24 sie 2019

Od Kena C.D Lucy

Zaśmiałem się cicho, poprawiając okulary na nosie.
- Lucy, nie że coś, ale przypominam ci, że jest już po drugiej w nocy – odpowiedziałem na jej zaproszenie do siebie, które z kolei mnie zaskoczyło. - Poza tym zostawiłem psa na połowę dnia w domu, pewnie za mną tęskni. Ciężko znosi mój brak – dodałem. To był w sumie główny powód, dla którego chciałem jeszcze wracać do domu. Nutella.
- A, okey. No dobra – odpowiedziała. Próbowała chyba wypaść obojętnie, ale w jej oczach dostrzegłem nutę zawstydzenia.
- Może chcesz ją poznać? - wypaliłem bez namysłu. Po raz kolejny dzisiaj. Dziewczyna tylko się zdziwiła. - Mojego psa. To cocker spaniel, ma na imię Nutella. Masz jutro wolne przedpołudnie? - zapytałem.
- No mam…
- No to spotkamy się o… jedenastej trzydzieści w parku w centrum, co? Możemy również wpaść na kawę, czy herbatę… Co ty na to? - spytałem. Lucy się zaśmiała i kiwnęła ochoczo głową. Również się uśmiechnąłem. A, zapomniałbym. Wyciągnąłem telefon z kieszeni spodni.
- Możesz podać mi swój numer telefonu? Tak w razie czego – Po chwili miałem już rządek cyfr podpisanych jako „Lucy z baru (afera ze spódnicą)”, a następnie machałem jej na pożegnanie. Piętnaście minut później, kiedy jechałem autobusem nocnym do domu, przypomniałem sobie o mojej bluzie, która w końcu została na ramionach nowo poznanej dziewczyny. Może jutro mi odda. A jak nie, to niech ją zatrzyma. Przecież miałem pełno innych bluz.


Idąc wzdłuż płotu postawionego wokół posiadłości, dostrzegłem zapalone światło w biurze ojca. No nic, próbowałem. Otwierając główne drzwi, powitała mnie od razu Nutella, wesoło merdająca ogonem. Wszedłem do domu i się do niej schyliłem, głaszcząc ją czule po głowie. Kochana psinka, uwielbiałem, kiedy mnie tak witała. Wstając, przede mną stał już ojciec w towarzystwie głównego ochroniarza, jak i swojego doradcy.
- Jak mecz, Ken? - spytał. Pewnie doradca mu przypomniał, inaczej pewnie by zapomniał.
- Wygraliśmy. Zdobyłem decydujący punkt – wyznałem, kierując się w stronę schodów na górę, aby iść do swojej sypialni. Marzyłem, aby się położyć. I wziąć prysznic.
- Stój – usłyszałem za sobą. Zatrzymałem się na drugim stopniu i odwróciłem twarzą do ojca.
- Tak?
Chwilę milczał, popatrzył się na boki i w końcu odchrząknął, na co odpowiedział jego doradca. Wyjął spod garnituru małą kopertę i mi ją wręczył. Normalnie zobaczyłbym to u siebie, ale że ojciec sam się pofatygował…
Rozerwałem papier i wyjąłem inną kartkę z ozdobnym napisem „Zaproszenie na ślub”. Gdy ją otworzyłem, Markus zaczął mówić.
- Z opóźnieniem, ale dostaliśmy zaproszenia na ślub córki Erwina Tybora, Dalii -
- Mogę wziąć Ellę? - zapytałem, nim przeczytałem całą treść zaproszenia. „… Kena Aslana Loretto wraz z osobą towarzyszącą”. Że co słucham?
- Tak, możesz. Ale poza nią musisz mieć osobę towarzyszącą – Ojciec rozwiał wszelką moją wątpliwość. Rzuciłem szybkie „Dobranoc” i pognałem na górę do swojego pokoju. Zamknąłem drzwi i rzuciłem torbę ze strojem na łóżku, na które zaraz wskoczyła i moja psinka. Czyjś ślub sam w sobie wymagał kilku rzeczy. Po pierwsze: eleganckiego stroju. Żadna bluza, garnitur. Żadne trampki, pantofle. Na samo to się krzywiłem. Po drugie: brak zwierząt. Słabo widziałem zostawienie Nutelli na cały dzień samej w domu, w końcu w jakiś sposób była niepełnosprawna. Na szczęście dostałem pozwolenie.
- Trzeba będzie zamówić wizytę w salonie piękności dla ciebie, Ella – rzuciłem do suczki, gładząc ją po głowie. Ta tylko przekręciła pysk na bok. Zaśmiałem się cicho na to. Nowa sukienka dla niej też się przyda… Tak, ubierałem psa. Ale tylko na takie okazje, jak ślub. „Przyjaciele” moich rodziców krzywo patrzyli na „nieeleganckie” psy w zamożnej rodzinie. Póki Nutelli nie przeszkadzały przebieranki, to nie było tak źle. Jednak ja też potrzebowałem chyba nowego garnituru.
Jeszcze raz zerknąłem na treść zaproszenia. Z kim ja mam kurde niby pójść? A do kiedy mam w ogóle czas? Tydzień! Dobra, dwa. Może Nicole z teatru się zgodzi? Nie mieliśmy jakiś konkretnych relacji, ale w miarę ją lubiłem. Jutro są zajęcia o szesnastej, więc będę miał szansę.
Następne, co zrobiłem, to wziąłem prysznic, zrzuciłem torbę na podłogę i położyłem się w łóżku wraz z Nutellą obok.
Obudziłam się mało wypoczęty i z delikatnym bólem głowy. Nic wielkiego, przejdzie mi. Wyłączyłem budzik i wstałem z materaca. Pół godziny później siedziałem na dole w kuchni, słuchając narzekań Feline, że nie wie, jaką sukienkę kupić i czy po prostu w sklepie jakąś wybrać, czy może zwrócić się do jakiegoś projektanta. Iście interesujące.
Po przełknięciu ostatniego gryza kanapki z serem zerknąłem na zegar. Godzina do spotkania z Lucy.
Wtedy coś jakby mnie olśniło. A gdyby Lucy zapytać, czy pójdzie ze mną na to wesele? Przecież to niedorzeczne, znamy się kilka godzin, skąd wiesz, że będzie chciała iść. A może jednak…
- Ken, nie zapomnij dać dzisiaj ojcu znać, jak nazywa się twoja partnerka na wesele. Erwin musi zrobić pełną listę. Chyba wiesz o tym – Feline zabrała głos na inny temat. Oczywiście, że wiedziałem! No dobra. Nie wiedziałem, że do dziś. Czyli wóz albo przewóz.
Po pięciu minutach byłem już w drodze z Nutellą na przystanek autobusowy. Plus posiadania psa bez węchu? Nie zatrzymuje się co chwilę, aby coś obwąchać. Czasem tylko stawała w miejscu, przyglądając się jakiemuś człowiekowi lub psu, ale szybko wracała do moich nóg. Jeśli zgubiłaby się na ulicy, miałaby problem ze znalezieniem nie. Może przecież polegać tylko na słuchu i wzroku.
Do parku dotarliśmy niemal dziesięć minut przed umówionym czasem. Usiadłem na najbliższej ławce i wysłałem wiadomość Lucy, że już czekam. Po kolejnych minutach zjawiła się i dziewczyna. No i trzeba było dodać, że w świetle słońca, bez kolorowych lampek i lamp ulicznych, Lucy wyglądała o wiele ładniej. W rękach trzymała moją bluzę. O, czyli jednak ją oddaje.
- Zapomniałam wczoraj ci ją zwrócić – zaczęła, wystawiając materiał w moją stronę.
- Dzięki – odpowiedziałem, biorąc ją i obwiązując wokół pasa. Gdyby nie to, że ubrałem inną, to bym ją nałożył.
- To ja powinnam ci dziękować – dodała. No tak. Zaśmiałem się, zerkając w dół i dostrzegłem, jak Ella zaciekawiona wpatruje się w Lucy, delikatnie poruszając ogonem na boki.
- Lucy, to jest właśnie mój pies, Nutella. Często zwana też Ellą – Dziewczyna ukucnęła przy cocker spanielu, mówiąc „Cześć Nutella” i wystawiła dłoń ku jej pyszczkowi. Suczka zwróciła się w moją stronę, a ja tylko skinąłem wyraźnie głową, na co machnęła mocniej ogonem i dotknęła nosem dłoni dziewczyny. Tak przeważnie oznaczała akceptację kogoś.
Po chwili ruszyliśmy zrobioną ścieżką, a ja biłem się ze swoimi myślami. Spytać się Lucy o wesele? Będę potem tego żałować? Kto normalny zgodziłby się iść jako towarzysz osoby, którą znało się zaledwie parę godzin? Bardzo zrobię z siebie głupka? A jeśli tak, to kiedy powiedzieć?
- Słuchaj, a psy nie powinny obwąchiwać drzew wokół i tak dalej? - z zamyśleń wyrwała mnie brązowooka obok. Spojrzałem na Ellę, przypatrującej się okolicy. Przez chwilę biegła nawet za motylem, ale szybko wróciła do mnie. No cóż, tej prawdy jakoś nigdy specjalnie nie ukrywałem.
- Powinny. Nutella nie ma węchu – odpowiedziałem.
Spytam się jej, a co mi szkodzi. Ale nieco później.

Lucy? Ja nie wiem, skąd przyszedł mi pomysł ze ślubem XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz