3 lip 2020

Od Yilonga C.D. Yunlana

     Wzdrygnąłem się lekko przez fizyczny, dosłownie dwusekundowy, o ile nie jedno kontakt z obcym mi mężczyzną i spojrzałem na niego, zupełnie jakbym chciał coś odpowiedzieć. Właściwie to miał rację, choć miałem wrażenie, jakby z jakiegoś powodu był poddenerwowany. Zerknąłem po chwili na warsztat, zastanawiając się, czy rzeczywiście cokolwiek to da, ale to i tak lepsze niż stanie w miejscu.
     — Czemu ty nie możesz tam iść? — wymknęło mi się z ust w pewnej chwili.
     — To twój kot. — Wzruszył ramionami.
     A przecież zgodziłeś się pomóc, chciałem powiedzieć, jednak rzeczywiście, to mój diabelski, nieusłuchany kot i mieszanie obcego mężczyzny w jego poszukiwania nie mają sensu. Rozejrzałem się przy warsztacie, jednocześnie czując, jak przez moją alergię ciągle drapie mnie coś w nos, choć mogło mi się po prostu wydawać. Dopiero, gdy spojrzałem do środka otwartego warsztatu, zobaczyłem w kącie rudego kota.


     — Włamujesz się? — usłyszałem za sobą, gdy ostrożnym krokiem wszedłem głębiej.
     Czy on przed chwilą nie powiedział, że pokręci się na drugiej strony ulicy i mam to zrobić sam? Nie odpowiedziałem, nie chcąc przestraszyć kota, choć już pewnie się zorientował, że nie jest sam. Że też łapanie własnego zwierzęcia może być aż tak stresujące... Ale po chwili udało mi się złapać na ręce kota — który, o dziwo, wyglądał na zdezorientowanego i tylko zasyczał. Tylko, że nie na mnie, a psa, który w pewnej chwili pojawił się przede mną, a jego szczeknięcie przestraszyło mnie na tyle, że cofnąłem się aż do końca warsztatu. Jednocześnie zauważyłem, że czarnowłosy magicznie rozpłynął się w powietrzu, zostawiając mnie tu samego.
     — Potrzeba ci czegoś?
     Oho, jeszcze tego brakowało. Miałem tylko iść do weterynarza. Skończyłem w warsztacie obcego gościa, z psem, na którego syczy przestraszony kot. Och, no tak, i z jeszcze jednym obcym gościem, który chyba też wystraszył się owczarka, na tyle, że zniknął z mojego pola widzenia.
     — Ja... zgubiłem kota — powiedziałem, pokazując trzymanego rudzielca, który zaczął się jeszcze bardziej wyrywać, pewnie przez psa. — Nie chciałem tutaj wchodzić, wybacz.
     Ku memu zdziwieniu, ten uśmiechnął się ledwo widocznie i przywołał do siebie psa, pogłaskał go, po czym kazał odejść z warsztatu. Sam uniosłem kąciki ust krzywo, gdy owczarek posłusznie wykonał polecenie, a ja wydałem z siebie długo wstrzymywane kichnięcie. Wtedy dostrzegłem, że wrócił do mnie czarnowłosy.
     — Och, złapałeś swojego kota — zaśmiał się nerwowo, patrząc też na drugiego mężczyznę. — Ale masz fajny warsztat! Hej, mogę go pogłaskać? — zwrócił znowu swoją uwagę na mnie.
     — Wolałbym, żebyś dał mi w końcu transporter.
     Podszedł do mnie, jednak wyciągnął swoją dłoń do rudzielca, co skończyło się tym, że zwierzę znowu straciło kontrolę i zaczęło rzucać się, oraz syczeć, drapiąc przy tym (na szczęście nie jego) moją i tak pokrytą bliznami przez niego rękę. Widząc to, mężczyzna nareszcie podał mi transporter i pomógł zamknąć w nim kota. Odetchnąłem z ulgą, mając nadzieję, że w końcu wrócę do domu bez dalszych przygód.
     — Dzięki — mruknąłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz