2 sie 2019

Od Izzy cd. Candice

Cała zdenerwowana zostawiam wszystko i podchodzę do miejsca, gdzie wszystkie oczy zgromadzonych mają centrum swojego skupienia. Przepycham się między ludźmi, umożliwiając sobie rękoma przejście pomiędzy ich ciałami, a gdy w końcu udaje mi się przez nich przedrzeć, pospiesznie klękam przy chłopaku i ostrożnie zdejmuję mu kask z głowy w razie, gdyby miał uszkodzony kręgosłup. Na całe szczęście jest przytomny. Jego twarz jest cała skrzywiona zapewne z bólu, ale dzięki Bogu, jest przytomny.
- Jezu Chryste - wymyka mi się i zaraz przepraszam w duchu za to - Słyszysz mnie? - powoli kiwa głową w odpowiedzi - Nie ruszaj się, idioto - zaraz go karcę - Przepraszam, to odruchowo - przecieram dłonią czoło i układam go w pozycji bezpiecznej.
Fuck, ale zepsułam.
- Dzwoń po pogotowie - zwracam się do jakiegoś chłopaka w tłumie, wiedząc doskonale, że jak powiem "Niech ktoś zadzwoni", to nikt tego nie zrobi.
- Będziemy mieli kłopoty, jak zjawią się tu gliny - słyszę w odpowiedzi na moje polecenie.
Czy oni wszyscy myśleli, że to była jakaś cholerna prośba z mojej strony? No może nie wszyscy, ale widziałam w niektórych tę niepewność. Gotuje się we mnie i mam ochotę komuś zaraz przywalić, jeśli nikt mnie nie powstrzyma.
- Zaraz ty sam będziesz mieć kłopoty, jak nie sięgniesz po ten durny telefon i nie zadzwonisz po pogotowie. Własna matka cię nie pozna - podkreślam z impetem każde słowo, najwyraźniej czując potrzebę aż zbyt dosadnego wyrażania się do tłumu.
- Już dzwonię - naprzeciwko mnie pochyla się brat Julii z telefonem przystawionym do ucha.
- Odsuńcie się! - krzyczę i zbiorowisko nieco się oddala. W tym samym czasie Benjamin szczegółowo tłumaczy kobiecie po drugiej stronie i odpowiada na każde jej pytanie.
Candice po chwili klęka tuż przy mnie, poprawiając swoją sukienkę i układając najlepiej jak tylko może w tej pozycji. Opiera się o moje ramię, podczas gdy ja nie puszczam ręki chłopaka leżącego na ziemi, pilnując go w razie, gdyby nagle stracił przytomność.
- Karetka zaraz tu będzie. Mamy go pilnować - brat Julii chowa telefon z powrotem do kieszeni.
Kiwam głową na znak zrozumienia. Nie zamierzam go zostawiać.
Głupia ja. Trzeba było schować swoją dumę, zanim doszło do najgorszego. Choć i tak dziękuję w myślach Bogu.
Ja wiem, że to nauczka. I tak jesteś delikatny, ale trzeba było pokarać mnie, a nie jego.
Pogotowie faktycznie przyjeżdża dosłownie po chwili. Albo przynajmniej tak mi się zdaje, bo czekanie minęło mi, jak z bicza strzelił. Troy, jak się dowiedziałam, utrzymał przytomność do końca, ale zaczął narzekać na ból w nodze i ręce, więc i tak nie mógł się ruszyć. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie pojechała do szpitala i nie upewniła się, że na pewno wszystko w porządku.
Candy zdecydowała się jechać ze mną, po tym, jak Neal spytał ją, czy ją zabrać. Wiem, że odezwała się w niej czysta troska, bo doskonale widziałam, że się przejęłam tą sprawą. Od tamtej chwili nie odstępowała mnie na krok, co jakiś czas, delikatnie pytając, czy na pewno w porządku. Za każdym razem odpowiadałam, że w jak najlepszym, ale tak naprawdę obwiniałam się o ten wypadek. Czułam, że jednak był z mojej winy, gdybym zachowała się inaczej. Wolałam jej jednak tego nie mówić.
Druga kwestia była też taka, że będąc w szpitalu, musiałam uważać na znajomego lekarza. Nie wiem, czy miał akurat dyżur, ale z całą pewnością, gdyby mnie tylko zobaczył, podszedłby i zaczął wypytywać, dlaczego stoję tu w kombinezonie motocyklowym. Nie miałabym życia.
- Jego rodzina tu przyjechała - podchodzi do mnie rudowłosa i siada obok.
- To dobrze - odpowiadam, nie mając nic w zanadrzu do dodania.
- Wiesz co... chodźmy lepiej. I tak nam nic nie powiedzą, bo nie jesteśmy z rodziny. Neal mówi, że postara się dowiedzieć czegoś tam razem z Benjaminem, choć też nie są pewni, bo nie trzymają się z nim zbytnio. Powiedzą nam wszystko - obserwuję uważnie przyjaciółkę. Ma rację. Oczywiście, że ma rację. Jej zapewnienia są prawdziwe.
- Dobrze, jedźmy do domu - wstaję - Candy? - zatrzymuję się w pół kroku, podobnie jak rudowłosa - Przepraszam Cię. Nie chciałam, żeby to tak wyszło. Naprawdę jest mi strasznie przykro - musiałam ją za to przeprosić, za przysporzenie jej większego problemu.
Obejmuje mnie w pocieszeniu.
- Nie ma sprawy, Izz. Jest dobrze. Nie martw się - na jej twarzy wymalowuje się uśmiech, na który odpowiadam.
Candice poszła pożegnać się jeszcze z Nealem, a ja pomachałam chłopakom na pożegnanie z uśmiechem. Potem wróciłyśmy do mieszkania.
- Padam z nóg - mówię, choć dobija mnie bardziej zmęczenie psychiczne.
- Ty? Ja pracowałam przez cały dzień - prycha w odpowiedzi moja przyjaciółka.
- Julia napisała, że zostanie dzisiaj w swoim domu - odczytuję dopiero wszystkie wiadomości - Myślisz, że Ben powie jej wszystko?
- A nie kazałaś mu złożyć przysięgi milczenia? - Candice unosi brew i rzuca mi butelkę wody. Ledwo ją chwytam.
- Nie pomyślałam o tym - jak miałabym o czymkolwiek myśleć, kiedy z mojej winy jakiś człowiek leży w szpitalu, bo mógł zginąć?
Ktoś w tym samym czasie zapukał do drzwi. Obie obróciłyśmy głowy w tę samą stronę zaciekawione.
- To pewnie listonosz - mówi Candice i idzie otworzyć drzwi. Zwracam całą swoją uwagę na telefon - Izzy - słyszę wymowny głos dziewczyny. Spoglądam na nią i już po minie widzę, że coś jest nie tak.
Za nią idzie Nathaniel, mój brat. Jego ciemnoblond czupryna jest cała zmierzwiona, więc wyjście z domu miał pewnie nieoczekiwane.
Ups.
Nie. To nie ups.
To arcywielkie, cholernie duże UPS.
- Co ty tu robisz? - pytam brata, jakbym zobaczyła jakiegoś włamywacza, albo faceta, który po prostu wszedł nieproszony, choć wiedział, że to impreza nie dla niego.
Nate nie często odwiedzał mnie w mieszkaniu, choć doskonale wiedział, gdzie mieszkam. Zazwyczaj umawialiśmy się na spotkania gdzieś na mieście, ewentualnie przyjeżdżałam do niego. Jednak teraz, po jego minie sądzę, że to wcale nie są miłe, braterskie odwiedziny. Spojrzenie wbite we mnie i niemal nieruchome mogłoby przestraszyć poszczególne osoby, ale nie mnie. Ja przyjmuję postawę obronną i już wiem, że zamierzam walczyć zaciekle.
- A ty co wyprawiasz? - natychmiast odpowiada podobnym pytaniem.
Nie jestem głupia. Wiem, że chodzi mu o zdarzenie z wczoraj. Tylko jakim cudem się dowiedział? Czy on ma zamontowany w tym mózgu jakiś czujnik? Jeśli tak, to zamierzam się go pozbyć.
- Nie wiem, o co ci chodzi, Nate - krzyżuję ręce na piersi, jakby to była moja jedyna tarcza - Nawet nie raczyłeś mi powiedzieć, że tu wpadniesz.
- Jakbym powiedział, uwinęłabyś się z wyjściem szybciej niż wyścigówka na torze. Mamy sobie do porozmawiania i to poważnie - również założył ręce na klatce. W pewnych kwestiach się nie różniliśmy. Zanim zdążyłam przynajmniej nabrać powietrza na odpowiedź, on już był w połowie zdania - Co ty robiłaś wczoraj wieczorem? I jakim cudem przyszło ci na myśl, że urządzenie sobie pokazowego wyścigu jest dobrym pomysłem?
- Chyba odpowiedziałeś sobie na pierwsze pytanie - wiem, że jestem teraz bezczelna. Chłopak spiął się, ale do cholery, nie jest moim ojcem! Jeśli myślał, że zacznę przepraszać i żałować, to się grubo, oj, ale to grubo myli.
- Isabelle - oho, pełne imię weszło, a to oznacza, że jego poziom wkurzenia wzrósł - Nie wiem, dlaczego tak bardzo próbujesz mnie wkurzyć bardziej, niż to obecnie możliwe.
- Przepraszam bardzo, ale to ty wpadasz tutaj z negatywną energią i zaczniesz zaraz głosić mi kazania, jaka to ja jestem nieodpowiedzialna, że narażam siebie, innych, powinnam przewidywać konsekwencje i takie tam - wyrzucam ręce w powietrze i wstaję z łóżka. Idę szybkim krokiem do okna, byle jak najdalej od niego i opieram się o parapet, o mało nie zrzucając swojego biednego kaktusa.
- Takie tam? Właściwie sama odpowiedziałaś sobie na wszystko. Czy ja za dużo proszę? Uważam, że wręcz przeciwnie.
Dzięki za kolejną lekcję, braciszku. Wcale nie jestem dorosła. Wcale nie mam rodziców.
No błagam, on się zachowuje, jakby pozjadał wszystkie rozumy, a ja jestem małą dziewczynką, która nie potrafi o siebie zadbać. W dodatku czuję się jak przed sądem najwyższym, czekając na karę, którą mi wymierzy. Do cholery, jesteśmy w tym samym wieku, tyle że on jest starszy o pieprzone cztery minuty!
- Prosisz? - śmieję się nerwowo, szczerze rozbawiona - Ty ode mnie żądasz! A to różnica. Fakt, chłopak miał wypadek, ale to nie była moja wina. Nic mu nie jest na całe szczęście. Wszyscy skończyło się dobrze. Przeprosiłam nawet Candy za to, że była zmuszona być świadkiem tego z mojej winy. Co mam więcej zrobić?
- Przestać ryzykować i zachowywać się jak dziecko. Zawsze byłaś ostrożna, dlaczego teraz...
- Bo żyję! Nate, chcę korzystać z życia. Chcę się bawić, poznać wiele, nawet jeśli mam zasmakować ryzyka. Niektóre rzeczy takie są, bo ja sama taka jestem. Kiedyś byłam nieśmiała, ostrożna, ale nie mam już piętnastu lat! Czy to tak trudno tobie zrozumieć? - między nami zapadła cisza. Wiem, że dokładnie analizował moje słowa. Jego jabłko Adama unosi się i opada wraz z oczami.
Wzdycham w duchu. Nie lubię się kłócić. Wręcz nienawidzę tego robić i zawsze, ale to zawsze jestem wtedy bliska płaczu. Nie znoszę siebie za taką wrażliwość, ale tego wyzbyć się nie mogę. Potrafię płakać z byle jakiego powodu, nie jestem kamiennym posągiem, nie umiem się opanować.
Przecieram oczy, żeby przypadkiem nie poleciały z nich łzy i od razu czuję się, jakby brat znowu zerwał ze mnie warstwę ochronną. Za każdym razem to robi.
Odpycham się od parapetu i powoli do niego podchodzę, gotowa się pogodzić. Unosi spojrzenie i przestaje przygryzać dolną wargę, jak to ma w zwyczaju robić. Obejmuję go w pasie i wtulam się w jego koszulkę z Guns N' Roses.
- Przepraszam, okey? Wiem, że to było niebezpieczne, ale też kwestia impulsu. Naprawdę się wtedy przestraszyłam - przyznaję się, czując, jak opatula mnie swoimi ramionami.
- A ja nie każę ci się podporządkowywać, tylko dbać o siebie. Martwię się po prostu. Jesteś moją młodszą siostrą, nieważne ile czasu nas różni - dodaje szybko, bo wie, że od razu dopowiedziałabym coś od siebie - Przepraszam, nie powinienem być aż tak zdenerwowany, ale spróbuj mnie też zrozumieć.
- Rozumiem - odrywam się od niego i chowam dłonie w kieszenie bluzy - Ale to naprawdę czasem wkurza - przewracam oczami, uśmiechając się jedną stroną.
Nathaniel parska cicho pod nosem, ale kiwa głową.
- Wiem, ale jakoś daję radę przeżywać twoje napady agresji - łapie mnie za czubek nosa i mocno ściska.
Odpycham jego rękę, sama odsuwając się na bezpieczną odległość. Za ten gest, brat obrywa w ramię z mojej małej pięści.
- Mówiłam ci, że masz tak nie robić! - piszczę, a on oczywiście się z tego śmieje. Nie mogło być inaczej.
- I tak będę to robił - wzrusza ramieniem - Skoro to mamy załatwione, to będę się zbierał - mówi tak, jakby coś go naprawdę goniło. Unoszę brew zainteresowana, gdy wychodzi z mojego pokoju. Idę za nim - I nawet nie myśl mnie wypytywać co takiego mam do załatwienia - domyśla się, że zamierzam to zrobić.
- Co takiego masz do załatwienia? - uśmiecham się szeroko, chwytając koniec jego koszulki.
- Nie twoja sprawa, wścibska siostrzyczko. Nos w sos - no czuję się urażona. Odwracam głowę w kierunku Candy, która spogląda na nas z zaciekawieniem. Posyłam jej wymowne spojrzenie.
- Nate... - mówię błagalnie, ale gdy ten mnie nie słucha, przybieram inną postawę - Nate - powtarza, ale tym razem bardziej stanowczo - Nie zostawisz mnie tak w niepewności. To byłoby chamskie! - staję przed nim, zagradzając mu drzwi wyjściowe. Spogląda na mnie z góry i przewraca oczami. A potem mnie przesuwa.
No ja pierdolę!
- Właśnie, że to zrobię. Kocham cię, pa - całuje mnie w policzek i wychodzi, jakby go goniło stado rottweilerów.
Zanim zdążę chwycić zamykające się drzwi, trzaskają z impetem.
Jestem absolutnie sfrustrowana.
- Czy ty to widziałaś!? - zwracam się do Candy, która, jak po minie wnioskuję, ma ochotę się roześmiać.
- Widziałam. Powiedział "Kocham Cię", a potem pocałował cię w policzek, jak kochany, starszy brat. To absolutnie słodziutkie - złączyła ręce i przyłożyła je do prawego policzka, wachlując przy tym swoimi długimi, czarnymi rzęsami.
Przewracam oczami z poirytowania.
- Nie o to mi chodzi. Ubieraj buty - mówię i sama zakładam je pospiesznie, byle jak.
- Słucham? - słyszę niedowierzanie w jej głosie. Staję gotowa i wyprostowana.
- Ubieraj buty - podkreślam te dwa słowa - Będziemy go śledzić - dzielę się z nią moim pomysłem.
- O nie... nie ma nawet, kurde, takiej opcji. Izzy... Izzy! - woła za mną, gdy ja już wychodzę z mieszkania, najciszej jak potrafię. Zamierzam się dowiedzieć, co takiego ważnego ma do zrobienia mój brat.

Candy?

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz