2 sie 2019

Od Juliena cd. Dearden

- Mój syn nikogo nie zabił i nie życzę sobie, aby państwo przebywali w tym domu, a tym bardziej oskarżali kogoś z mojej rodziny! - wsłuchuję się w głucho roznoszący się, zdenerwowany głos ojca.
Opieram głowę o ścianę i pustym wzrokiem wpatruję się w obraz przed siebie, który niedawno powiesiła mama. Nie wiem, co w nim było takiego specjalnego, że musi wisieć na widoku. Był... brzydki. Nie podobał mi się, a jednak już teraz wiedziałem, że bez niego w tym miejscu byłoby pusto.
Tym razem mówi coś mama, ale z tej odległości nie słyszę jej przyciszonego głosu i delikatnego tonu. Domyślam się, że próbuje uspokoić ojca, który jest na skraju. Tylko ona to potrafi jakimś cudem.
- Gdyby nie on, nic by się nie wydarzyło, łącznie z tym, co spotkało moją córkę! - przełykam żal, smutek, rozpacz i wszystkie emocje przez piekące mnie gardło.
Coś rozdziera moją duszę na kawałki.
- Dość! Jeśli państwo natychmiast nie opuścicie tej posesji, dzwonię po policję! - ton głosu ojca wyraźnie sugeruje, że to już nie przelewki. Wkrótce słyszę trzaśnięcie drzwiami. Zaciskam oczy na ten dźwięk. Zabolał. Czuję go niemal w środku.
- Malvin...
- Mówiłem, że ta dziewczyna sprowadzi na nas nieszczęście. Jak zwykle miałem rację. Ty, jako matka powinnaś mu to wytłumaczyć, ale nie, wolałaś ich wspierać, a teraz obwiniają naszego syna za śmierć córki - ojciec chodzi w salonie od jednego kąta do drugiego. Zawsze tak robi w swoim gabinecie.
- Spróbuj ich zrozumieć... - mama próbuje dojść do głosu, ale jej małżonek jej to uniemożliwia.
- Gdyby podejmował słuszne decyzje i nie zadawał się z takimi ludźmi, nic by się nie stało!
- Nie możesz mieć do niego pretensji o to, kogo lubi. Gdyby mi ktoś powiedział, że mam przestać się z tobą spotykać, od dawna bylibyśmy dla siebie obcymi ludźmi, a nie małżeństwem.
- To całkiem inna sytuacja. Nie porównuj nas do tego, co się teraz dzieje. Jesteśmy Callière, a on jest moim synem. Mój dziadek dbał o nazwisko, ojciec, ja i on też będzie musiał zadbać. Czy mu się to podoba, czy nie. I nie pozwolę, by poprzez to, z kim się zwiąże, wytykali nas palcami. Jeśli będę musiał wybrać mu żonę to zrobię to.
Zamykam zapalniczkę, tym samym gasząc płonący ogień. Wpatruję się w wygrawerowany napis na metalu na wyprostowanej dłoni, a potem powoli ją przechylam, dopóki nie usłyszę, jak metal zderza się z drewnianą podłogą. Potem podnoszę się ciężko z podłogi i wracam do swojego pokoju, w którym rolety od paru dni nie zostały odsłonięte. Idę dławić się w tym, co mi pozostało. W braku tlenu, światła, sensu.
Budzę się z chęcią gwałtownego podniesienia się, ale natychmiast moją klatkę piersiową przeszywa kujący ból. Kaszlę nerwowo tak, jakby mój organizm znowu domagał się zaczerpnięcia powietrza po tym, jak nie dawałem mu tego zrobić przez ostatnie parę minut. Gdy moje płuca znowu wypełniają się tlenem, opadam z powrotem na białą pościel.
- Mówiłam, żeby nie ruszać się gwałtownie - słyszę nad sobą i automatycznie się krzywię.
Niech tę pielęgniarkę ktoś stąd weźmie, bo nie wiem, jak długo będę jeszcze ją znosił.
Ignoruję ją i jej przytyk. Tak samo, jak próbuję zignorować nagłą chęć znalezienia się w domu i całkowitej wolności. Muszę spróbować wybić sobie z głowy obraz i słowa, które pojawiły się podczas snu, jakbym był na jakiejś cholernej jawie.
Nawet nie zdaję sobie sprawy, że zaciskam dłonie na śnieżnobiałej pościeli, a kobieta posyła mi zaciekawione i zarazem podejrzliwe spojrzenie. Odwracam głowę i spoglądam na zegarek. Jest środek nocy.
No tak, po co spać spokojnie do rana?
Żeby nie było - próbowałem znowu przywołać sen. W tym miejscu i tak nie mogłem robić nic, poza oddychaniem i posyłaniem morderczego spojrzenia pielęgniarce, która najwyraźniej się uodporniła na mnie w pełni. Przysłali tu nową, bo poprzednia, o wiele młodsza, była zbyt chętna, aby usiąść mi na biodrach i umilić mi chociaż skrawek dnia lub nocy tutaj. Domyślałem się, czyja to sprawka. Mój tatuś, choć zarzeka się, że nie interesuje go moje życie prywatne, to na okrągło w nim szpera. Pieprzony paradoks. Pieprzona rodzina. Zawsze to ja byłem ten najgorszy. Wszystko, co tylko się działo, było wyłącznie moją winą. A to moje zachowanie, a to ludzie nie tacy, jednym słowem, byłem i robiłem wszystko nie tak, jak powinienem. Zadbać o nazwisko - to ja zawsze byłem powodem jego hańby, choć jak się okazuje, mój ojciec zdążył to zrobić jeszcze zanim się pojawiłem.
Najlepszym w tej całej rutynie były odwiedziny siostry, ale nawet ona mówiła mi, czego mam nie robić. To dosyć zabawne, ale najwyraźniej nawet w jedenastoletniej dziewczynce może odezwać się instynkt kobiety. Jedną osobą, która nie kryła się w żaden sposób była Dearden. Nie mam bladego pojęcia, po co tu przychodzi i jaki ma w tym cel, skoro wiadomo, że i tak jest ze mną dobrze, ale podświadomie lubię z nią rozmawiać, lubię ją wkurzać, choć czasem denerwuje się wtedy, kiedy nie zamierzam tego robić. Ona sama potrafi być irytująca, ale przez to jest prawdziwa. A wszyscy wokół są wyimaginowani. I nie wiem, czy to jej wewnętrzna troska, do której się nie przyznaje, każe jej tu przychodzić, czy ma w tym jakiś ukryty cel. Nawet jeśli, okazało się, że potrafimy rozmawiać na neutralne tematy i przy okazji nie pokłócić się tak, żeby słyszało nas pół szpitala.
- Kiedy cię wypuszczają? - pyta, obierając właśnie mandarynkę ze skórki. Obserwuję jej dłonie i wzruszam ramionami.
- Nie wiem, ale niedługo - nie przyznaję, że chcę się wypisać na żądanie. Gdyby to ktoś usłyszał, a tym bardziej ona, usłyszałbym kazanie, którego nawet doskonały ksiądz by nie pozazdrościł na swojej niedzielnej mszy. Przez ten czas nauczyłem się trochę jej zachowań. Mając dużo czasu i talent do obserwowania ludzi, jest się w stanie dużo wyciągnąć z człowieka.
Poza tym, przysięgam, jeszcze trochę tutaj i będę zmuszony popełnić zbrodnię.
- Rozmawiałaś z zarządem? - pytam, choć to nie jest mój ulubiony temat do rozmów. Ten cały projekt się przedłuża, a to oznacza, że mój udział w nim także. Nadal nie zmieniłem co do tego zdania.
Dearden kiwa głową, przybierając wymowną minę. Marszczę brwi, bo wiem, że to oznacza, że ta rozmowa nie była wcale przyjemna.
- Twój ojciec ma wtyki w polityce - bierze kawałek owocu do buzi i unosi spojrzenie po tym jakże błyskotliwym stwierdzeniu - Co oczywiście mnie nie smuci, to dało nam sporo czasu.
Prycham pod nosem.
Jasne, że ma. A jej niby nie?
- Pewnie jak zwykle był bosko przekonujący - moja wypowiedź ocieka sarkazmem - Nie zamierzam o tym rozmawiać - dodaję i liczę, że ten temat się skończy.
Dziewczyna nie daje odpowiedzi. Milczy, a dopiero po chwili kiwa głową. Widzę, że coś ukrywa. O czymś wie, ale nie chce mi powiedzieć.
Mrużę oczy, bo w jednej chwili jestem zaciekawiony do granic.
- Jeśli cokolwiek masz mi do powiedzenia, to lepiej teraz, nie sądzisz? - unoszę brew. Mój głos robi się ostrzejszy, przez co dziewczyna również przybiera bardziej obronną i mniej rozluźnioną pozę. Obraca się w stronę drzwi tak, jakby uważnie szukała kogoś wzrokiem, a gdy nikogo nie zauważa, znowu obraca się w moim kierunku.
- Słyszałam od Auburn o ślubie - wciągam powietrze przez nos, ale nic nie mówię. Czekam, aż skończy, ponieważ obecnie obserwuje tylko moją reakcję. Nie zamierzam reagować w żaden sposób. Na razie - Pewnie wieść rozniesie się wraz z zaproszeniami - tym razem spogląda na szafkę, na której leży biała koperta, którą zostawił mi mój ojciec, gdy tutaj przyszedł. Nie powiedział, co to jest, nawet nie napomknął, że kładzie to obok, tak jakby bał się, że doprowadzi mnie do granic wytrzymałości. I miał rację. Wkurwiłbym się jak na zawołanie. A wtedy byłem zbyt słaby, żeby chociaż mówić.
- I czekałaś na odpowiedni moment, żeby mi o tym powiedzieć? - o dziwo, nie jestem na nią zły. Jestem szorstki, ale taką mam naturę. Przecież to nie ona ma mi o tym powiedzieć. Mógł to zrobić mój ojciec, a on niczym zwykły tchórz podrzucił mi kopertę. Oczywiście, że domyślałem się, co to jest. A potem przyszła Auburn, zobaczyła to, otworzyła i mi przeczytała. Wraz z dopiskiem, który głosił, że jest wszelka nadzieja na zaszczyt nadania mi funkcji świadka.
Świadka.
Kurwa.
Świadka na ślubie mojego ojca i wywłoki, którą będę musiał nazywać swoją macochą.
Świadka, który wolałby ciężko pracować na roli, niż spotkać się z całą swoją rodziną. A ta impreza będzie jednym wielkim spędem ludzi bardziej fałszywych niż obietnice wyborcze polityków.
Sapię i próbuję wyluzować swój ścierpnięty kark.
Tak, jak mówiłem. Nie winię jej za to. Nie winię nawet Auburn, że się wygadała przed kimś. Gdy ze mną o tym rozmawiała w samochodzie, kłykcie pobielały mi od trzymania kierownicy. Teraz nie czułem nic. Byłem... zrezygnowany.
- To będzie wielka impreza - mówię, patrząc gdzieś wgłąb sali - Zapewne jedna z głośniejszych w tym mieście, w państwie, może też na świecie, bo moja, jak i Renesmee rodzina jest rozłożona po kontynentach, jak satelity wokół planety. Ja się tam będę dusił... - nie wiem, po co jej to powiedziałem, ale stało się. W samą porę urywam w połowie zdania i dalej nie zamierzam już kontynuować. Otwieranie się przed kimkolwiek nie leży w mojej naturze - A jak tam twój facet? Nie ma nic przeciwko, że odwiedzasz innego chłopaka w szpitalu? - zmieniam natychmiast temat, wyrywając ją z zamyślenia.
Otwiera szeroko oczy, a jej mięśnie ciała napinają się niezauważalnie dla każdej innej osoby. Nie dla mnie. Uśmiecham się złośliwie, wiedząc, że to pytanie wybije ją z rytmu. I właśnie spełnia swoje zadanie.
- Właściwie zajmuję się twoją siostrą - też mi wytłumaczenie. Auburn mógłby się zająć każdy, kogo ojciec wydzieliłby do tego zadania. Tyle że dziewczynka byłaby niezadowolona. Kto jednak liczy się ze zdaniem swoich dzieci?
- Jasne - kieruję w jej stronę fałszywie uprzejmy uśmiech tak, żeby domyśliła się, że to sarkazm. Wkurzyło ją to. Jakże doskonale widać zmianę w jej postawie, oczach, ciału, a wkrótce też zrobi się oziębła w rozmowie. Znowu przybierze swój oficjalny wyraz.
Ponieważ wtedy czuję się bezpieczniej.
~*~
Dźwięki klikanych przycisków na padach roznoszą się po ogromnym salonie jak echo.
Niedawno wypisałem się na swoje żądanie ze szpitala. Liczyłem, że moja wolność właśnie znowu się rozpoczęła, ale mój ojciec w ramach "bezpieczeństwa" kazał swoim ludziom mnie zawieźć do domu i unikać jakichkolwiek dziennikarzy. Nie jestem jakąś pieprzoną gwiazdeczką tabloidów, ale z drugiej strony, nie chciałem, aby media miały powód do gadania więcej niż to potrzebne. Zdjęcie mojego środkowego palca do kamery pewnie i tak obiegło pół świata. Nie mogłem się po prostu powstrzymać.
- Muszę kupić sobie sukienkę - Auburn przerywa ciszę podczas naszej rozgrywki. Te słowa napawają mnie niepokojem i powodują, że mam ochotę stęknąć z powodu wiedzy, co oznaczają zakupy.
- Przecież masz ich pełno w szafie - mówię z przekąsem i w tym momencie wygrywam rozgrywkę. Uśmiecham się zadowolony i zakładam ręce za głowę - Wygrana. Stawiasz mi jedzenie w chińczyku - zakładam kostkę na kolano i spoglądam na nią z błogością.
Przewraca oczami nieco zirytowana i odkłada pada obok siebie, na kanapę.
- Julien, ja naprawdę muszę kupić sukienkę - chwyta telefon, wyszukuje coś w swojej galerii i pokazuje mi screen'a sukienki, którą znalazła w internecie - I wcale nie mam na myśli, że ty mi będziesz pomagać. Ty mnie tylko zawieziesz, a pomoże mi Dearden - rzadko co potrafi mnie zaskoczyć, ale jej słowa zrobiły na mnie wrażenie.
Unoszę brwi i milczę, kalkulując przez chwilę wszystko po kolei.
- Odkąd jesteście "najlepszymi przyjaciółkami"? - robię cudzysłów w powietrzu, nie unikając kpiącego tonu. Siostra obrzuca mnie karcącym, dziecięcym spojrzeniem.
- To pytanie jest tak głupie, jak Ryan z mojej klasy. A to już totalny idiota - kręci głową, jakby na wspomnienie o tym chłopaku zrobiło jej się niedobrze - Lubię ją, bo tak, co w tym dziwnego? A ty się zachowujesz wobec niej jak gbur - ten przytyk w moją stronę i to w dodatku z ust mojej siostry, uderzył we mnie z całej siły.
Nagle moja siostra zrywa się z kanapy jak poparzona, a jej twarz wyraża tyle rozemocjonowania, że mogłaby nakarmić tym każdego człowieka po kolei na drodze.
- Ale wpadłam na super pomysł! - klaszcze w dłonie, a ja czuję, że nie podzielam jej radości - Zaproś ją na ten ślub jako partnerkę.
A to dobre sobie. Prawie się roześmiałem. To, że siebie tolerujemy, nie znaczy, że potrafimy wytrzymać w swojej obecności całą noc. W dodatku noc, gdzie będę użerał się z rodziną. Szczerze? Nikomu nawet nie życzyłbym zapoznawania się z nią. Ci ludzie w większości są okropni. W dodatku to będzie noc mojej zguby. Zguby naszej rodziny. Renne zostanie "zaobrączkowana", chociaż to mój ojciec wpycha się w sidła, bo jest kompletnie ślepy i głupi. Kłótnie z Dearden, czy choćby dyskusje prowadzone do naszej sprzeczki na pewno nie polepszą mi humoru.
- Twoja mina mówi mi wszystko - odzywa się Auburn, wyrywając mnie z zamyślenia. Posyłam jej spojrzenie, które jest odpowiedzią na to, co przed chwilą rzuciła. Muszę być wobec niej delikatny, gdyby rzucił to ktoś inny, to bym go wyśmiał i jeszcze rzucił, że jest ostatnim kretynem, ale Auburn nie jest głupia. Patrzy na to z perspektywy dziecka.
- To nie jest dobry pomysł - mówię i staram się nie skrzywić.
- To jest wręcz doskonały pomysł - trąca mnie w ramię. Wredna, mała, uparta istota. Obdarowuję ją spojrzeniem z rodzaju "Zostaw mnie w spokoju, diable" - Julien - wzdycha, wypowiadając moje imię - Wiem, że ten ślub nie jest wydarzeniem twoich marzeń, ale jeśli nie zrobisz tego choćby ze względu na poprawność, to zrób to, bo cię proszę.
Jakim cudem jestem w stanie się jej przekonać? Jakim cudem rezygnuję z obrony na coś, od czego byłbym w stanie uciec na koniec świata?
Wzdycham z irytacją, bo tego nie udaje mi się schować. Już teraz wiem, że się zgodzę. Choć moje serce pęka coraz to na mniejsze kawałki.
- Niech ci będzie. Pójdę na ten ślub, ale nie obiecuję, że zostanę do końca Zostanę świadkiem. Kupię ci sukienkę. I poproszę Dearden. Choć sądzę, że się nie zgodzi - w tamtej chwili zostaję przytulony z całej siły, a potem przyglądam się, jak dziewczynka sięga telefon, wybiera numer i biegnie na balkon.
Zjeżdżam plecami po kanapie i wbijam spojrzenie w sufit.
No i co ty, żeś najlepszego narobił?
Po niespełna paru minutach Auburn wraca na miejsce, ale nadal rozmawia. Czuję, że coś jest nie tak. Rozmawia z Dearden, a to niepokoi mnie jeszcze bardziej.
- Ja nie wiem, gdzie to jest, ale ty możesz nas poprowadzić. Naprawdę cieszę się, że chcesz mi pomóc dobrać odpowiedni strój. Aha, Bee, bo Julien chciałby ci coś powiedzieć - nie daję rady nawet zareagować, bo siostra wkłada mi telefon do ręki.
- Co ty wyprawiasz? - pytam wkurzony.
- Spytasz ją teraz albo nigdy. Znam cię, jeśli nie będę miała nad tobą kontroli, to jej nie spytasz. Dlatego stwierdziłam, że lepiej, gdy to zrobisz przez telefon teraz, niż mam czekać na jakąkolwiek okazję. Nie będzie zła za to, że robisz to tak mało oficjalnie. To do ciebie podobne... zresztą nieważne. Pytaj, już! - ja ją kiedyś wydziedziczę.
Ja: Halo? - mówię do telefonu z największą niechęcią, na jaką mnie stać. Obrywam w ramię z pięści. Marszczę brwi i łapię Auburn w pasie, przygważdżając ją do swoich kolan, gdy ta zaczyna się śmiać i rzucać.
Dearden: Julien - mówi oficjalnie Dearden. Wydaje mi się, że jej chłodny ton pozostał jeszcze po naszej ostatniej rozmowie, choć naprawdę nie wiem dlaczego. Po prostu spytałem, to nie moja wina, że ma faceta. Jednak jestem pewien, że przez to, szansę na jej zgodę się jeszcze bardziej zmniejszyły.
To wcale nie tak źle.
Ja: Pójdziesz ze mną na ten cholerny ślub? - pytam bezpośrednio, słysząc prychnięcie Auburn z dołu.
- Matko, jesteś jak dzieciak - mówi moja siostra. Łaskoczę ją w bok - Masz to poprawić! - krzyczy i śmieje się jednocześnie.
Ja: Czy zechciałaby szanowna panienka zrobić mi tę przyjemność i zostać moją partnerką z okazji ślubu mojego ojca i jego wybranki serca?
- To było straszne. Jeszcze raz! - Auburn tym razem się podnosi i siada przy mnie.
- Wypchaj się - mówię i wstaję, zostawiając ją w salonie.
- Sam się wypchaj! Oddawaj mój telefon ty kłamco z piekła rodem! - krzyczy za mną, gdy wbiegam na górę i zamykam się w pokoju, cicho śmiejąc się gardłowym głosem. Wiem, że ta mała spryciula stoi pod drzwiami i będzie tam siedzieć, dopóki nie wyjdę.
Zapomniałem, że rozmowa nadal się toczy. Powinienem ją zakończyć i oddać telefon Auburn, ale przystawiam go z powrotem do ucha i wzdycham ciężko. Naprawdę nie wiem, jak mam ją o to zapytać.
Obiecałem. Jak ja nie znoszę obietnic.
Ja: Potrzebuję kogoś normalnego na tym ślubie - urywam, czując się źle z nietypowym dla mnie zachowaniem - Auburn też - dodaje pospiesznie, co w moim przeświadczeniu mnie ratuje - Zgodzisz się zostać moją partnerką na tym ślubie?
- I do zakupów! Muszę kupić ci garnitur! - słyszę za drzwiami.
- Nie podsłuchuj, ty mała manipulatorko! To wasze zakupy, nie moje! - słyszę jej cichy chichot za drzwiami, a potem uderzenie żądające, aby ją wpuścić.

Dearden?

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz