12 lip 2020

Od Chanel do Juliena

Ciche słowa rozmowy płynącej z głównego pomieszczenia kwiaciarni wybijają moją uwagę od róż trzymanych przeze mnie. Kolec jednej z nich wbija mi się w opuszkę palca, wywołując wypłynięcie cichego pomruku z mojego gardła i dłoń przystawioną do ust, jakby za magicznym dotykiem różdżki, krew ociekająca po skórze miałaby zniknąć. Szybko przechylam głowę, krzywiąc się, jednak po chwili wracam do przygotowywania róż, o które poprosiła klientka. Podmuch wiatru wpadający przez uchylone okno w rogu pokoju wywołuje u mnie delikatny dreszcz, wydając się zbawieniem w tak upalny dzień jak dziś. Pod nosem nucę do melodii piosenki, która płynie z małego czarnego radia ustawionego na krańcu stołu, na którym pracuję.


Kiedy wszystkie kolce zostają usunięte przewiązuję je, zgodnie z życzeniem, białą wstążką i wracam do klientki. Zanim rozmowa cichnie z moim wejściem, jestem w stanie usłyszeć kilka słów, a z nich wywnioskować kontekst rozmowy. Pani Callière przychodzi tutaj niemal co drugi dzień. Jest właścicielką wielu hoteli w okolicy i od kiedy przypadkiem jeden z jej pracowników zamówił u nas kwiaty, nawiązała się między nią, a naszą kwiaciarnią bardzo dobra współpraca. Poza tym, czego również dowiedziałam się z jej czasem bardzo długich wizyt u nas, uwielbia świeże kwiaty w domu, co doskonale rozumiem. Jestem całkowicie przekonana, że w ciągu swoich milszych dni, pani Callière zdążyła opowiedzieć nam już połowę swojego życia. Ostatnio dużo mówi o swojej córce.
Delikatnie uśmiecham się w jej stronę podchodząc, oddaję kwiaty. Kiedy odwracam się do kasy, wyczuwam ruch po pomieszczeniu.
- Chanel, a może ty znasz kogoś, kto uczy gry na pianinie? - bardzo lekki, prawie nonszalanckim tonem pyta mnie właścicielka. Zerkam na nią przez ramię, jednak wzrokiem szybko wracam do swojej pracy. Chwilę się zastanawiam, przygryzając wargę, to taki mój szczególny nawyk, kiedy się skupiam.
- Dawniej zajmowała się tym moja mama - zaczynam, mówiąc bardzo powoli - jednak teraz nie pozwala jej na to zdrowie i przyjmuje tylko kilka osób w domu. Tak poza mamą, to nie znam nikogo uczącego gry na pianinie. Nigdy mnie to szczególnie nie interesowało, ponieważ sama uczyłam się w domu - odwracam się do klientki i oddaję jej resztę.
- Może ty sama byś mogła? W końcu potrafisz grać - odpowiada pani Callière pakując portfel do torebki. Wzruszam ramieniem.
- Nigdy nikogo nie uczyłam, ale mogłabym spróbować. Jedyną przeszkodę mogą stanowić godziny mojej pracy - przyznaję, pamiętając, że już samo pogodzenie studiów i pracy bywa trudne.
- Co byś powiedziała, na przychodzenie kilka razy w tygodniu, w te wieczory, w które miałabyś wolne? - proponuje kobieta, a ja zaczynam bawić się palcami u dłoni. Moje usta układają się w wąską kreskę, wzdycham, zastanawiając się nad jej ofertą. Zawsze każdy grosz może się przydać, a nauka nie powinna sprawiać żadnego problemu.
- Dobrze, mogłabym się na takie warunki zgodzić - kiwam głową i przenoszę wzrok z dłoni na twarz kobiety. Wywołuje to u niej szeroki uśmiech, do tego stopnia, że przy jej oczach pojawiają się małe zmarszczki.
- Doskonale! Tutaj masz - szuka czegoś w torebce, a w końcu wyciąga z niej małą karteczkę - moją wizytówkę z numerem telefonu, jakbyś wiedziała, że będziesz mieć wolne, to możesz na ten numer dzwonić - odpowiadam skinieniem głowy.
- Od kiedy chciałaby pani zacząć lekcje? - pytam oglądając dokładnie mały kawałek papieru w mojej dłoni.
- Choćby od dziś, jeśli miałabyś czas - kiwam głową. Zerkam na zegarek na moim nadgarstku, chwilę obliczam sobie wszystko w głowie. Jeśli wyjdę o czasie, zdążę zrobić i zjeść z Jamie'm obiad, a następnie pojechać do domu kobiety.
- Powinnam zdążyć z przyjściem na wieczór - odpowiadam, na co jeszcze bardziej się rozpromienia. Jeszcze kilka szybkich zdań zamieniane między panią Callière, a właścicielką kończy się wyjściem tej pierwszej wprost do czekającego na podjeździe samochodu. Zawsze mnie zastanawiało dlaczego sama nigdy nie prowadzi. Ja na jej miejscu, szczególnie jadąc na tylnym siedzeniu, byłabym przerażona. Spoglądam na stojącą obok właścicielkę, która również już się na mnie patrzy. Wzruszam ramieniem z delikatnym uśmiechem, dzwonek u drzwi informuje nas o kolejnym kliencie.

Do mieszkania wchodzę późnym popołudniem, kiedy niebo zaczyna mieć żółtawo-pomarańczowy odcień. Po drodze z pracy zdążyłam się dowiedzieć od brata, że zrobił zakupy, abym nie musiała sama nosić ciężkich reklamówek. W drzwiach klatki schodowej mijam starszą panią, do której się uśmiecham i przytrzymuję jej drzwi wyjściowe. Jestem przekonana, że już kilka razy ją spotkałam, jednak nadal nie wiem, gdzie mogłaby mieszkać. Przed samym wyjściem cicho mi dziękuje. Na klatce schodowej jak zawsze jest kilka stopni niższa temperatura niż na zewnątrz i jak zawsze przynosi mi to ulgę. Dzięki temu jakoś prościej i sprawniej przychodzi mi wspięcie się na nasze piętro. Staję przed drzwiami i zaczynam coraz uważniej szukać kluczy do domu. Zaczęłam już to robić dobre piętro niżej, jednak nadal nie mogę ich znaleźć. W końcu dzwonię kilka razy do drzwi. Otwiera mi bardzo zdezorientowany Jamie, który pewnie nie spodziewał się mnie przed sobą. Przepycham się obok niego, kiedy zaczyna mi dokuczać, że on niczego nie chce kupić i nie wpuszcza obcych do domu. Przysięgam, że ten chłopak nigdy nie może sobie odpuścić. Szybko zrzucam buty i ustawiam je na ich miejscu w półce. Wyrzucam całą zawartość torebki na blat szafki, rozrzucam wszystko, szukając moich kluczy.
- Jamie, chyba zgubiłam klucze - mówię spanikowana, na co odpowiada mi tylko śmiechem. Kiedy patrzę na niego zdziwiona, z szerokim uśmiechem sięga do koszyczka i pokazuje pęczek kluczy z breloczkiem w kształcie puszystego, żółtego serca.
- Musiałabyś najpierw zabrać je z domu, żeby ich zapomnieć - podśmiechuje się ze mnie, na co reaguję skrzywieniem, a później naburmuszoną miną. Delikatnie uderzam go w ramię.
- Nie śmiej się ze mnie! Młodsza jestem - mówię i zaczynam śmiać się razem z nim, wkłada klucze z powrotem do koszyczka.
- Urodziliśmy się tego samego dnia, nie masz prawa zagrywać kartą "jestem młodsza" - zauważa, a ja wzruszam ramieniem i chowam wszystko ponownie do torebki. Z moich ust nie schodzi ogromny uśmiech. Ustawiam spokojnie torebkę na szafce i przechodzę do kuchni, gdzie gotuje się obiad.
- Dobrze, że zacząłeś sam, bo umieram z głodu - mówię podchodząc do kuchenki i mieszając warzywa.
- Tak właśnie pomyślałem, że pewnie znowu nic nie zjesz w pracy - burczy pod nosem, na co przewracam oczami. Zawsze pretensje o to samo. Po prostu krępuje mnie jedzenie w pracy, więc tego nie robię. Postanawiam uniknąć dyskusji z Jamie'm na ten temat, więc podchodzę do szafki i zaczynam wyjmować zastawę. Cicho sobie przy tym nucę, ponieważ jak zwykle dopóki ja nie włączę radia, w mieszkaniu panuje grobowa cisza. Odwrócenie się do niego plecami jest najszybszym sposobem na zakończenie dyskusji. Zaraz zresztą wstaje i sprawdza, czy obiad jest gotowy. Podaję mu talerze.
W trakcie obiadu i lekkiej rozmowy o tym, jak minął nam dzień, przypominam sobie o lekcjach, które mam prowadzić.
- Pani Callière... wiesz o kim mówię? - zaczynam, kiwa głową, dla potwierdzenia, że wie.
- Tak, to... Ta kobieta od hoteli, co u was kwiaty zamawiają, nie? - podnosi na mnie wzrok, a ja potwierdzam skinieniem głowy. - Co z nią?
- Jakoś przypadkowo wyszło, że zaproponowała mi abym nauczyła jej córkę gry na pianinie.
- Zgodziłaś się? - wzdycham, przerzucając widelcem warzywa po talerzu, wyczuwam na sobie jego wzrok.
- Zgodziłam, ale tak naprawdę nie wiem czy to dobry pomysł - wzruszam ramieniem, przenoszę wzrok na Jamie'go. - Wiesz co o nich mówią. Pieniądze, majątek, a ja idę do nich do domu. A jak będą nie mili dla mnie? Albo na przykład córka będzie się skarżyć, że się na nią uwzięłam, kiedy będę ją poprawiać? - przytakuje i chwilę się zastanawia co mi odpowiedzieć.
- Właściwie to dlaczego się zgodziłaś?
- Zawsze to jakiś dodatkowy grosz - wzruszam ramionami.
- Przestań cały czas wzruszać ramionami bo ci tak zostanie - burczy. - A jeśli coś się stanie, to zrezygnuj, powiedz, że nie masz czasu i tyle. O pieniądze się nie martw, jeszcze tak źle finansowo nie stoimy, żebyś musiała się łapać każdej dostępnej pracy. Z drugiej strony, jest nadal możliwość, że wcale nie będzie tak źle i wyjdzie z tego przyjemna, lekka praca.
- Mam taką nadzieję, w końcu to ważna klientka, lepiej byłoby dobrze z nią żyć.
- Kiedy zaczynasz? - kończy obiad i zabiera talerz do zlewu.
- Mogłabym nawet dziś, jeszcze nie jest tak późno, a drogę lepiej poznać za dnia, jakbym miała kiedyś znacznie później tam pójść - odpowiadam i zerkam na niego, jednak nadal widzę tylko jego plecy, kiedy zmywa po sobie. Sama również kończę obiad i podaję mu talerz.
- Sam mam dziś plany, ale mogę powiedzieć Kyle'owi, żeby po mnie podjechał, a ty weźmiesz sobie samochód, hmm? - obejmuję go w pasie i się przytulam do niego boku.
- Byłoby super, szczególnie że pewnie będę wracać, jak już będzie ciemno.
- Mi nie robi to najmniejszego problemu - uśmiecha się do mnie łagodnie, wtedy coś mi się przypomina, marszczę brwi.
- A gdzie ty w ogóle się wybierasz z Kyle'm? - to pytanie wywołuje u Jamie'go cichy śmiech.
- Dziś jest mecz - przypomina mi.
- Aha... kompletnie o tym zapomniałam, to zbieracie się u niego? - kiwa głową na potwierdzenie. - To jak będę, to zajadę do niego, żeby cię zabrać.
- Dobry plan, to nikt nie będzie się martwić o odwiezienie mnie - wzdycham, przytulam się mocniej do niego. - Co? Nie chce ci się nigdzie iść?
- Kompletnie - wzdycham ponownie i odklejam się od niego. - Idę się trochę odświeżyć.
- Może najpierw zadzwoń do niej, chyba że jesteście umówieni - radzi, w sumie dobry pomysł. Sięgam po telefon ze stołu.
- Masz rację. Idę do siebie - pomrukuje tylko, a ja wychodzę, kierując się do siebie. Po drodze zatrzymuję się przy torebce i wyjmuję z portfela wizytówkę kobiety. Już w moim pokoju wybieram zapisany na niej numer.
- Tak słucham? - odpowiada głos w słuchawce, kiedy już bałam się, że nikt nie odbierze.
- Dobry wieczór, mówi Chanel Grant, miałam zadzwonić, żeby umówić się na lekcję z pani córką - przedstawiam się.
- Tak tak, pamiętam. Czyli miałaby pani możliwość przyjść jeszcze dziś?
- Dokładnie tak, za jakąś godzinę do dwóch mogłabym już u państwa być - bawię się końcówką bluzki, którą mam na sobie. Odpowiada mi ciche "Mhm", słyszę jak mówi coś przytłumionym głosem. Ktoś jej odpowiada.
- Dobrze - zawraca się ponownie do mnie. - Jakby mogła pani pojawić się, powiedzmy za dwie godziny, to byłoby idealnie. Zaraz wyślę pani dokładny adres.
- Dobrze, dziękuję bardzo.
- To ja dziękuję, nawet pani nie wie, jaką przysługę mi robi - śmieje się kobieta, co u mnie samej wywołuje uśmiech. - Do widzenia.
- Do widzenia - odpowiadam i kończę rozmowę.
Mam dwie godziny, a więc idealnie powinnam zdążyć. Wiadomość z adres przychodzi chwilę później. Okazuje się, że mieszkają całkiem daleko, jednak nie na tyle daleko, żebym nie zdążyła. Po całym dniu upału postanawiam zacząć od wzięcia prysznica i umycia włosów, co planowałam zrobić wieczorem, ale skoro nadarzyła się okazja, to mogę to zrobić równie dobrze teraz. Później szybko suszę włosy i robię delikatny makijaż, nie za mocny, tak tylko, aby wygładzić skórę. W końcu jadę to tej "bogatszej" części miasta, jak bardzo źle by to nie brzmiało.
Wchodzę do pokoju Jamie'go i mówię mu, że wychodzę i zabieram samochód. Na klatce schodowej mijam się z Kyle'm, który oczywiście musiał mnie wyściskać i zatrzymać na środku schodów na dobre pięć minut. Jest zdecydowanie za duża gadułą, żeby przepuścić okazję do plotek. Kiedy w końcu pozwala mi sobie pójść, prawie zbiegam po schodach. Nie mam zielonego pojęcia jak tam dojechać i czy nie spotkam korków po drodze, więc wolałabym wyjechać nieco wcześniej. Otwieram samochód, wysiadam i wyjmuję telefon. Sprawdzam adres i wybijając stopą rytm piosenki, która siedzi mi w głowie odkąd wzięłam dziś prysznic. Aplikacja z mapami pokazuje dojazd za około 40 minut, czyli praktycznie idealnie.
Sama droga okazała się bardzo przyjemne, gdyby nie powoli zachodzące słońce, przez które musiałam jechać w okularach przeciwsłonecznych. Prawie na całej trasie udało mi się uniknąć ogromnych korków, co mnie zaskoczyło wiedząc jak nadal duży ruch panuje o tej godzinie.

W końcu kiedy staję przed drzwiami ogromnego domu, czuję się strasznie nieswojo, niemal jestem przestraszona. Nie mając jednak innego wejścia, wciskam przycisk dzwonka. Otwiera mi sama pani Callière. Przy bardzo konkretnej rozmowie o swojej córce i lekcjach, prowadzi mnie do pokoju, w którym czeka już na mnie jej córka. Zaskakuje mnie, że to nadal bardzo młoda dziewczynka, a mimo wszystko są stawiane przed nią duże wymagania, ponieważ jej matka chce, aby rezultaty pojawiły się jak najszybciej. Zostajemy same, a ja siadam na sofie i wyciągam w torebki kilka rzeczy. Zerkam na dziewczynkę.
- Jak masz na imię? Ja jestem Chanel - uśmiecham się w jej stronę.
- Nie powinnaś wiedzieć do kogo przychodzisz? - odpowiada mi najwyraźniej niezadowolona, że musi brać udział w tym wszystkim. Kiwam głową.
- Może i powinnam, jednak nigdy nie zostałam poinformowana przez twoją mamę, jak masz na imię - odpowiadam, otwierając kalendarz, w którym zapisuję również notatki. Szukam dzisiejszej daty.
- Skąd pomysł, że to moja matka? - pyta, nie patrząc w moją stronę, co zauważam kątem oka.
- Skoro jest kobietą i się tobą opiekuję, to przyjmuję rolę mamy. Zawsze w to wierzyłam.
- Ja nie wierzę.
- Odchodzimy od tematu - zauważam, cicho się śmiejąc.
- Jestem Auburn - przedstawia się w końcu. Od razu zapisuję to imię.
- Miło mi cię poznać. Powiedz mi, czy lekcje pianina to był twój pomysł, czy twojej... opiekunki, powiedzmy - staram się nie używać słowa mama, aby znowu nie zaczynać dyskusji na ten temat.
- Nigdy mnie zbytnio nie interesowało pianino, ale jak tata usłyszał o tym, to bardzo mu się ten pomysł spodobał - wzrusza ramieniem. Podchodzę do niej i siadam na ławeczce przy pianinie, obok niej.
- Skoro tak, to umówmy się, że spróbujemy podejść do tego jak najbardziej luźno, ale mimo wszystko na tyle poważnie, abyś się nauczyła grać, hmm? - przytakuje skinieniem. - Może w miarę upływu czasu spodoba ci się takie hobby.
- Tak właśnie pani do tego odchodzi? - pyta cicho, jakby nieśmiało. Wtedy zdaję sobie sprawę, że wcześniej nie użyła względem mnie grzecznościowego zwrotu. Uśmiecham się i delikatnie targam jej włosy.
- Możesz mi mówić na ty. Nie jestem aż taka stara, żebyś musiała do mnie na pani mówić - śmieję się, a dziewczynka się do mnie uśmiecha. - A jeśli chodzi o pianino... dla mnie to był zawsze najlepszy przyjaciel. Widzisz ludzie mają własne problemy, nie mają czasu i ochoty słuchać, a ten instrument nigdzie sobie nie pójdzie i zawsze ma dla ciebie czas - kiwa głową. - Jednak nikt cię nie zmusi do tego podejścia. Znam osoby, które zarabiają grą na pianinie, ale nigdy go nie pokochali.
- Masz bardzo różne podejście względem innych osób, które tutaj przychodziły - zauważa Auburn.
- Co masz na myśli?
- Inni byli bardzo surowi - wzrusza ramieniem, na chwilę się zamyślam i wzdycham.
- Mama mnie nauczyła, że nikogo się nie da do niczego przymusić. Nie jestem tutaj po to, żeby cię karać, tylko żeby się zainteresować, bo muzyka to piękno. Piękno za to jest potrzebne w życiu każdego człowieka.
- Tak myślisz? Dlaczego? - nagle okazuje się bardzo zaintrygowana.
- Bo widzisz piękno w życiu, daje nadzieję na to, że kiedyś sami też będziemy piękni i nie mówię tego o wyglądzie zewnętrznym. Muzyka powinna przekazywać emocje, czasem może przekazać ci coś, czego ci brakuje, albo zapewnić, że ktoś też to czuł i sobie poradził.
- Wydaje się to całkiem logiczne - odpowiada, a ja się szeroko uśmiecham.
- Całkiem możliwe. To co, popróbujemy coś pograć? - odpowiada mi skinięciem.
Najłagodniej jak tylko potrafię wszystko jej tłumaczę, pokazuję jak powinna siedzieć, jaki element co oznacza. Upewniam się czy pamięta z lekcji w szkole jak powinno się czytać nuty. Momentami bardzo szybko się peszy, ponieważ czegoś nie wie lub nie pamięta, jednak można stwierdzić, że Auburn jest otwartą osobą i zdecydowanie energetyczną młodą kobietą. Łatwo nawiązuje się między nami kontakt, jak między świeżo poznanymi koleżankami z ławki.  Powoli próbujemy grać kilka prostych piosenek, aby pokazać jej na czym polega cała gra na pianinie. Dziewczynka wydaje się coraz bardziej zainteresowana instrumentem, kiedy przerywają nam jakieś dosyć głośne rozmowy za drzwiami. Odwracamy wzrok w tamtą stronę, jednak nikt nie wchodzi do środka, pomimo że zacięta niemal kłótnia nadal trwa. Czuję się trochę niezręcznie w tej sytuacji, więc odwracam się szybko w stronę Auburn, uśmiecham i jakby nic się nie stało dalej jej tłumaczę jak najlepiej byłoby ułożyć dłoń i palce, żeby zagrać kolejny fragment. Wydaje się być roztargniona i zawstydzona zaistniałą sytuacją, ale staram się kompletnie zignorować wszystko poza nami i pianinem. Mam wrażenie, że wszystko wróci do normy, ponieważ cała słowna szamotanina cichnie, jednak w tym samym momencie w drzwiach pokoju staje wysoki młody mężczyzna o urodzie podobnej do Auburn. Jego wzrok niemal wbija się w moją osobę.


Julien?

+40 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz