26 sie 2019

Od Tylera C.D Althea

    Moment, w którym zorientowałem się, gdzie zmierza Althea był oczywisty - zauważyłem jak ta wsiada do samochodu mojej matki. Albo raczej to moja matka poleca jej wejść do swojego samochodu i tak po prostu ją zabiera. Bez słowa. No tak, zapomniałem. ... Owen to typowa obrończyni uciśnionych. Jeśli komuś dla niej przyjaznemu dzieje się krzywda, to ta od razu interweniuje. A, nie powiem, Althea bardzo jej przypadła do gustu. Można powiedzieć, że obie mają podobne charaktery, tyle że ja osobowość Althei porządnie spiłowałem. Chociaż, nie przeczę, nadal nie jest do końca wytresowana. Chciałem się tym zająć po wyrównaniu rachunków z Santosem, jednak ta dziewczyna popsuła mi plany na dzisiejsze popołudnie.

    Wyrzuciłem niedopałek cygara i wróciłem do środka, zachowując względny spokój. Mimo wszystko czułem, jak od środka rozrywa mnie złość. Nie potrafiłem sobie wybaczyć tego, że tak po prostu pozwoliłem dziewczynie uciec. Powinienem zamknąć ją w tej sypialni na klucz. Wtedy nie miałaby jak uciec. Kurwa, jaki ja głupi byłem, myśląc, że wytresowałem ją na tyle, by nie uciekła i posłusznie leżała w łóżku.
    Wziąłem głęboki oddech. Nie mogłem pozwolić, by emocje znowu wzięły górę, a ja pod ich wpływem zdemolowałbym całe mieszkanie. To nie ta sama sytuacja, co parę miesięcy temu, więc nie ma takiej potrzeby. Zacisnąłem jedną dłoń w pięść, pozwalając chociażby części moich emocji ze mnie ulecieć. Wziąłem kolejny oddech, tym razem powoli się rozluźniając. Powoli usiadłem na łóżku i przymknąłem oczy. Wybuch złości to rzecz, której najmniej tutaj potrzebuję.
    Kiedy w końcu uspokoiłem się na tyle, by móc normalnie nad sobą panować. Otworzyłem oczy i bez zbędnego zastanawiania się, podniosłem się na równe nogi. Poprawiłem jedynie koszulę, którą miałem na sobie i chwyciłem kluczyki od samochodu w dłoń. Miałem zamiar pojechać do rodzinnego domu i odebrać swoją własnośćWłasność, która właśnie kilka chwil wcześniej mi uciekła i została skonfiskowana przez moją własną rodzoną matkę.
    Skierowałem się w stronę wyjścia z mojego apartamentu. Nawet nie przystanąłem nad plamami krwi i wyraźnymi śladami bójki, która miała miejsce zaledwie kilkadziesiąt minut temu. Jedyne co mnie wtedy zastanowiło, to fakt, że pokój nie został jeszcze posprzątany. Jeśli tu wrócę, a zastanę mieszkanie w takim stanie, w jakim go opuszczam, to będę musiał poważnie zastanowić się nad przyszłością mojej, aczkolwiek bardzo leniwej służby.
    Przyjazd pod rodzinną rezydencję zajął mi przeszło pół godziny. W międzyczasie niestety wyskoczyło mi pewne spotkanie, które i tak zabrało mi tylko jakiś kwadrans z mojego bardzo napiętego "grafiku". Pomijając już fakt, że u mnie nie istnieje coś takiego jak grafik. Ja po prostu nigdy nie przestrzegałem takich rzeczy. W każdym razie mniejsza z tym. W ciągu tych piętnastu minut zdążyłem sobie pobrudzić ręce, rozpierdalając czaszki zdrajcą. Innymi słowy nic nowego. Takie rzeczy od dłuższego czasu przychodzą mi już z wielką łatwością. Nie zastanawiam się nawet, kiedy pociągam za spust i bez żadnego poczucia winy zabieram komuś życie. Po tylu latach zdążyłem do tego przywyknąć. Chociaż i tak nie miałem z tym wielkiego problemu.
    Zaparkowałem tam gdzie zawsze i w końcu ruszyłem w stronę drzwi wejściowych. Kulturalnie zadzwoniłem dzwonkiem do drzwi i czekałem. Czekałem, aż dębowe wrota się przede mną otworzą, a pierwszą osobą, jaką ujrzę, będzie moja matka.
     - Hej, mamo. Chyba domyślasz się, że coś mi uciekło - zauważyłem. Nie zwracałem zbytniej uwagi na to, co mówiłem. Nawet mimo tego, ze matka mogła usłyszeć od Althei całą historię z dzisiaj i zrobić mi o tym porządną pogadankę. Jednak co by to dało? Ja kocham swoją matkę, ale bez przesady. Po co ma żywić mnie tymi niepotrzebnymi zdaniami, skoro i tak w głębi duszy wie, że nic to nie da. Skoro przy Julie nie dało, to tutaj tym bardziej nie da.
    Ta kobieta stanowczo nie powinna się już mieszać w moje życie.
    Już od dawna nie jestem małym chłopcem.
     - Coś ci uciekło? - podkreśliła jedno słowo, które prawdopodobnie wyjątkowo zakuły ją w uszy. - Od kiedy człowiek to jest rzecz? - Spytała się dosadnym i stanowczym głosem, a ja ponownie poczułem się, jakbym cofał się w czasie. Przy niej nie byłem trzydziestoletnim mężczyzną, na jakiego wyrosłem, tylko zatrzymałem się na czasie, kiedy byłem jeszcze niesfornym nastolatkiem. Matka nigdy na mnie nie krzyczała, jednak ton jej głosu i sposób, w jaki mówiła, nie raz potrafiły mi i siostrze zmrozić krew w żyłach.
    Jednak tym razem nie zamierzałem się przed nią uginać.
     - Nie muszę się przed tobą tłumaczyć - powiedziałem dobitnie, wymijając ją bezceremonialnie w drzwiach. - Gdzie ona jest?
     - Musisz! Jesteś moim synem do jasnej cholery! - kontynuowała moje wychowanie swoją starą, swego czasu niezawodną metodą.
     - Twoim pełnoletnim synem - poprawiłem ją, starając się zachować względny spokój, mimo tego,  że moja krew ponownie zaczynała powoli wrzeć w moich żyłach. - Już od dawna bezpośrednio tobie nie podlegam.
     - Ale swojemu ojcu już tak - kontyuowała. - Mam mu o tym wszystkim powiedzieć?!
     - Mamo, przecież dobrze wiesz, że mu to koło dupy lata - parsknąłem. - Co mi niby wtedy zrobi? Powie ci tylko, że to załatwił, byle by miał święty spokój. Takie rzeczy w tym biznesie są normalne, więc miło by było gdybyś przestała się czepiać - westchnąłem. - To gdzie ona jest?
     - Ty naprawdę jesteś taki nieczuły, czy tylko udajesz? - spytała mnie, a ja chcąc nie chcąc potrafiłem wyczuć w jej głosie zawód. To była rzecz, przez którą głos uwiązł mi w gardle, a ja nawet nie miałem zamiaru się odzywać.
    Zawód w głosie mojej rodzicielki, to ostatnia rzecz, której chciałem doświadczyć.
     - Tyle krzywd, ile wyrządziłeś tej dziewczynie, a ty nawet nie potrafisz przyjąć do wiadomości tego, że coś złego zrobiłeś. Nie obchodzi cię nawet to, co ona może teraz czuć - po raz kolejny zaczęła swój wywód. Wywód, który był wręcz przepełniony smutkiem. Smutkiem i uczuciem zawodu. Zawodu, który był spowodowany moją osobą. - Nawet jak zabijasz człowieka, to się nad tym nie zastanawiasz. Nie czujesz wyrzutów sumienia. Nic z tego cię nie obchodzi - głos jej się łamał. - Stałeś się jak maszyna. Naprawdę nie mogę uwierzyć, że wychowałam takie dziecko, jak ty.
    W tym momencie coś we mnie pękło. Nie odezwałem się ani słowem. Jedynie złapałem za klamkę i bezceremonialnie wyszedłem, zamaszyście zamykając za sobą masywne drzwi.
    "Naprawdę nie mogę uwierzyć, ze wychowałam takie dziecko, jak ty."
    Zapewne żadna osoba nie chciałaby usłyszeć takich słów od matki. Matki, która poświęciła tyle czasu, sił i chęci w nasze wychowanie. To osoba, która bezgranicznie nas kocha, a za swoją miłość i otaczanie nas ciepłem nie oczekuje nic wzamian. Nawet taki potwór jak ja, to wie.
    Właśnie, jestem potworem.
    Potworem, który wychował się pod skrzydłami najwspanialszej kobiety na świecie, a nie potrafił tego docenić.
    Potworem, którego własna matka musiała uświadomić o popełnionych przestępstwach i krzywdach, jakie wyrządził.
    Potworem, dla którego te wszystkie okropieństwa były na porządku dziennym.
    Potworem, który bez mrugnięcia okiem zabijał i krzywdził niewinne osoby.
    To wszystko chodziło teraz po mojej głowie. zataczało nade mną koła jak sępy, czekające aż ich zdobycz nieuchronnie skona. Aż trudno pomyśleć, że to wszystko obudziło się we mnie po usłyszeniu tego jednego, dobitnie wypowiedzianego zdania. Zdawałem sobie wcześniej z tego wszystkiego sprawę, jednak bez problemu przykrywałem to wszystko płaszczem, którym były słowa - "przecież nic się nie stało". W taki sposób nauczyłem się być krwiożerczą bestią - właśnie tak teraz widzą mnie inni. Jednak teraz nie tylko inni. Dostrzegła to też moja rodzona matka.
    Jedyna osoba, od której nie chciałem usłyszeć tych słów. Od której nie spodziewałem się ich usłyszeć.
    Sprawiłem jej zawód. Zrobiłem to, mimo tego, że bardzo nie chciałem...
    Warknąłem pod nosem i pospiesznym krokiem ruszyłem w kierunku swojego samochodu. Nie mogłem dopuścić do tego, by to wszystko całkiem mną zawładnęło. Zamierzałem wpaść do baru, wypić trochę i doprowadzić się do porządku dziennego. Do porządku, który właśnie chwilę wcześniej został zaburzony. Zaburzony przez cholerne poczucie winy, które obudziła we mnie matka.
    Resztę wieczoru spędziłem przed kielichem. Popijałem whiskey w barze, w którym pracowała Althea i myślałem. Starałem się sobie to wszystko uporządkować, by później ostatecznie zakończyć ten rozdział i przejść do następnego. Tej dziewczynie też poniękąd zrobiłem krzywdę. Sam fakt, że chciałem to zrobić, sprawiał, że po raz kolejny kuło mnie poczucie winy. Wystarczyło, że chociaż raz o niej pomyślałem, to od razu zerowałem całą szklankę. Jednak w końcu zdałem sobie sprawę, że powinienem jej to jakoś wynagrodzić...
    Tylko jak?

▼▲▼

    Wróciłem do rodzinnej rezydencji około trzeciej w nocy. Lekko wstawiony, lecz nadal trzeźwo myślący. Oczywiście samochodem, co było nieodpowiednim zachowaniem z mojej strony, bo nie powinienem jeździć o pijaku, szczególnie w nocy. Jednak było mi wszystko jedno.
    A dlaczego akurat znalazłem się tutaj, a nie w swoim apartamencie? Moje mieszkanie przypominało mi o zbyt wielu złych rzeczach, które zrobiłem. Natomiast z domem miałem zupełnie inne wspomnienia. Przyjemniejsze.
    Drzwi otworzyłem kluczem, który znalazłem w schowku w moim samochodzie. Starałem się nie obudzić nikogo, wiec cicho spróbowałem się przemknąć do kuchni, by coś stamtąd podebrać do jedzenia, jednak moją uwagę przykuł zapalony telewizor w salonie. Bez zastaniowienia powoli tam wszedłem, by ku swojemu zaskoczeniu zauważyć Altheę na kanapie. Nie spodziewałem się, że dziewczyna będzie tu siedzieć tak długo. Tak samo pewnie jak Althea nie myślała, że ja tu wrócę.
     - C-co tu robisz? - powiedziała zdenerwowanym głosem i tak jakby odruchowo przesunęła się na drugi koniec kanapy.
    Parsknąłem cicho pod nosem, nawet nie ruszając się z miejsca.
     - Przyszedłem - powiedziałem lekko przydymionym przez alkohol głosem. - Nic ci nie zrobię - dodałem ciszej, po czym powoli się do niej zbliżyłem, wyciągając kopertę wypełnioną pieniędzmi z kieszeni marynarki. - Wiem, że to dla ciebie nic nie znaczy, ale chciałem cię przeprosić - wybełkotałem, starając się zachować poważny ton głosu. - To ode mnie jako rekompensata - położyłem na jej kolanach kopetę i odsunąłem się od niej odrobinę. - I tu nasze drogi się rozchodzą.
     - To znaczy? - spytała niepewnie, nawet nie ruszając koperty. Ciągle tylko śledziła mnie swoim czujnym wzrokiem.
     - Jesteś wolna.

< Althea? >

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz