaje obecnie mój stan. Zapewne dziewczyna będzie się rzucać w obronie swojej osoby, jak złapana ryba w sieci, o mało się nie zapowietrzając. To takie przewidywalne - Trzeba było umieć grać.
Wciąga głośno powietrze do płuc i jestem niemal pewien, że pokusa uderzenia mnie torebką wypełnioną drogimi butelkami wina jest bardzo silna.
- Trzeba było siedzieć grzecznie w hotelu - podejmuje walkę - Doskonale znaliście moje zdanie na temat tego całego chorego wypadu.
Naprawdę się uzależniam od kłótni z nią.
- Ale ty jesteś nudna - przewracam przesadnie oczami - Jedna nieprzewidywalna rzecz, w dodatku przestępstwo, wiosny nie uczyni.
- Wolę być nudna, niż ocierać się o absurdy zagrażające mojemu życiu. Nie każdy w życiu ma taką Savannah, czy Erica, żeby uratować swój tyłek - cień uśmiechu przebiega po jej twarzy, ale udaje jej się opanować, bo wie, że jeszcze nie wygrała.
- Czy to miała być jakaś bolesna sugestia? - podpieram się w biodrach i przechylam głowę, co bezpośrednio oznacza początek ciekawej konwersacji.
Podczas gdy powinniśmy ratować tych dwóch idiotów z rąk nieprzewidywalnych (lub wręcz przeciwnie) mieszkańców Nix, stoimy na samym środku ulicy i się kłócimy. Mam tylko nadzieję, że nikt tego nie utrwala właśnie na jakimś filmiku, za który media są w stanie zorganizować swoje własne zawody walki w klatce. A zachowujemy się, jakby to ładnie ująć, mało dyskretnie.
- Sugeruję, że jesteś rozpieszczonym dzieciakiem. Wy wszyscy tak się zachowujecie! - wyrzuca ręce w powietrze i robi kółko na chodniku. Prycham z pogardą. Nie wierzę, że jeszcze ciągnę tę dyskusję, ale nie jestem też w stanie odpuścić.
Jak ona mnie wkurza. Do cholery. Nie jest to ten rodzaj zdenerwowania, jak na przykład w przypadku Jaspera, gdy odwali coś głupiego lub zaczyna wojnę na żarty. Nie wkurza jak Harvey czy Eric. Mam ochotę przywalić głową w ścianę i wiem, że ona byłaby niezmiernie zadowolona, gdybym to zrobił.
Do diabła z tymi babami.
- Sztywna i uparta przyzwoitka, która nawet nie potrafi przekląć.
Jej dłoń zaciska się na pasku torebki i przez chwilę mam nadzieję, że odniosłem sukces. W przeciwieństwie do niej nie hamuję się i zmuszam się na uśmiech. Jej oczy skaczą jak iskierki, jakby próbowała zawiesić wzrok na konkretnym szczególe mojej twarzy. Dlatego też utrzymuję bezpieczną odległość. Nie zaryzykuję prawego sierpowego.
- Przynajmniej posiadam w sobie kulturę, bo jak widać, w moim otoczeniu tego srogo brakuje - mówi przez lekko zaciśnięte zęby. Wzruszam ramieniem, wymuszając udawaną obojętność, ale tak naprawdę udało jej się już dawno mnie podkurwić.
- Masz jakieś problemy z osobowością albo dwubiegunowość.
- Czemu... - zaciska oczy i usta, starając się jak najmniej wydrzeć na ulicy w samym środku nocy - Czemu z ciebie jest taki egoistyczny, niereformowalny dupek!?
- Świetnie! Przynajmniej w jednym się zgadzamy. Oboje mamy do siebie tyle szacunku, co influencer do rzeczy używanych i nasz poziom nienawiści jest na podobnym poziomie. Znudziła mi się rozmowa z tobą. Wracam do hotelu - odwracam się na pięcie, chowam ręce w kieszenie kurtki i idę przed siebie, byleby jak najdalej od niej. Zamierzam się uwolnić przynajmniej na chwilę, bo wiem, że to jest niemożliwe. Ona jest jak mój pierdolony cień, który łazi wszędzie. Nawet moja prywatna łazienka została naruszona tymi jej babskimi kosmetykami, które są niemal wszędzie. Jak mam wytrzymać z nią trzy miesiące, skoro przez jeden dzień mam ochotę na morderstwo i samobójstwo jednocześnie?
Idę w miarę szybko, ale nie uchodzi mojej uwadze i nienagannemu słuchowi, cisze kroki za mną. Z początku szybkie, po krótkim czasie głośniejsze, ale wolniejsze. Czekam tylko na moment, w którym Candice się odezwie, albo zrobi cokolwiek. A musi to nastąpić, oboje to wiemy. No bo została kwestia tego, czy zamierzamy być bohaterami, czy poświęcamy 3/4 zespołu ze swoich własnych pobudek. Ja nie jestem typem bohatera, ale zbyt mało osób wokół mam do wyprowadzania z równowagi, a w walce ze Smoczycą i jej najlepszym wychowankiem trzeba mieć sojuszników. Dlatego idę ratować ich upośledzone tyłki bez absolutnie żadnego planu. Z dziewczyną, z którą skaczemy sobie do gardeł o najmniejszą pierdołę. Lepszego sojusznika mieć nie można.

Candice?

1797 słów

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz