31 lip 2020

Od Catona C.D Leah

Leśny, delikatny powiew nocy nie jest w stanie wyciszyć myśli. Ogromny księżyc wiszący na niebie odsłania wszelkie możliwe emocje na mojej twarzy, sprawiając, iż czuję się w pewnym sensie nagi. Wolałbym ciemność — skryłbym w niej zakłopotanie, jakie ogarnęło mnie równie szczelnie jak przyjemność  nieprzewidzianego pocałunku. Zrobiłem źle, o cholera, bardzo źle. Od popełnienia błędu dzielił mnie krok, ale nie potrafiłem go cofnąć, zupełnie jakby jakaś magiczna siła pchała mnie do słodkich warg.

Przestań używać tych szczeniackich określeń, idioto.
Jeszcze wobec swojej uczennicy.
U c z e n n i c y. Nie mam pojęcia, kiedy ta pozornie gruba granica zatarła się tak, bym mógł bez wahania ją przekroczyć. Siadam na omszałym kamieniu, wpatrzony w widok ze stoku. W dole widzę księżyc błyszczący w tafli jeziora. Próbuję skupić się na niemal każdym aspekcie przyrody, byleby nie ulec świadomości, że Leah jest obok i że łączy nas teraz dryfowanie na bardzo niepewnym, delikatnym gruncie.
— Nocą tu jeszcze piękniej — zagajam rozmowę, na co Leah jedynie mruczy coś pod nosem na znak, że się zgadza.
Oczywiście nie mogło być tak pięknie, bo dopiero kiedy komar kąsa mnie w ramię, przypominam sobie o istnieniu moich największych nemezis. Ale żadne ukłucia czy swędzenie nie sprawia, że zapominam o swoich kłopotach. W głowie kłębi mi się milion myśli, spośród których nie mogę stworzyć żadnego mądrego wniosku.
Dużo czasu zajmuje mi, bym uświadomił sobie, że jeżeli Leah rzeczywiście w środku emanuje wrażliwością i jest delikatna niczym porcelana, to zrobiłem jej okropną krzywdę. Ale pewności nie miałem wprawdzie żadnej — taki jej urok, że ilekroć spoglądałem w jej oczy, widywałem tam jedynie odbicie rzeczywistości, niżeli jakichkolwiek emocji, które chciałabym mi zdradzić.
Długo powstrzymuję głębokie westchnienie, jednak na próżno.
— Przepraszam — dukam, nieruchomiejąc. Im więcej próbuje jej powiedzieć, tym bardziej pod nogami czuję osuwający się ku przepaści grunt.
— Za co?
Odchrząkam lekką chrypę.
— Za to, że cię pocałowałem. Nie powinienem tego robić — tłumaczę, czując powracający rezon. — Mam nadzieję, że... hm, chcemy potraktować to tak, jakby nigdy nie istniało?
Co miałem powiedzieć? Jedyne, co się stało, to zwykłe poddanie się magicznej chwili.
— Takie właśnie masz podejście? Z iloma swoimi uczennicami jeszcze się całujesz? — mówi kpiąco. — Bo wychodzi na to, że jestem po prostu kolejną naiwną.
Marszczę brwi.
— Nie, nie, nie — odpieram wyjątkowo szybko. — Wierz mi, uwodzenie uczennic to nie moje hobby. Nie wiem, co się stało. I wychodzi na to, że to dla mnie nowa sytuacja. Taka, która normalnie nie powinna mieć miejsca, mam rację?
— Taki dojrzały jesteś, że doszło to do ciebie po fakcie? Bo chyba czegoś tu nie rozumiem.
Zwieszam ramiona ze zmęczeniem.
— Hej, Leah, spokojnie. Zrobiliśmy to we dwoje, to nie była tylko moja wina. Bycie opryskliwą tu niczego nie załatwi. Po prostu... — wzdycham ciężko, przez jedną chwilę zaciskając palce na nasadzie nosa. — Proszę, powiedz mi, co czujesz w związku z tym, co się stało, dobrze?
— A jak mam się czuć? Nawet nie wiem jakim cudem do tego doszło, a ty w moich oczach nie jesteś nikim innym, jak tylko nauczycielem mającym romans z uczennicą. O ironio, ze mną.
— Jest nas dwoje, bo też nie wiem, jak do tego doszło. Widocznie oboje myślimy po fakcie, nie zmienimy tego. — Wstaję z kamienia.
Bez względu na to, co sobie myślę wewnątrz, to jej wyjątkowo zimne zrównanie mnie z rolą nauczyciela niespodziewanie mnie kłuje. Nie potrafię nawet tego wyjaśnić. Kryję to za słabo prezentującą się maską śmiertelnej powagi.
— Nie rozumiem jeszcze jednego. Dlaczego tak bardzo dotknęło cię to, co powiedziałem?
— A jak mogło nie? Jeśli ciebie nie ruszyło to, co się stało, to wychodzi na to, że całujesz się z co drugą.
— Muszę cię rozczarować, ale nie. Przepraszam, że mam tendencję do mówienia głupot. Nie chciałem zabrzmieć źle. Nie mogę ci też mówić, co czułem, gdy cię całowałem. — Bo to by sprawiło, że chciałbym więcej? — Po prostu całość sprowadza się do tego, że nie chcę ci zaszkodzić. W żaden sposób. Ani tobie, ani sobie. Nadal nie rozumiesz?
— Zrobiłeś to już wtedy, kiedy mnie pocałowałeś. Mogłeś nad tym pomyśleć dwa razy, często ci mówiłam, jak wygląda nasza relacja.
Wzdycham.
— Daj znać, gdy przestaniesz widzieć w tym tylko moją winę. Bo zdaje się, że oboje wystarczająco dużo zrobiliśmy, by tak się stało.
Tak bardzo pochłonęło mnie skupienie na Leah i tej dyskusji, że wpadające mi w oczy nagłe światło latarki jest jak wrzucona garść kostek lodu za kołnierz. Podrywam się z miejsca. Nie wiem, jakim cudem wcześniej przeoczyłem jakikolwiek szelest rozlegający się dookoła nas, ale nie to teraz zaprząta moją głowę. Nie myślę zbyt długo i łapię Leah delikatnie za ramię, pospieszając ją, żeby jak najszybciej wróciła do obozowiska. Zostaje mi mieć nadzieję, że rzeczywiście tam trafiła. Ja czuję się jak przyłapany na ucieczce z domu piętnastolatek, kiedy z moich oczu znika rażący blask światła i kiedy wreszcie dostrzegam rozgniewaną twarz historyczki, za którą stoi Flickerman.
— Nie mogłem spać — kwituję, zmuszając się do uroczego uśmiechu.

Leah?
przepraszam, że jest takie okropne, poprawię się

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz