2 sie 2019

Od Dearden do Juliena

Przez zwróconą w stronę leżącego na szpitalnym łóżku mężczyzny twarz młodej kobiety przemyka cień zaskoczenia zaraz po tym, kiedy jego usta opuszczają skierowane pod jej adres podziękowania. Chwilę później wszelkie ślady zdumienia znikają, a na ich miejsce wpływa pogodny, rozjaśniony lekkim, niektórym mogącym zdawać się nieco kpiącym, ale właściwym dla osoby Dearden Yates i przede wszystkim szczerym uśmiechem wyraz. Wyciąga też dłonie, wcześniej wciśnięte głęboko w kieszenie jej tweedowego płaszcza w celu ukrycia nerwowości ujawnianej przez ich nieznaczne drżenie i opuszcza ręce wzdłuż ciała, próbując, chyba nawet nieświadomie, pozbyć się w ten sposób resztek towarzyszącego jej jeszcze kilka minut temu zdenerwowania.

- To nic takiego - odpowiada na słowa Juliena, wzruszając przy tym nieznacznie ramionami, jakby zależało jej na podkreśleniu braku wyjątkowości, tego czegoś, co odróżniłoby ją od większości przeciętych ludzi we wcześniejszych podjętych przez nią decyzjach. Może trochę wbrew sobie, bowiem, nawet jeśli się do tego przed sobą nie przyznaje, nadal dręczą ją wydarzenia ostatnich dni i fakt, iż praktycznie sprowadziła go z powrotem ze świata zmarłych czy, jak kto zwał, ten zwał tunelu ze światłem u wylotu. Kiedy Callière posyła jej spojrzenie spod uniesionych w wyrazie powątpiewania brwi, wzdycha ciężko pod nosem i ponownie rozchyla usta. Tym razem, aby poprawić swoją poprzednią wypowiedź. - Miałam na myśli, że to w porządku. Zresztą, Auburn naprawdę dobrze sobie poradziła przed moim przyjazdem. 
Korzystając z przerwy w rozmowie, o ile można tak nazwać tę kilkuzdaniową wymianę między tym dwojgiem, Dearden przysuwa sobie jedno z stojących przy wciśniętym w kąt podłużnym stoliku rozkładane krzesło i usadowiwszy się na nim na tyle wygodnie, na ile pozwalało plastikowe siedzisko, ponownie się odzywa:
- Ale nie przyszłam tutaj tylko, żeby sprawdzić jak się czujesz. 
Odpowiedź, a właściwie komentarz ze strony Juliena przychodzi nader szybko, wywołując u młodej kobiety niewielkie rozbawienie wymieszane z typową dla jej spotkań z młodym mężczyzną irytacją. 
- Kto by się spodziewał - wbija spojrzenie w sufit w geście, który Dearden odbiera jako wyraz nie tyle rozdrażnionej rezygnacji, co zmęczenia. Zmęczenia spowodowanego nie tylko kiepskim stanem zdrowotnym. Dla odmiany nie ma zamiaru drążyć ponownie tego tematu. Ma go dość na bardzo, bardzo długi czas i z ogromną od niego odpocznie. 
- Wiesz może, kiedy zamierzają cię stąd wypisać? Próbowałam się dowiedzieć czegoś najpierw od twojego lekarza prowadzącego, później od pielęgniarki, ale nie jestem z rodziny i nikt nie chce mi nic powiedzieć. Rozważałam nawet drobną sugestię pieniężną i poproszenie o pomoc twoją siostrę, ale ona też jest poza kręgiem ludzi otrzymujących konkretne informacje, a pracujący tutaj medycy mają bez wątpienia wystarczającą ilość kasy, żeby złapać się na tak tanie chwyty. 
- Jest jakiś konkretny powód, dla którego cię to tak interesuje czy to po prostu twoja nieznośna ciekawość? - ponownie wbija w nią uważne spojrzenie i chociaż mówi raczej cicho, kobieta słyszy go całkiem wyraźnie. 
Opiera łokieć na kolanie, podsuwając zwiniętą w pięść dłoń pod brodę i pochylona nieco do przodu, uśmiecha się uśmiechem zdradzającym jej zmęczenie bardziej niż by tego chciała. 
- Cóż, jeśli za konkretny powód można uznać radę miasta pieklącą się o, podkreślam, nieco opóźniające się prace przy projekcie. Co, moim zdaniem, jest kompletnie bezsensowne. Szczególnie, jeśli wszystko opłacane jest przez nas. Materiały, pracownicy, nawet uczęszczanie do szkoły przez niektórych z uczniów tej placówki - z wyćwiczonym już refleksem powstrzymuje swój głos przed uniesieniem się, biorąc mniej więcej w połowie swojej wypowiedzi głęboki oddech. 
- I potrzebujesz kogoś, kto co jakiś czas przejmie na siebie uspokajanie i zapewnianie zarządu, że wszystko idzie jak po maśle - nie tyle pyta, co trafnie stwierdza, czemu dodatkowo przytakuję nieznacznym ruchem głowy, nie chcąc pozostawić żadnych nieścisłości. - Zapytam kogoś przy najbliższej okazji i dam ci znać. 
Jej uśmiech rozjaśnia się prawie niezauważalnie, ale widocznie zmniejsza się cień towarzyszącego mu znużenia, jakby słowa Juliena zdjęły z jej barków jakiś niewidzialny ciężar. Prostuje się i zlustrowawszy jego leżącą w aż przytłaczająco śnieżnobiałej pościeli sylwetkę, zadaje klasyczne dla tego typu sytuacji pytanie, a w tonie jej głosu i sposobie, w jaki je zadaje da się wychwycić cieplejszą, troskliwą nutę. 
- Jak się czujesz?
Odpowiada jej ciche, sfrustrowane prychnięcie poprzedzające zabarwioną gorzkim wydźwiękiem wypowiedź. 
- Według lekarki mało brakowało, żebym udusił się własną krwią, bo żebro przedziurawiło moje płuca, mój ojciec zrobi wszystko, by ukryć prawdziwy powód mojego pobytu w szpitalu, grając swoją ulubioną rolę dobrego rodzica i oczekując za to podziękowań. Dzięki za troskę, jest wspaniale.
Spodziewać się mogła wielu reakcji, jednak ta, która faktycznie ma miejsce, sprawia, że słowa więzną jej w gardle i poza cichym, niezręcznym i prawie niesłyszalnym 'och' z jej strony nie pada żaden respons. Po chwili jednak okazuje się, że wcale nie musiała nic dodawać, gdyż po dłuższym, ciężko wiszącym między nimi milczeniu, Julien ponownie otwiera usta. Tym razem jednak jego ton pozbawiony jest rozdrażnienia. Zastępuje je za to pewnego rodzaju zrezygnowanie, które słychać również w jego ciężkim westchnięciu. - Jest okej. Przynajmniej ty jedna pytasz mnie o to szczerze, to całkiem miła odmiana. 
- Zawsze do usług. 
Do pomieszczenia wraca Auburn, ściskając w obu dłoniach parujące papierowo-plastikowe kubki wypełnione gorącą czekoladą z automatu, które też odkłada na przystawioną do łóżka Juliena. Chyba każde z nich zdaje sobie sprawę, że wylądują one wkrótce w koszu na śmieci wraz z całą swoją zawartością. Wtedy też rozmowa schodzi na inny tor. Dziewczynka zaczyna opowiadać bratu o swoim powrocie do szkoły, nadrabiając tym samym jego wywołane brakiem przytomności luki w wiedzy, robiąc to tak długo aż Dearden, delikatnie wtrącając się w tę jednostronną rozmowę, sugeruje, że powinny się już zbierać i pozwolić starszemu z rodzeństwa Callière na odpoczynek. Oczywiście nie obywa się bez zapewnień, iż Auburn zamierza odwiedzić brata przy najbliższej okazji i następnym razem postara się przyniesie ze sobą prawdziwą gorącą czekoladę, gdyż ta szpitalna wyrządzi mu pewnie więcej szkody niż pomoże, co sprawia, że kąciki jego ust unoszą się nieznacznie ku górze. 
Opuszczając salę, w której leży młody mężczyzna, Yates zatrzymuje się wpół kroku, odwracając się z powrotem w stronę Juliena z rozchylonymi nieznacznie wargami, jakby jeszcze wahała się nad tym czy powinna po prostu wyjść, czy jednak powiedzieć to, co przeszło jej chwilę temu przez myśl. W końcu jednak podejmuje decyzję i z wciśniętymi w kieszenie dłońmi, zwraca się do niego:
- Jeśli nie masz nic przeciwko, też postaram się odwiedzić cię w tygodniu. Może moje towarzystwo nie sprawi ci takiej przyjemności jak w przypadku Auburn, ale chyba potrzebujesz kogoś, kto raz na jakiś czas podniesie ci ciśnienie. 
Odpowiedź sprawia, że uśmiech sam ciśnie się jej na usta. 
- I tak nie mam tutaj nic lepszego do roboty.

Julien?

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz