8 lip 2020

Od Izzy cd. Candice

Krzywię się i mam wrażenie, że powietrze wokół nas zagęściło się do takiego stopnia, że oddychanie robi się dla mnie wyzwaniem. To nie jest odpowiednia chwila na tracenie przytomności. Powinnam pomyśleć i wziąć ze sobą jakiś batonik jako formę bomby cukrowej, ale tak się składa, że po wnioskach Amary niezbyt myślałam o tym, aby przejmować się sobą.
Kiwam głową, nie bagatelizując słów przyjaciółki, ale jeśli mamy tu zostać, na pewno nie z prawdopodobieństwem, że ten obleśny facet może wstać.
- Czy dasz radę go przypilnować? - pytam się Amary, która próbuje na przemian przestać płakać i wycierać twarz od łez, makijażu i podkładu.
- Jasne, ale...
- Weź moją bluzę i obwiąż mu głowę - zdejmuję z siebie ubranie i rzucam w stronę dziewczyny, która nieporadnie chwyta ją w swoje dłonie. Nie zamierzam być oskarżana o morderstwo lub płacić za to, że nie udzieliłam żadnej pomocy. Raphaelowi należy się sroga kara, ale tym zajmie się policja. Nie do mnie należy sąd ostateczny, aczkolwiek nadal odczuwam pełną ochotę kopnięcia go w brzuch z całej siły.
- Dobra, szukamy tej dziewczyny - mówię do Candice, która z lekkim zdziwieniem mi się przygląda, ale jej wzrok nie wydaje mi się do końca obecny. Przytakuje niepewnie, dlatego chwytam ja za nadgarstek w miarę delikatnie, pamiętając, że przed chwilą miała go mocno związanego kneblem. Pociągam za sobą, ostrożnie stąpając po podłodze, jakby ktoś jeszcze miał nas usłyszeć. Po krótkiej chwili to Candy zaczyna prowadzić mnie w miejsce, skąd mógł dochodzić ledwie słyszalny głos. Było tu dużo pomieszczeń, w ciemności tym gorzej szło nam poruszanie się po obcym miejscu. Rozdzieliłyśmy się, sprawdzając po kolei pokoje, dopóki przyciszony głos rudowłosej nie zwrócił mojej uwagi. Podeszłam czym prędzej w momencie, w którym ona już wchodziła do pokoju. Ledwo widoczna w rogu pokoju, skulona sylwetka dziewczyny, przyciągnęła moją uwagę. Candice dawno zdążyła do niej podejść i rozwiązać jej ręce. Odkleiła delikatnie taśmę z ust, z których wydobył się cichy jęk.
- Hej, spokojnie, nic ci już nie grozi - kucam niedaleko niej. Candice pomaga jej się podnieść i podtrzymuje, w momencie, gdy po policzkach dziewczyny spływają rzewne łzy.
- Potrzebujemy lekarza - zwraca się do mnie Snow, a ja przytakuję tylko głową.
- Nic mi nie jest... - odzywa się niepewnie nieznajoma, przecierając ręką mokre czoło. Jest otumaniona i zdezorientowana, ale chyba najbardziej widoczną emocją, malującą się na jej twarzy to zdenerwowanie.
- Chyba nie unikniemy konfrontacji z policją - mówię - Chodźmy do Amary, nie jestem pewna, czy możemy ją zostawić sam na sam.
Wychodzę z pokoju pierwsza, przytrzymując drzwi tak, aby dziewczyny mogły swobodnie wyjść. Candice prowadzi Rachel - jak się niedługo potem dowiedziałyśmy - do salonu, gdzie wygodnie ją sadza i przynosi wodę w szklance. Nadal czuję się dziwnie, przebywając dalej w tym miejscu i łapię się na tym, że nieufnie spoglądam w kierunku, gdzie leży chłopak.
Podchodzę do Amary, która zdążyła się już opanować. Za mną idzie Candice. Wymieniamy się. Amara poszła zająć się Rachel, a my zostajemy same w pokoju z leżącym na podłodze Raphaelem.
- Nadal jest mi niedobrze, jak o tym pomyślę, jak tylko wyobrażę sobie, co by było, gdybyśmy nie przyszły tutaj w porę - mówię do niej, kiedy siada na łóżku.
- Na szczęście się zjawiłyście - odpowiada mi rudowłosa, starając się nie patrzyć na podłogę - Czyj to był pomysł?
- Amary - odpowiadam, przewracając oczami i siadam nerwowo obok przyjaciółki - W sumie to dzięki niej tutaj trafiłam. I to ona mnie przekonała. Zasiała ziarno wątpliwości i słusznie. Będę musiała jej podziękować mimo wszystko - wzdycham przaciągle.
Candice chichocze niemrawo, siląc się na niezdarny uśmiech. Przychodzi nam to z trudem, ale staramy się być opanowane najbardziej jak tylko to możliwe.
- Aż tak ci trudno przyjdzie podziękowanie?
- Nie - wzruszam ramieniem - Żałuję, że ja nie wpadłam na to, że coś się niedobrego dzieje. Mogłam się domyślić, że ten palant nie da ci spokoju. Nie rozumiem tylko, dlaczego nie zrobił nic podobnego Amarze, skoro się z nią spotykał. Nie, żebym jej tego życzyła. Po prostu głośno się zastanawiam.
- Izzy, to nie twoja wina. Skąd miałaś wiedzieć? Może po prostu miał wybrane...
- Gdyby ci coś zrobił, nie darowałabym sobie tego. Skróciłabym go o jaja, wynajęła mafię, żeby go dorwali, albo sama bym taką założyła - przerywam jej, wylewając z siebie potok słów bez wzięcia najmniejszego oddechu.
- Wszystko w porządku. Jestem tylko nieco obolała i otumaniona zdarzeniami. Ciągle czuję adrenalinę.
- Ja też. Co nie zmienia faktu, że i tak kopnęłabym go tak mocno, że nie spojrzałby na kobietę przez pół życia. Trochę słabo tylko, że znowu zostaniemy kryminalistkami.
- Do ciebie to pasuje.
Wytykam jej język i trącam w ramię, unosząc delikatnie kąciki ust.
Coś czuję, że tym razem nie uda nam się wyjść z tego jakimiś słabymi wymówkami, ale na całe szczęście mamy niezbite dowody i poszkodowaną. Oczywiście najpierw trzeba ją zawieźć do szpitala, żeby sprawdzić, czy na pewno nic jej nie jest. Wydaje mi się, że ten bydlak karmił ją jakimś tabletkami, bo wydaje się na wpół obecna.
No i pozostaje jeszcze sprawa powrotu. Nie widzi mi się wracanie autobusem we trójkę, aczkolwiek nie wiem, jak to się wszystko potoczy. Naprawdę nie chcę tego robić, ale chyba nie mam wyjścia. Wyciągam w chwili ciszy telefon, czując uważne spojrzenie Candice na sobie.
- Co robisz? - pyta bezpośrednio, kiedy ja wciskam kontakt Nathaniela, aby połączyć się.
- Nie mamy jak wrócić, a zresztą... będę się czuła bezpieczniej. I wy także. Co prawda, ten fiutek nie da rady trzem silnym babom, ale zawsze lepiej mieć jakiegoś faceta u boku. A tak się składa, że żadna z nas własnego nie ma, także nie po to męczyłam się w macicy matki z bratem bliźniakiem, żeby go nie wykorzystywać - prycham, aby rozluźnić atmosferę i siebie jednocześnie.
- Zdajesz sobie sprawę, że Nate nie będzie zadowolony z tego, co usłyszy, zobaczy? Nie wiem nawet, czy pojmie za pierwszym razem...
- Ja też nie byłabym zadowolona, wierz mi. I nie podoba mi się to, ale nikomu tak nie ufam, jak jemu. Naturalnie, nie licząc ciebie, ale ty zostałaś porwana i jakby nie patrzeć, jesteś ofiarą - przystawiam telefon do ucha i liczę sygnały.
Nathaniel jest niezawodny. Odbiera po trzecim. Oczywiście od razu wyczuwam w jego głosie nutę zmartwienia, jakby stał w drzwiach gotowy w każdej chwili przyjechać. Nie mówię mu o wszystkim. Moje podawane informacje są raczej w dużej mierze okrojone. A to wystarczy, żeby chłopak mnie wyczuł. Po krótkim wywiadzie, podczas którego słyszałam, jak Nate szykuje się do drogi, podaję mu adres i rozłączam się.
- Muszę się przewietrzyć - mówię - Tu jest zdecydowanie za duszno, a jeszcze tego nam brakuje... Nie chcesz wyjść ze mną? - pytam się z troską, podejrzewając, że samopoczucie Candy też nie jest u szczytu radosnej eksplozji.

Candice?


1077 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz